„Nie dostęp mediów do danego miejsca jest tutaj kluczowy, tylko ich przekaz” - powiedział wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz. Z tych słów polityka dziennikarz „Gazety Wyborczej” Roman Imielski wyciągnął wniosek, że władza myśli o „cenzurze”. Z wypowiedzi Przydacza publicysta wywnioskował, że do relacjonowania sytuacji na granicy zostaną dopuszczeni tylko dziennikarze, których przekaz będzie zbieżny z oczekiwaniami rządu.
CZYTAJ TAKŻE:
Imielski o dziennikarzach na granicy
Cytując słowa Przydacza, Imielski napisał:
W skrócie: nawet jeśli dopuścimy dziennikarzy na granicę, to powinni oni przekazywać nie prawdę, lecz przekaz, jakiego chcą rządzący.
Następnie dziennikarz zastanawiał się, co będzie, jeśli media „nie będą chciały śpiewać w propagandowym chórze?”
I nie będą spłycać przekazu i opisywać jedynie gangsterskich zagrań reżimu Aleksandra Łukaszenki i jego większego brata Władimira Putina, którzy używają migrantów jako zakładników i żywych tarcz? Co, jeśli będą dobitnie zwracać uwagę na humanitarną stronę kryzysu? Pokazywać nie masę, ale konkretnych zrozpaczonych ludzi uwięzionych na granicy i marzących o życiu w lepszym świecie?
— pytał Imielski, najwyraźniej nie pozostawiając wątpliwości, o jaką „prawdę” chodzi tej części mediów, które w słowach wiceszefa MSZ dopatrują się zapowiedzi cenzury. „Dobitne zwracanie uwagi na humanitarną stronę kryzysu” brzmi tutaj jak daleko idący eufemizm. Bo Łukaszence (dobrze, że „GW” raczyła wreszcie przyznać, kto stoi za kryzysem) chodzi właśnie o granie na emocjach i uczuciach, a także m.in. podkopanie pozycji Polski, przedstawiając ją jako kraj, w którym niehumanitarnie traktuje się cudzoziemców marzących o życiu w lepszym świecie.
Nietrudno mi sobie wyobrazić, że ci, których przekaz władza uzna za niewłaściwy, „określone zasady” - jak się okaże - łamią, więc mogą stracić akredytację. Pretekst się znajdzie
— ocenił Roman Imielski.
Rzetelna i potwierdzona informacja
Dziennikarz „GW” zacytował również premiera Mateusza Morawieckiego, który w wywiadzie dla PAP podkreślił, że tylko „rzetelna, potwierdzona informacja jest najlepszą bronią w walce z białoruską machiną dezinformacji”.
Zgoda, tyle że to absolutnie nie oznacza przekazu zgodnego z propagandą władzy PiS. Bo to, jak taki przekaz wygląda, widać doskonale w TVP i Polskim Radiu
— stwierdził autor felietonu w „GW”.
I jeszcze jedno: skandaliczną propozycją jest dopuszczenie do granicy wyłącznie dziennikarzy gazet czy telewizji ogólnopolskich, z pominięciem lokalnych mediów. Przecież to one odgrywają ogromną rolę w informowaniu lokalnych społeczności oraz najlepiej znają ich bolączki i lęki. Z poziomu Warszawy może i widać przekaz idący w świat, ale z pewnością nie widać wszystkich problemów
— podsumował, najwyraźniej zapominając, że dziennikarze nie będą zdalnie, z Warszawy, relacjonować sytuacji na granicy. Przebywając w strefie przygranicznej, akredytowane media znajdą się przecież w centrum wydarzeń.
CZYTAJ TAKŻE: Jak TVN relacjonowało sytuację na granicy? „Powielanie białoruskich wrzutek, manipulacje, granie na emocjach i nagonka na SG”
Być może dzięki temu, że obecność mediów w strefie przygranicznej będzie ściśle uregulowana, nie powstaną kolejne materiały podobne do tych, które mogliśmy obserwować chociażby w „Faktach” TVN na początku kryzysu migracyjnego - nastawione wyłącznie na emocje i przedstawiające w złym świetle Straż Graniczną i pozostałe służby mundurowe, a przede wszystkim - państwo polskie. I może właśnie tego rodzaju sytuacje miał na myśli minister Przydacz, mówiąc o „przekazie”.
aja/”Gazeta Wyborcza”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/574250-dziennikarze-na-granicy-imielski-histeryzuje-w-gw