Tusk, Kopacz, Sikorski i Schetyna powinni szanować obecny rząd, bo w przeciwieństwie do nich nie daje się robić w bambuko Berlinowi i Paryżowi.
Ten teatr trwa już kilkanaście lat i zawsze kończy się jakimś dyplomatycznym potworkiem. Czyli traci ten, komu się rzekomo pomaga, np. Gruzja i Ukraina. A Rosja, która jest agresorem, wciągana jest w naprawianie tego, co sama zepsuła. Teraz mamy odsłonę z Angelą Merkel, która tak pomaga, że legitymizuje prezydenckiego uzurpatora Aleksandra Łukaszenkę. I mamy odsłonę z Emmanuelem Macronem, który z Władimira Putina czyni gołąbka pokoju. Sensu w tym nie ma żadnego, ale Niemcy i Francja muszą znowu pokazać, kto tu rządzi, czyli robić wszystko na własną rękę, ale cudzym kosztem.
Kiedy opozycja i jej media atakują obecnie rząd Mateusza Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudę, że dyplomatycznie nic nie mogą, więc Merkel z Macronem są zmuszeni wziąć sprawy we własne ręce, najwyraźniej mają opinię publiczną za idiotów. A przecież przywódcy Niemiec i Francji robią dokładnie to samo, a nawet mniej bezczelnie, co robili w 2014 r. z premierem Donaldem Tuskiem i jego ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Tak kanclerz Niemiec i prezydent Francji rozwiązywali sprawę wojny w Donbasie i aneksji Krymu, że mający ponoć fantastyczne notowania i wielkie zasługi Tusk z Sikorskim zostali zrobieni w bambuko jak dzieci, czyli nawet pies z kulawą nogą nie chciał od nich niczego w związku z powstaniem tzw. formatu normandzkiego (Niemcy, Francja, Rosja, Ukraina).
Opozycja nie powinna się teraz nadymać, że Niemcy i Francja robią coś ponad Polską, bo zwykle tak robią. A przecież wtedy Tusk z Sikorskim mieli być kochani i podziwiani. Zresztą Berlin i Paryż przede wszystkim oszukują tych, którym rzekomo pomagają. Tak było w 2008 r. z atakowaną przez Rosję Gruzją, tak było w latach 2014-2015 z atakowaną przez Rosję Ukrainą. Zawsze jest w tym Angela Merkel, a we Francji w tym czasie prezydenci się zmieniali (Sarkozy, Hollande, Macron), ale poczucie, że tylko oni są od rozwiązywania problemów się nie zmieniło. Nawet jeśli nie rozwiązali żadnego problemu. A tylko legitymizowali Putina i jego zbrodnie oraz pomniejsze draństwa.
Gdyby, zgodnie z zaleceniami opozycji i jej mediów, Polska miała się umizgiwać do Merkel i Macrona, żeby rozwiązać kryzys, psu na budę by się to zdało. A przy okazji Polska przyznawałaby, że jest słaba i bezwolna, a tylko Berlin z Paryżem mogą cokolwiek załatwić. To byłby kolosalny błąd, bo Berlin i Paryż i tak robią swoje, czyli tak jak zwykle pomagają Putinowi, formalnie występując w roli obrońców innych przed Putinem. Tym bardziej że nigdy nie robią tego w imieniu Unii Europejskiej, lecz zawsze tylko Niemiec i Francji. Niemiec śniących o statusie mocarstwa i Francji udającej, że wciąż nim jest.
Po doświadczeniach ostatnich co najmniej 13 lat można być pewnym, że jeśli Merkel i kolejny prezydent Francji za coś się biorą, co sprokurował Putin, to nic dobrego z tego nie wyniknie dla kogokolwiek poza prezydentem Rosji. Teraz doszedł jego sługus Aleksander Łukaszenka, którego lewarowała kanclerz Angela Merkel, ale przecież znowu idąc na rękę Putinowi.
Opozycja w Polsce jest na tyle bezrozumna, naiwna i zakompleksiona w stosunku do Berlina i Paryża, że łyka każdy kit stamtąd pochodzący. I nadyma się oraz naigrawa, że coś się dzieje ponad polskimi głowami, choć mogłaby wyciągnąć wnioski z tego, jak niemiłosiernie była ogrywana, gdy rządziła. Gdy Tusk z Sikorskim we wrześniu 2014 r. odchodzili na nowe posady, premier Ewa Kopacz i szef MSZ Grzegorz Schetyna byli jeszcze bardziej niemiłosiernie robieni w bambuko przez rzekomych wielkich przyjaciół. Teraz tracą więc okazję, żeby milczeć. Tym bardziej że rząd PiS, w przeciwieństwie do poprzedników, akurat nie jest ani naiwny, ani nie robią na nim wrażenia picerskie działania Berlina i Paryża.
Trzeba być kompletną polityczną amebą, żeby sądzić, że jak Berlin i Paryż się za coś biorą, to jest to działanie nie tylko w imieniu Unii Europejskiej, ale też umacniające ją i jej instytucje. Jest wręcz przeciwnie, bo wtedy osłabiane są działania Komisji Europejskiej i jej służby zagranicznej. Ta ostatnia byłaby zresztą dużo skuteczniejsza, gdyby nie dominowali tam albo trzęsący portkami przed Putinem, albo dyplomatyczne sierotki Marysie. Dlatego Polska musi pokazywać własną siłę i determinację, bo jak zdamy się całkowicie na Berlin i Paryż, to wyjdziemy na tym tak, jak wcześniej Gruzja i Ukraina.
Szanujmy nasz wojsko i służby, rozwijajmy je i powiększajmy, bo ostatecznie zawsze to decyduje o losie państwa. Każda pomoc z zewnątrz będzie mile widziana, a w wypadku NATO jest wręcz strategicznie konieczna, ale nie dajmy się tumanić dyplomatycznymi przysługami oraz możliwościami Berlina i Paryża. Oni coś robią wyłącznie dlatego, żeby fala migracyjna nie dotarła do ich granic, natomiast interesy państw trzecich mają gdzieś, szczególnie interesy ofiar bandyckiej polityki Putina (plus jego pomagiera Łukaszenki). To bardzo wydatnie pokazują doświadczenia ostatnich kilkunastu lat.
Polska nie popełnia obecnie żadnego istotnego błędu politycznego czy dyplomatycznego, bo liczy przede wszystkim na siebie, choć oczywiście jest otwarta na realną pomoc. Natomiast unika kompromitacji i wstydu, jakich nie uniknęli premierzy Tusk i Kopacz oraz szefowie MSZ – Sikorski i Schetyna, którzy mieli tak wspaniałe relacje i wpływy, że z łatwością można ich było kopnąć w zadek, nawet nie siląc się na wyjaśnienia. I te osoby szczególnie powinny pamiętać, że obowiązuje stara zasada: „Umiesz liczyć, licz na siebie”. I powinni szanować obecny rząd, bo przynajmniej nie popełnia ich błędów, pokazywanych jako sukcesy. A gdy te błędy popełniano, nie szły za tym fanfary, tylko kulenie ogona i udawanie głupiego. Nie ma się więc co teraz nadymać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574295-nie-dajmy-sie-tumanic-dyplomatycznymi-przyslugami