Reżim białoruski, który w jakimś stopniu jest hamowany, jeżeli chodzi o napływ kolejnych imigrantów, bo pewne kanały zostały zblokowane, musi operować na tym, co ma dzisiaj. Więc albo się ugnie, albo te plany sięgają dalej i będziemy mieli eskalację – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl mjr rez. inż. Mariusz Kordowski, prezes Centrum Analiz Strategicznych i Bezpieczeństwa.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Na jakim etapie konfliktu na granicy jesteśmy? Czego jeszcze możemy się spodziewać?
Mjr Mariusz Kordowski: Jesteśmy w zwrotnym momencie tego konfliktu. On może pójść w stronę deeskalacji, na co pewne rzeczy wskazują. Chociażby dzisiejsze podstawianie autobusów po migrantów, jak i działania na arenie międzynarodowej. Natomiast drugi kierunek, który może się pojawić, to jest eskalacja, co może się stać z dwóch powodów. Pierwszy – może nastąpić samoczynnie, jeżeli nie jest planowana (np. puszczą nerwy funkcjonariuszom białoruskim). To się w historii świata już zdarzało. Dojdzie do użycia siły, otwarcia ognia, wówczas Rosja i Białoruś pójdą tym trendem i rozpoczną konflikt graniczny. Istnieje także możliwość, że ten konflikt graniczny być może jest planowany, czego nie możemy wykluczyć. To się wszystko okaże w ciągu najbliższych dwóch tygodni, dlatego to, co się dzieje na granicy jest także pewnym obciążeniem dla Białorusinów. Oni oczywiście mają na to środki, ale ci ludzie są zmęczeni i można ich wykorzystywać do pewnego momentu. Migranci są ulegli, ale też widzą, co się dzieje. Reżim białoruski, który w jakimś stopniu jest hamowany, jeżeli chodzi o napływ kolejnych imigrantów, bo pewne kanały zostały zblokowane, musi operować na tym, co ma dzisiaj. Więc albo się ugnie, albo te plany sięgają dalej i będziemy mieli eskalację.
Propaganda Kremla i Mińska próbuje sugerować, jakoby polska policja dodała środków chemicznych do wody, która została użyta w armatkach wodnych. Skąd taka marna próba manipulacji?
Przede wszystkim środki zastosowane przez policję, to rzeczy, które są nie do końca szkodliwe, czyli są skuteczne, by zatrzymać tłum, a nie zaszkodzić ludziom. Jest jasne jak słońce, że reżim białoruski i władze w Rosji będą wykorzystywały każdą okazję do tego, aby szkalować Polskę, żerować na tym konflikcie i osiągnąć jak najwięcej. My się w ogóle nie powinniśmy przejmować rosyjskimi komentarzami, co zresztą czynimy, bo jakiekolwiek próby ich ingerencji także w walkę informacyjną w Polsce, próby wtargnięcia na konta na portalach społecznościowych, pokazują, że nie zawracamy sobie głowy tymi rzeczami, bo jasno potrafimy odróżnić prawdę od narracji płynącej z tamtych kierunków. Także inne kraje i nasi sojusznicy myślą podobnie. Według mnie to jest trochę takie błędne koło, bo te komentarze bardzo łatwo zweryfikować. Od razu widać, co płynie z planowanej operacji informacyjnej z kierunku wschodniego, a co jest naszym źródłem informacji – wiarygodnym, sprawdzonym i rzetelnym. To widać od razu. To nie są miękkie granice, tylko bardzo rygorystyczne. O ironio losu, świat już się nauczył, co płynie z Rosji i Białorusi – że nie ma czego słuchać. Jedyne środowisko, na które to oddziałuje, to jest społeczeństwo rosyjskie i białoruskie.
A co z „Gazetą Wyborczą”, czy innymi mediami w Polsce, które bezmyślnie powielały propagandę Łukaszenki i Putina, kiedy zaczął się kryzys na granicy z Białorusią?
