Donald Tusk nie jest pierwszym politykiem, który został zatrzymany za znaczne przekroczenie prędkości. Tak się jednak złożyło, że były premier, a obecny przewodniczący Platformy Obywatelskiej, nie mógł zasłonić się immunitetem, bo po prostu takiego nie ma. Gdyby jednak miał, to by prawa jazdy nie stracił i kary nie zapłacił, tylko pojechał dalej.
CZYTAJ WIĘCEJ: Politycy od lewa do prawa komentują rajd Tuska: „Nie potrafi kontrolować swoich emocji”; „Nie ma co tutaj udawać świętszych od papieża”
Posłowie Platformy Obywatelskiej muszą się po cichu śmiać ze swojego przewodniczącego, że po swoim rajdzie stracił prawo jazdy. Gdyby to ich złapano na takim złamaniu przepisów, zasłoniliby się immunitetem poselskim/senatorskim i pojechali dalej. Lider PO, jak wspomniałem wcześniej, takiej „ochrony” jednak nie ma.
Nie jest to jednak pierwszy przypadek, gdy policja zatrzymuje polityka za przekroczenie prędkości. Zdarzało się to również politykom PiS. Z pewnym niedowierzaniem czytałem szydercze komentarze pod adresem Tuska tych polityków, którzy również mają na sumieniu podobne przewinienie. Czasem warto ugryźć się w język, bo w „internecie” nic nie ginie.
Na marginesie całej sprawy warto myślę zadać pytanie, czy immunitet powinien chronić polityków w takich sytuacjach? Nie mówię oczywiście o sytuacji, gdy w kolumnie jedzie premier czy prezydent, ale o sytuacji, gdy polityk np. wraca do domu prowadząc samemu samochód i nie jest to w żaden sposób powiązane z wykonywaniem przez niego mandatu posła czy senatora.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/575158-immunitet-dlaczego-ma-obejmowac-wykroczenia-drogowe