Kwestia dwóch rozmów telefonicznych niemieckiej kanclerz z Aleksandrem Łukaszenką wymaga drobiazgowego naświetlenia, przede wszystkim z tego powodu, że zarówno sam fakt rozmowy, jak i to, o czym debatowano i co ustalono, stał się już przedmiotem europejskich kontrowersji, a nawet małego kryzysu w relacjach międzypaństwowych. Przy czym można odnieść wrażenie, że niemiecka strona, po tym jak dostrzegła z jakiego rodzaju reakcjami zarówno wewnętrznymi, jak i państw Europy Środkowej ma do czynienia, postanowiła nieco zrewidować swoje pierwotne stanowisko dążąc do zatarcia pierwszego, złego wrażenia.
O czym rozmawiano?
Zacznijmy od kwestii podstawowej, czyli o czym rozmawiano. Natalia Eysmont, rzeczniczka białoruskiego dyktatora ujawniła jakie jest stanowisko negocjacyjne Mińska. Na Białorusi, jak powiedziała, jest obecnie 7 tys. migrantów, którzy chcieliby znaleźć się w Unii Europejskiej. Łukaszenka w toku rozmowy telefonicznej zaproponował utworzenie „korytarza humanitarnego”, którym do Niemiec mogłoby dostać się 2 tys. osób, zaś jeśli chodzi o pozostałe 5 tyś., to białoruskie władze będą starały się pomóc im wrócić do ich ojczyzny. Eysmont powiedziała też, że „zgodnie z ustaleniami” kanclerz Merkel poprosiła o zwłokę, czas niezbędny do tego, aby mogła przeprowadzić konsultacje z państwami Unii Europejskiej. Przedstawiciele białoruskiego reżimu nie należą do ludzi znanych z prawdomówności, tak też, jako konfabulację i branie własnych życzeń za rzeczywistość należałoby traktować rewelacje Natalii Eysmont.
Należałoby gdybyśmy nie mieli relacji ministrów państw europejskich, które wskazują, iż w jej wypowiedziach może być „ziarno prawdy”. Po poniedziałkowym szczycie europejskich ministrów spraw zagranicznych Eva-Maria Liimets, szefowa dyplomacji Estonii powiedziała mediom, że ma informacje na temat stanowiska Mińska. Białoruski dyktator ma chcieć zniesienia sankcji i uznania swej prezydentury. Estońska polityk powiedziała również, na co warto zwrócić uwagę, że „oczywiście oczekujemy, że strona niemiecka poinformuje nas o szczegółach tego co powiedział” Łukaszenka. Jeszcze dalej poszedł w swej wypowiedzi Gabrielius Landsbergis, kierujący dyplomacją Litwy. Powiedział on, jak donosi portal Delfi.lt, że „dochodzą do niego niepokojące informacje”, iż z listy podmiotów objętych sankcjami w ramach tzw. V pakietu, ma być wykreślona Bielavia, białoruski państwowy przewoźnik, którego samoloty przywożą migrantów szturmujących granice. Jak dodał nie wie dokładnie, które państwo złożyło tego rodzaju propozycję, ale nie wyklucza, że mogą tym być zainteresowane Niemcy.
Równolegle napłynęły informacje na temat decyzji władz Unii Europejskiej o wyasygnowaniu 700 tys. euro na pomoc humanitarną dla znajdujących się na białorusko – polskiej granicy migrantów, co może mieć związek z tekstem oficjalnego komunikatu urzędu kanclerskiego po drugiej rozmowie telefonicznej Merkel – Łukaszenka, w którym zwracano uwagę na kwestie natury humanitarnej i możliwość dostarczenia pomocy migrantom na granicy. Nawet jeśli inicjatywa Brukseli nie była wynikiem ustaleń z Berlinem, bo na to nie ma póki co dowodów, to w ten sposób została w Europie Środkowo – Wschodniej odebrana. Prezydent Duda poinformował swego niemieckiego kolegę, że Polska nie zaakceptuje żadnych ustaleń w kwestii kryzysu granicznego, które zapadną ponad naszymi głowami, umieścił zresztą tweeta z takim komunikatem w sieci.
