W człowieku kipi krew, gdy widzi polityków opozycji atakujących polską Straż Graniczną lub uznających niemieckie rozwiązania dla Polski za lepsze niż suwerennościowe postulaty w kraju. A jednak wrzucanie wszystkich do jednego worka „zdrady” lub serwilizmu nie oddaje istoty sprawy. W tym szaleństwie jest metoda, spójność i konsekwencja. Część elit zwyczajnie wierzy, że Polska okrojona lub podporządkowana zachodniemu sąsiadowi będzie się lepiej rozwijać niż w politycznym klinczu i lepsza jest niemiecka opieka niż narodowe aspiracje i wewnętrzne spory w społeczeństwie podzielonym niemalże pół na pół.
Polacy wątpiący
W polskiej tradycji politycznej taki nurt był obecny - sami nie damy rady, lepiej mieć silniejszego opiekuna z zewnątrz, nieco to nas osłabi, ale przynajmniej uspokoi. Gdy Stanisław Leszczyński próbował się w czasie Wojny Północnej utrzymać na tronie, w korespondencji ze szwedzkim królem Karolem XII rozważał oddanie Prusom Pomorza - dla uspokojenia jednej flanki i ustabilizowania swojej władzy. To była inna postawa niż sławetnego, a działającego pół stulecia wcześniej, Janusza Radziwiłła, który wolał, by Rzeczpospolita upadła całkowicie, by on choć trochę wykrawał władzy dla siebie. To nie była zdrada, to była filozofia polityczna, tak często zwana później „realizmem”. Czasem takie myślenie o państwie było podszyte autentyczną wolą zreformowania kraju - gdy Czartoryscy sprowadzali rosyjskie wpływy w 1764 roku, też im się wydawało, że modernizowana pod bagnetami rosyjskimi Polska lepsza będzie niż walcząca o suwerenność i rozdzierana sporami Rzeczpospolita. Nie brakowało i Wielopolskich, i Studnickich, którzy z różnych powodów kodowali w swoich poglądach przekonanie, że, no nie damy rady, jesteśmy za mali, za słabi, zdradzeni, w złym położeniu, w złej koniunkturze gwiazd, po złej stronie historii, że trzeba się godzić na starszeństwo któregoś z sąsiadów.
W trosce o spokój
Dzisiejsza postawa części polityków też to zakłada. Lotnisko w Berlinie, gaz od dobrodziejów z Niemiec, sądownictwo wedle instrukcji z Brukseli - czy to są duże, myślą ci stratedzy, duże koszta za spokój? Spustoszona wojną Rzeczpospolita potrzebuje pokoju - myślał Leszczyński, czy aby kilka miast Pomorza albo Wielkopolski to naprawdę wysoka cena za wyprowadzenie obcych wojsk z kraju? Wyższe ceny gazu, utrzymanie polskiej gospodarki jako niemieckiego podwykonawcy, może trochę wyższe bezrobocie i trochę lewicowo-liberalnej agendy w kulturze i edukacji - czy to aż taki dramat, myślą konserwatyści w Platformie Obywatelskiej, żeby spokojnie budować drogi, stawiać przystanki z fajnym zadaszeniem i wysyłać polskich ekspertów na różne konferencje o demokracji i bezpieczeństwie?
Z jednej strony jest więc to spór aksjologiczny, spór o wartości. Czy Polska ma szansę wybić się na suwerenność, czy to tylko „pobrzękiwanie szabelką” (nie znoszę tego określenia zaborców, ale pada ono w dyskursie publicznym) i megalomańskie mrzonki? Wolno przecież niektórym elitom wątpić w potencjał Polski i Polaków.
Bezgraniczna wiara w opiekuna z zewnątrz
Ale z drugiej strony warto byłoby tutaj przeprowadzić rzeczową dyskusję merytoryczną. Skąd ci wizjonerzy minimalizmu wiedzą, że opiekun da nam gwarancję rozwoju? Jeśli Angelę Merkel postrzegano jako wielką przyjaciółkę Polski, to przecież może i przyjść kanclerz (opiekun) nieżyczliwy. Dziś Niemcy jedynie „trochę” łamią solidarność europejską, ale może jutro odświeżą bardziej imperialne plany? Dlaczego wyzbywając się własnych zasobów (zamknąć kopalnie, odpuścić Turów, Trójmorze zastąpić Partnerstwem Wschodnim) mielibyśmy być bardziej szanowani? Skoro dziś Angela Merkel bardziej troszczy się o tranzyt do Rosji niż o życie polskich żołnierzy na granicy z Białorusią, to dlaczego w innych sprawach miałaby zabiegać o polskie interesy? Skąd ta pewność, u licha, bo przecież nie z historii.
Jest jeszcze i trzecia strona. Politykom, którzy wyobrażają sobie, że obalą rząd przy pomocy niemieckich nacisków albo wykorzystując rosyjskie antypolskie gry, umyka jedna sprawa. There is no free lunch, te prezenty od obcych rządów nie są za darmo, za pomoc w przejęciu władzy płaci się zawsze.
Dylemat pozostaje więc jasno nakreślony - albo burzliwa suwerenność albo spokój wasala - ale spokój wcale nie taki pewny.
ZOBACZ KONIECZNIE JAK WITOLD WASZCZYKOWSKI WYJAŚNIA ZACHOWANIE NIEMIEC:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574260-rzecz-o-nie-zdradzie-do-tych-co-nie-wierza-w-suwerennosc