Polska dyplomacja, a szerzej całe państwo polskie, zdają w tych tygodniach i miesiącach ważny egzamin. Najtrudniejszy od wielu lat, a może i od dekad. To czas szczególny, ponieważ wyjątkowo wiele zależy od nas samych. Podjęty wysiłek jest spektakularny. Dziś premier odwiedza stolice państw bałtyckich, a w planach ma kolejne podróże. Codziennie słyszymy o rozmowach telefonicznych na różnym poziomie. I są rezultaty: napływ migrantów na Białoruś został w dużej mierze ograniczony, o ile nie zatrzymany.
Migranci płynęli także z Turcji. Mówił o tym premier Mateusz Morawiecki w swoim przemówieniu w Sejmie, podkreślając, że można nawet mówić o „pełnej synchronizacji” działań tureckich z Mińskiem i Moskwą. Premier zasugerował, że Polska współpracuje z Turcją, swoim sojusznikiem z NATO, a Ankara gra niezbyt czysto.
Dzień później media donosiły o „telefonie z Ankary po ostrych słowach Morawieckiego o Turcji”. Rozmowa ministrów spraw zagranicznych obu krajów miała być związana z wypowiedzią premiera w Sejmie.
Czy publiczne wypomnienie Turcji, że bierze udział - być może biernie, ale jednak - w operacji Łukaszenki i Putina było błędem? Przede wszystkim trzeba podkreślić, że nie mówimy o zjawisku marginalnym, nieistotnym w kontekście batalii toczonej z Łukaszenką. W pewnym momencie - jak wynika z informacji polskiego rządu - Turcja była wręcz głównym źródłem ludzi, z którego korzystał Mińsk. Według „Rzeczpospolitej”, Turkish Airlines latało ze Stambułu do Mińska co najmniej trzy razy dziennie. Co prawda władze tureckie zapewniały, że kontrolują, kto wsiada na pokład, ale migranci wciąż przybywali. Dopiero po polskiej reakcji, także publicznej, władze w Ankarze rzeczywiście zmieniły swoją politykę.
Turcja jest cennym sojusznikiem Polski, ale jest to sojusz punktowy, wymagający cierpliwości, narażony na duże wahania, czasem zmagający się ze sprzecznymi interesami. W ostatnich latach Turcja miała okresy, w których konfrontowała się z Rosją, ale miała i takie, gdy z Rosją ściśle współpracowała. Nie można wykluczyć - tak to przynajmniej wygląda z polskiej perspektywy - że władzom tureckim przynajmniej nie przeszkadzało to, co robił Mińsk. Efekt byłby przecież taki, że zachód zacząłby mieć jeszcze więcej problemów, i byłby jeszcze bardziej wrażliwy w kwestii migracyjnej. Tureckie karty na Morzu Egejskim zyskałyby na wartości.
Pływamy po wzburzonych wodach. I czasem musimy nazywać rzeczy po imieniu. „Dyplomacja bezobjawowa”, która bała się własnego cienia, i do której tak mocno przywiązana była III RP, to dziś droga do klęski. Dawniej nam szkodziła, dziś by nas zabiła.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574905-dyplomacja-bezobjawowa-dawniej-szkodzila-a-dzis-zabija