Reakcje na działania Merkel
Co ciekawe, Steffen Seibert rzecznik prasowy urzędu kanclerskiego powiedział na konferencji prasowej, odnosząc się wprost do rozmów telefonicznych Merkel – Łukaszenka, że niemiecka kanclerz „konsultowała uprzednio swoje działania z Unią Europejską i ważniejszymi partnerami w regionie”. Albo, delikatnie rzecz ujmując mijał się z prawdą, albo Polska i Litwa nie są przez Berlin traktowane w tych kategoriach. Warto też zwrócić uwagę na kolejność komunikatów na temat rozmów niemieckiej kanclerz. Ten mówiący o telefonie do premiera Morawieckiego i zawierający pełne otuchy słowa o „ścisłej koordynacji” i „pełnej solidarności” z Polską ukazał się już po komunikacie na temat drugiej rozmowy Merkel i Łukaszenki, co raczej wskazywałoby na próbę ratowania kryzysowej sytuacji a nie poprzedzające dialog z białoruskim dyktatorem uprzednie ustalanie stanowiska.
Reakcje w Niemczech, zwłaszcza jeśli chodzi o polityków kształtującej się koalicji, również nie były przychylne inicjatywie kanclerz Merkel. Omid Nouripour, deputowany frakcji Zielonych, kierujący koalicyjnymi rokowaniami tej formacji w zakresie polityki zagranicznej zauważył w rozmowie ze stacją radiową Deutschlandfunk, że rozmowa z Łukaszenką jest „okropnym sygnałem” oznaczającym faktyczne uznanie uzurpatora. Olaf Scholz powiedział z kolei Spieglowi, że Polska decydując się o budowie muru granicznego podejmuje „dramatyczny wybór” i Niemcy powinny okazać Warszawie w tej sprawie solidarność. Opowiedział się też za „twardymi sankcjami” przeciw Białorusi i działaniom na rzecz zainicjowania procesu demokratycznego. Poparł też sankcje obejmujące linie lotnicze transportujące migrantów na Białoruś oraz dodał, że „nie należy się bawić w gry z Łukaszenką”. Jednoznaczny w swych ocenach był też urzędujący minister spraw zagranicznych, socjaldemokrata Heiko Maas, który opowiedział się za tym, „aby ludzie, którzy tam są, (…) zostali odesłani do swoich krajów pochodzenia”. Reakcje niemieckich mediów były co najwyżej mieszane. Komentator Bilda napisał, że swą rozmową z Łukaszenką „Merkel obraziła Europę” i był to „dyplomatyczny skandal”, inni bardziej umiarkowani w swych ocenach komentatorzy twierdzili, że rozmowa z dyktatorem nie oznacza legitymowania jego władzy, podobnie jak dialog z Putinem nie jest równoznaczny z uznaniem aneksji Krymu, a w kwestiach pomocy humanitarnej trzeba dialogować „nawet z diabłem”. Dla porządku odnotujmy również bardzo krytyczne stanowisko Pawła Łatuszki, w kwestii rozmowy Merkel – Łukaszenka, który zwrócił uwagę w rozmowie z DW, że tak podkreślane humanitarne motywy, którymi kierowała się Angela Merkel nie obejmowały wszakże losów tysięcy przedstawicieli białoruskiej opozycji więzionych bezprawnie przez reżim, bo temat ten nie został w rozmowie poruszony.
Całą kwestię ewentualnych ustaleń między Merkel a Łukaszenką przeciął wczorajszy krótki komunikat niemieckiego MSW-u, w którym napisano, że informacja jakoby rząd Niemiec wyraził zgodę na przyjęcie 2 tys. migrantów jest nieprawdziwa. Co ciekawe komunikat wydany został przez Horsta Seehofera, szefa bawarskiej CSU, polityka znanego z twardego stanowiska w kwestii migrantów, który przyjechał do Warszawy.
Po czwartkowej rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą i premierem Morawieckim, a także już po ultimatum ze strony polskiej pod adresem władz Białorusi, że jeśli nie nastąpi do 21 listopada deeskalacja sytuacja na granicy to zamkniemy przejście kolejowe w Kuźnicach głos zabrał też prezydent Macron. Opowiedział się on za polityką presji wywieranej na Łukaszenkę przez Unię Europejską, po to aby ten deeskalował sztucznie wywołany przez siebie konflikt. Dziś zaś w sprawie wypowiedział się też rzecznik prasowy europejskiej dyplomacji Petr Stano, który zadeklarował zarówno, iż Unia nie przyjmie migrantów na swój obszar, jak i nie będzie prowadziła negocjacji z Łukaszenką, a możliwe są jedynie rozmowy o „charakterze technicznym”.