Myślę, że przyszedł taki moment, gdy wszystkie media zdały sobie sprawę, co się dzieje. My, którzy pochylamy się nad sprawami bezpieczeństwa, wiedzieliśmy od samego początku czym to pachnie i o co w tym chodzi. Jednakże te źródła informacji i głosy społeczne, które cały czas widziały w Rosji sojusznika (albo przynajmniej nie widziały zagrożenia), mówiły ciągle, że trzeba tym imigrantom pomagać, że rząd działa źle, natomiast jak sprawa stała się poważna, to te głosy trochę się jednak zmieniły. Oczywiście to bardziej jest taki żer w kierunku działań antyrządowych w Polsce, żeby zaszkodzić partii rządzącej i osłabić rząd. Myślę, że najbardziej kulminacyjny moment był w weekend, po Święcie Niepodległości do niedzieli, kiedy nawet te najbardziej przeciwne rządowi media zaczęły mówić, że stoimy w obliczu poważnego zagrożenia. Trochę zmieniły ton. To był taki moment otrzeźwienia. Oczywiście to za chwilę może się zmienić, bo jeżeli konflikt będzie się zmniejszał, to od razu poczucie bezpieczeństwa tych mediów sprawi, że zaczną znowu toczyć to samo koło. Ale to się jeszcze okaże. Jednak ten moment kulminacyjny przed i po Święcie Niepodległości, pokazał, że wszyscy w końcu zrozumieli, że mamy do czynienia z poważną sprawą.
Z Zachodu dochodzą do nas cały czas głosy wsparcia. Widać szczególne wsparcie Niemiec w tej kwestii. Jednakże z drugiej strony mamy rozmowy Angeli Merkel z Putinem, czy Łukaszenką lub prezydenta Macrona z prezydentem Rosji nt. sytuacji na granicy polsko-białourskiej ponad naszymi głowami. Jak Pan to ocenia?
Przede wszystkim ciągle musimy pamiętać o tym, że wszelka solidarność kończy się na interesach państwowych. Jesteśmy w Unii Europejskiej, ale każdy kraj ciągnie w swoją stronę i to się nie zmieniło. My oceniając sytuację musimy zawsze mieć z tyłu głowy fakt, że te państwa patrzą przede wszystkim na swoje interesy. Rozumiem, że jesteśmy w UE, NATO, mało tego, zainwestowaliśmy bardzo dużo w Sojusz Północnoatlantycki, sojusz z USA. Wysyłaliśmy nasze wojska na operacje NATO-wskie zanim staliśmy się członkiem NATO (chociażby na teren byłej Jugosławii). My dzisiaj mówimy „sprawdzam”. Polska mówi „sprawdzam” wszystkim swoim sojusznikom i stąd są te głosy wsparcia. Ale gdzieś tam w tle są interesy narodowe. Wcale nie dziwię się Niemcom, że nas tak wspierają, bo oprócz tego, że mają wymierny interes (chcą zahamować tę falę, która może do nich dotrzeć), to przede wszystkim chcą zrobić wszystko, aby tanim kosztem (bo przecież to nie kosztuje ich nic) zrobić coś dla Polski. Ciągle mamy nierozliczoną przeszłość za II wojną światową, nieruszony temat zwrotu reparacji wojennych za zniszczenie Warszawy, więc Niemcy dzisiaj zrobią dla nas wszystko, co będzie ich nic nie kosztować, żeby poprawić swoją pozycję względem Polski. Zawsze będą mogli powiedzieć: pomogliśmy wam w wojnie hybrydowej. Jest jasne, że oprócz tego, że nam pomagają, bo jest to dla nich interes, mają też z tyłu głowy, że za chwilę będą mieli kolejny argument przeciwko Polsce, że nam pomogli. Oczywiście my z tej pomocy powinniśmy korzystać, tylko wiadome jest to, że interesy nie są wyłącznie szlachetne. To samo z innymi sojusznikami, najbardziej liczymy na Amerykę, ale też jesteśmy trzeźwi i wiemy, że różnie w historii świata było, jednak cieszymy się, że są te głosy. Jeżeli mówimy o takich ruchach, jak rozmowy głów państw poza nami, to jest też jasne, że w historii świata takie zabiegi się dzieją. Jak Stany Zjednoczone miały poważne problemy z Irakiem i wycofała swoją ambasadę, nie było dla nich problemem ani hańbą poprosić polską ambasadę i Polskę o pomoc, która była pośrednikiem w rozmowach między Irakiem a USA. Nie jest też dla nas wstydem, że inni rozmawiają w naszych sprawach, jeżeli z nami nie chcą rozmawiać. Pytanie tylko, gdzie przebiega granica, żebyśmy byli ciągle podmiotem i by ciągle było: nigdy o nas bez nas. Więc to jest jasne, że te rozmowy muszą się odbyć, chociażby po to, by Angela Merkel dowiedziała się tak naprawdę, jakie są cele prezydenta Łukaszenki, co on chce osiągnąć. Ale to, co się będzie działo później (podjęte decyzje i kroki) powinno być konsultowane przede wszystkim z nami.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
mm
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574438-mjr-kordowski-polska-mowi-sprawdzam-wszystkim-sojusznikom