W swojej wrogości do rządu Marek Migalski osiągnął już skalę dorównującą największym asom udzielającym się w publicznej debacie. Nie przepuści żadnej okazji, żeby nie skorzystać z możliwości dokonania wiwisekcji działań obecnej władzy. Ukazać zdradzieckie oblicze. Obnażyć jej, jakże często stosowany przestępczy charakter, porównywalny do … no właśnie - do największych zbrodni ustrojów totalitarnych. Do bestialstwa.
Marek Migalski, doktor socjologii , każdą wolną chwilę od zajęć uniwersyteckich poświęca szczytnej działalności społeczno-politycznej, wydobycia na światło dzienne przepastnych pokładów zła, jakie czyni ta władza. Od czasu, kiedy odkrył swoje powołanie, nie pozwala sobie na próżnowanie. Nieznane są mu chwile relaksu. Może koledzy z uczelni. Ale nie on. Jego przenikliwy umysł cały czas funkcjonuje na najwyższych obrotach.
Siedząc przy klawiaturze laptopa wie, że musi siłą swojej analizy oświetlić ciemne lochy intencji władzy, dla której ludzkie istnienie nie ma znaczenia. Zdemaskować zło, kryjące się za rzekomą troską o dobro wspólne.
Jest kwestią charakteru, czy też konstrukcji osobowości, że niedawny polityk, który w latach 2009-2014 zasiadał w Parlamencie Europejskim z listy PiS - mogło więc wyglądać na to, że był zwolennikiem prawicy – dokonał radykalnego zwrotu. Jego niedawna formacja staje się najbardziej nienawistnym przeciwnikiem. To się w polityce zdarza. Nie tak znowu rzadko. Nie widzę w tej zmianie Marka Migalskiego niczego niedopuszczalnego. Widać ma swoje powody. Nie wnikam, czy są to kwestie osobistego rozczarowania do PiS, czy intelektualne dojrzewanie, które objawiło się zasadniczą reorientacją. Nie mnie oceniać taką zmianę. Nie przeszkadza mi też, że mając status pracownika naukowego, dzieli go z temperamentem komentatora politycznego, co jest przecież namacalną postacią uczestnictwa w życiu politycznym.
Jeśli pozwalam sobie na uszczypliwość wobec Marka Migalskiego, to z całkiem innego powodu. Jednym ze szkodliwych, a niestety, nagminnie stosowanych sposobów prowadzenia debaty publicznej jest wprzęganie kłamstwa, dla przeforsowania swoich ocen czy oskarżeń. Kłamstwa w najróżniejszej postaci. Od podawania informacji, której prawdziwości nigdy nie da się ustalić, do porównań, które nie mają żadnego uzasadnienia, a służą one jedynie do wywołania negatywnych emocji. Kiedy użycie pewnych symboli jest niesmacznym, czy wręcz nagannym nadużyciem. A to wszystkie skażenia w wyrazistej postaci widoczne są publicystyce politycznej Marka Migalskiego.
Tym bardziej krytycznie patrzę na wykorzystywanie nieczystych sposobów walki politycznej uprawianej przez Marka Migalskiego, że nie jest on czynnym politykiem – co nie znaczy, że toleruję brudne chwyty polityków – lecz pracownikiem nauki. Akademik zaś ma obowiązek, niezależnie od tego w jakiej roli publicznie występuje, posługiwać się prawdą. I tylko prawdą.
Tymczasem Marek Migalski wpisuje się w najbardziej szkodliwy – niestety, zarazem liczny – odłam polskich pracowników naukowych wyższych uczelni. Ostatni przykład jego działalności woła o pomstę do nieba.
Próbując w swoim „akcie oskarżenia” rozliczyć rząd za śmiertelne żniwo, jakie zebrała w Polsce pandemia covid-19, napisał:
Prawdopodobnie polskie władze zabiły (przez swe działania/zaniechania) więcej Polek i Polaków niż Stalin polskich oficerów z Katyniu.
Trzeba być wyjątkowym…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574514-marek-migalski-wyjatkowy-uczestnik-debaty-publicznej