Wydaje się zatem, że mieliśmy do czynienia z następującą sekwencją wydarzeń. Otóż kanclerz Merkel zdecydowała się na rozmowy z Łukaszenką ani nie konsultując tego, ani tym bardziej nie mając stosownych pełnomocnictw ze strony Unii Europejskiej i państw Europy Środkowej. Najprawdopodobniej w Berlinie liczono, że efekty tych rozmów przekonają wszystkich, iż obrany kierunek jest słuszny. Cena wydawała się niewygórowana a pożądany efekt, w postaci deeskalacji sytuacji na granicy, wart ryzyka. Jednak odchodząca kanclerz najprawdopodobniej nie doceniła zarówno stopnia determinacji państw naszego regionu, w tym przede wszystkim Polski oraz tego, że liderzy nowej koalicji niemieckiej nie chcieliby zastać „umeblowango” przez Merkel pola polityki zagranicznej. Wyczuwając opór, Berlin zrewidował swoje stanowisko przenosząc nacisk na kwestie humanitarne, zapewniając o poparciu dla polityki Polski i pozwalając, aby „głosem” Niemiec był Horst Seehofer. Warszawa rozumiejąc, że Berlin znalazł się, na własne zresztą życzenie, w defensywie, zaostrzyła stanowisko (groźba zamknięcia linii kolejowej) i zaproponowała deeskalacje na własnych warunkach. Prezydent Francji, zawsze chętnie balansujący Niemcy i chętnie pokazujący, że Berlin nie we wszystkim ma rację poparł stanowisko Warszawy.
Reakcja Putina
Tę zmianę, zapewne chwilową ale faktyczną, nastrojów w Unii Europejskiej dobrze zrozumiał Władimir Putin, który na wczorajszym posiedzeniu rozszerzonego kierownictwa resortu spraw zagranicznych część swojego wystąpienia poświęcił kryzysowi na polsko – białoruskiej granicy. Krytykując politykę Polski i szerzej Unii Europejskiej, mówiąc zresztą, że kwestię migrantów Warszawa i Unia wykorzystują po to aby wywierać presję na Mińsk, prezydent Rosji odniósł się do sytuacji wewnętrznej na Białorusi. Powiedział mianowicie, że choć można mówić o uspokojeniu nastrojów, to tym nie mniej potrzebne są rozmowy władzy z opozycją. Władimir Putin nie definiując kto może być stroną wewnątrzbiałoruskiego dialogu rozwiązanie kryzysu politycznego na Białorusi umieścił w kontekście bezpieczeństwa Rosji, co uznać wypada za podkreślenie wagi problemu. Wcześniej mówił bowiem o potrzebie uzyskania przez Moskwę gwarancji bezpieczeństwa ze strony kolektywnego Zachodu, który ignoruje wyznaczane przez Rosję „czerwone linie” i prowadzi politykę wojskowego przesuwania się na Wschód, czego dowodem, są jego zdaniem, instalacje podwójnego przeznaczenia zbudowane w Polsce i w Rumunii. Kwestia białoruskiego kryzysu politycznego jest w konstrukcji, którą zbudował przemawiając w MSZ Putin, w tym sensie kwestią bezpieczeństwa, że brak dialogu powoduje, iż Białoruś musi być rozpatrywana w kategoriach słabego ogniwa rosyjskiego systemu. Tego rodzaju wypowiedź nie jest oczywiście przypadkowa, świadczy jedynie o tym, że Moskwa zdecydowała się użyć narracji na temat migrantów zarówno przeciw Zachodowi jak i przeciw Łukaszence, co skłania do wniosku, że mamy obecnie do czynienia z zakończeniem dopiero pierwszej fazy kryzysu, a na horyzoncie rysują się już kolejne.
Jednak Warszawa ma powody do zadowolenia. Pokazaliśmy, że jesteśmy wiarygodnym i silnym sojusznikiem a także potrafimy, na poziomie dyplomatycznym, budować międzynarodowe poparcie dla naszych działań. Jeśli teraz udałoby się, na naszych warunkach, doprowadzić do deeskalacji konfliktu granicznego, to tym bardziej mielibyśmy powody do zadowolenia. Problemem może być jedynie to, że nasze „zwycięstwo” oznacza klęskę Łukaszenki, co może pociągnąć za sobą jego wymianę przez białoruskie elity, wspierane przez Moskwę. Gdyby taki scenariusz się ziścił, to wówczas mielibyśmy za nasza wschodnią granicą do czynienia z sytuacja jakościowo inną, do której warto by było abyśmy już teraz zaczęli się przygotowywać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574770-bialorus-niemcy-rosja-a-kwestia-polska