Są programy rządowe, które wytrzymują próbę czasu i stają się sztandarowymi ekipy rządzącej (500+ obecnego obozu, czy Orliki za poprzedniego – nie porównuję wagi obu). Są też programy, o których ogłoszeniu rządzący chcieliby zapomnieć – tu wymienić można choćby „Mieszkanie+”, czy „Strzelnica w powiecie”.
O ile z masową budową własnych niedrogich „M” dla zwykłego Polaka nie wyszło żadnemu rządowi i niespecjalnie dziwi klęska w tej dziedzinie również Zjednoczonej Prawicy, o tyle pomysł zbudowania strzelnicy w każdym z 380 (licząc z miastami) powiatów był nowatorski, z pozoru łatwy do przeprowadzenia i w ciekawy sposób przesuwający zdolności obronne ojczyzny na sam dół – do przeciętnego obywatela.
Założenia – jeszcze w czasie rządów w MON Antoniego Macierewicza - były proste. To się nie mogło nie udać. Samorząd wskazuje miejsce, robi plan inwestycji i wykłada 20 proc. kosztów, pozostałe 80 proc. finansuje ministerstwo obrony narodowej.
Okazało się jednak, że nawet 1/5 kosztów to wielu samorządów za dużo, przy ich rosnących wydatkach, bo oznacza wydatek kilkuset tysięcy zł na inwestycję nie pierwszej potrzeby. Do tego dochodzą koszty, też nie niskie, utrzymania obiektów.
Dlatego do dziś, po czterech latach „funkcjonowania” programu, powstało dosłownie kilka strzelnic (dokładnie dwie, jedną zrewitalizowano, a na sześć kolejnych są podpisane umowy).
Wspominam ten program, bo niejako wraca doń prezydent Andrzej Duda. W rozmowie z tygodnikiem „Sieci” zapytany o możliwość powołania jakiejś formy „WOT-light”, odpowiada:
Uważam, że każda osoba, zarówno mężczyzna, jak i kobieta, która chce nauczyć się posługiwania bronią wojskową, powinna mieć taką możliwość. Pod okiem fachowców, instruktorów, powinno się móc nabyć podstawową umiejętność. WOT to zaangażowanie nieco większe, ale także o charakterze ochotniczym, niezwykle cennym, bo płynącym z serca. To jest wielki skarb, to są ludzie, którzy niosą pomoc, gdy jest niebezpieczeństwo lub klęska żywiołowa, oni są pierwsi do pomocy. Wspierają wojska operacyjne, gdy te znajdują się na nowym terenie, mogą być ich przewodnikami, bo są stamtąd. Wielu dowódców Wojska Polskiego, którzy sceptycznie podchodzili do WOT, gdy powstawały, dzisiaj przyznaje, że to służba bardzo pożyteczna. Szkolmy więc ochotników. A jeśli ktoś zapyta, po co to robić, to odpowiem, że napastnik zastanowi się dwa razy, gdy będzie chciał wysłać oddziały tam, gdzie każdy potrafi posługiwać się bronią. To musi budzić respekt.
To istotny argument, nabierający wyjątkowej mocy, jeśli uświadomimy sobie sytuację na Ukrainie od 2014 r. i zastanowimy się nad możliwymi scenariuszami eskalacji napięcia na naszej wschodniej granicy w perspektywie kilku lat.
Nikt oczywiście nie mówi o tym, by z cywilów przeszkolonych na strzelnicach tworzyć dywizje mające za zadanie odeprzeć atak wroga. Ale jako czynnik odstraszający, a także „zapasowy” w przypadku potrzeby mobilizacji większej niż stała armia, nie może być lekceważony. To również okazja do upowszechnienia żołnierskiego etosu, poczucia odpowiedzialności za ojczyznę i patriotycznych postaw, których deficyt w pewnych środowiskach jest w ostatnich tygodniach wyraźnie dostrzegalny.
Gdy powstawały Wojska Obrony Terytorialnej, niektórzy pukali się w czoło, inni kpili, że to „prywatna armia Macierewicza”. Dziś mogą tylko wstydliwie spuścić wzrok, bo każdy widzi, jak cenne było powołanie tej formacji. I nawet jej twórcy nie mogli przewidzieć, że tak szybko nowe siły sprawdzą się na froncie – najpierw tym pandemicznym, a za chwilę w obliczu realnego zagrożenia naszych granic.
„Strzelnicowy” program zakładał, że do końca 2020 r. w każdym powiecie pojawi się obiekt, na którym będzie można uczyć się posługiwania bronią. Nie wyszło. Ale może nie ma co składać broni i warto do niego na poważnie wrócić, przebudować, dosypać grosza?
Znajdujemy się w sytuacji, która w najbliższych latach może być tylko trudniejsza. Gołym okiem dostrzegalna jest coraz bardziej agresywna postawa Rosji, zdrada sojuszników z Zachodu (zwłaszcza z Berlina) nie napawa optymizmem, a napięcie w Cieśninie Tajwańskiej może skutecznie odciągnąć naszego głównego sojusznika od należytego zainteresowania Europą.
Rozbrajanie Polski zostało zatrzymane. Nakłady na modernizację i dozbrajanie armii znacząco wzrosły. To jedyny słuszny kierunek. Do powszechnego poboru pewnie szybko nie wrócimy (a szkoda), ale może warto chociaż nie gubić z pola widzenia milionów rąk i oczu, które pewnego dnia mogą się bardzo przydać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575228-uczmy-polakow-strzelac-czy-rzad-wyslucha-apelu-prezydenta