Każdy kolejny dzień kryzysu na granicy daje nam niezłą okazję do weryfikacji postaw. I na naszym podwórku, i u sąsiadów, przyjaciół, dalszych znajomych. Zacznijmy od sąsiadów, którzy latami robią wszystko, by mieć za ścianą coraz groźniejszego i coraz bardziej nieprzewidywalnego wroga.
Angela Merkel zapisze się w historii m.in. tym, że niezwykle pomogła wzmocnić się Putinowi, a znacząco osłabiła Unię. I robi to do końca swoich dni.
Ta sama Merkel, która odpowiada za napływy (i strumień sprzed sześciu lat i dzisiejszy strumyk) migrantów do Wspólnoty, dziś po raz kolejny ma w poważaniu europejskie bezpieczeństwo i solidarność. Po pańsku informuje rząd w Warszawie, że będzie rozmawiała z Putinem, z Łukaszenką. Nie konsultuje, nie pyta, jak może pomóc, na co mógłby uwrażliwić ją rząd w Warszawie. Nie myśli po europejsku, lecz po niemiecku. Znów bardzo głupio. Bo w dalekiej perspektywie nawet silne Niemcy mogą sobie nie poradzić z odbudowującą imperium Rosją. A na tę pełzającą odbudowę Merkel się zgadza. To jeden z najistotniejszych elementów jej spuścizny po 16 latach kanclerstwa.
Dzisiejsza decyzja o wstrzymaniu certyfikacji gazociągu Nord Stream to zapewne tylko element teatrzyku, o którym szybko zapomnimy. Rura niebawem odpali, tyle że koszt tego wydarzenia będzie dla Europy, a zwłaszcza Europy Środkowo-Wschodniej jeszcze większy.
Jak się przed taką polityką bronić? Jak rząd ma wywierać presję na Berlin, jak budować sojusze, wpływać na inne stolice, skoro nieustannie musi odpierać dywersję ze strony konkurentów politycznych – w tym partii GW i TVN.
Nie zdziwię się, jeśli jeszcze dziś ta pierwsza ogłosi zbiórkę suchej odzieży dla polanych przez armatki wodne napastników obrzucających kamieniami polskich mundurowych i próbujących nielegalnie wedrzeć się do naszego kraju. Skoro właśnie dziś, piórem funkcjonariusza Maziarskiego porównują Jarosława Kaczyńskiego do Łukaszenki – gotowi są na każdy absurdalny antypolski ruch.
To dzień symboliczny. Nielegalni migranci jeszcze nie byli tak agresywni. Policjant z pękniętą kością czaszki trafia do szpitala. Do kolejnego – funkcjonariuszka Straży Granicznej. W przypadku żołnierza wystarczyło opatrzyć rany na miejscu. Ludzi na granicy Łukaszenka najpierw potraktował jak kule armatnie, okradł, a dziś wyposaża w prawdziwą broń. Mięśniami i tarczami swoich służb spycha tych spokojniejszych na druty, zachęca do ataków na polskich mundurowych. Nie pozwala zawrócić. Zaciera ręce, bo o setkach więzionych u niego opozycjonistów zrobiło się dużo ciszej, a on sam odbiera telefon od Merkel, by rozmawiać o „deeskalacji”. I przełącza kanał, by zobaczyć, jak radzi sobie ten fajny, energetyczny korespondent CNN, co pół godziny nadający z białoruskiej strony granicy, zatroskanym tonem opowiadający o ciężkim losie „uchodźców” i kreślący wizję konfliktu dwóch równorzędnych stron, z których żadna nie chce ustąpić.
I ja zmieniam kanał. Na TVN ten sam dżentelmen ze stacji z siedzibą w Atlancie. Puszczony w całości, na żywo. „Kryzys humanitarny” odmienia przez wszystkie przypadki. Dobrze pasuje do narracji stacji z Wiertniczej. Nie dowiem się, skąd ci ludzie się tam wzięli, ale dostanę szczegółowy opis srogich zim w tym regionie.
Kolejna rozmowa – m.in. o kontaktach Berlina z Moskwą ponad naszą głową. Nie usłyszymy, że to niewłaściwe, sprzeczne z wartościami europejskimi, z unijnymi zasadami bezpieczeństwa, a nawet z ogólnym międzynarodowym „fair play”. Ale dowiemy się, że winien jest temu polski rząd.
Nie mamy do czynienia z żadnym kryzysem humanitarnym. Dopiero trwa jego reżyserowanie. Przy dużym udziale części polskiej sceny politycznej. Trudno tylko zrozumieć, dlaczego ci, którzy chcieliby w wojnie Łukaszenki i Putina widzieć przede wszystkim problem z „uchodźcami”, nie kierują swoich lamentów do Mińska? Tam są ich „uchodźcy”, tam są ludzie, którzy ich przywieźli. Przecież Łukaszenka wpuszcza dziennikarzy z Zachodu. Dlaczego nie skorzystać z okazji, nie pojechać tam, nie oflagować się na granicy, nie zaapelować stamtąd do władz Białorusi?
Dlaczego tak cieniutka jest presja „organizacji humanitarnych” na to państwo? Dlaczego nie zmuszają swoich, cywilizowanych wszak rządów do zaostrzania polityki wobec „Baćki”, by zmusić go do zaprzestania handlu ludźmi i wystawiania ich na śmierć?
Polska znalazła się na wirażu. Na szczęście mamy silne państwo. Mamy doświadczenia innych krajów – nie tylko Węgier, Grecji, ale przede wszystkim Hiszpanii z jej afrykańskich eksklaw – to kopalnia wiedzy praktycznej do wykorzystania na granicy z Białorusią. Mamy wreszcie rząd, który rozumie zagrożenia, od lat głośno je diagnozuje – często przy zawstydzającym milczeniu „partnerów” z Zachodu – a w momencie próby nie obawia się podejmowania twardych decyzji.
Z tego wirażu nie wyjdziemy jeszcze długo. Bo choć z obroną granicy radzimy sobie doskonale, długofalowo nie widać powodów do optymizmu. Zwłaszcza w perspektywie roku 2023, w którym na dobre będzie już hulał Nord Stream 2, Berlin będzie jeszcze bardziej uzależniony od Moskwy, Białoruś de facto zostanie wchłonięta przez Rosję, a Ukraina…
Chciałbym wierzyć, że do tej batalii przystąpimy zjednoczeni. Ale wrażenie, które można było odnieść w czasie sejmowej debaty 10 listopada, już dawno minęło.
Są dwa fronty tej wojny. Międzynarodowy i wewnętrzny. Obyśmy nie musieli kiedyś skonstatować, że to na tym drugim straciliśmy coś bezcennego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574281-obysmy-na-froncie-wewnetrznym-nie-stracili-czegos-bezcennego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.