Popularny czeski bloger Marian Kechlibar zwrócił uwagę na zastanawiający paradoks. Otóż dziś przywódcy Unii Europejskiej zgodnym chórem potępiają Aleksandra Łukaszenkę, a przecież robi on dokładnie to samo – tylko na większą skalę – co niemiecka działaczka ekologiczna Carole Rackete, witana niedawno owacjami na stojąco w parlamencie europejskim. Różnica polega na tym, że samoloty jego „biura turystycznego”, zajmujące się sprowadzeniem imigrantów i dostarczaniem ich nielegalnie do Unii Europejskiej, mogą pomieścić znacznie więcej pasażerów niż pokład jej statku „Sea Watch 3”.
Skoro Carole Rackete jest do dziś fetowana jako obrończyni praw człowieka, to o ileż bardziej takie hołdy powinny należeć się Aleksandrowi Łukaszence. On wyświadczył przecież dobrodziejstwo znacznie większej liczbie potrzebujących niż ona. Ona pomogła przekroczyć nielegalnie granice Unii Europejskiej zaledwie kilkudziesięciu imigrantom, podczas gdy on pomaga tysiącom.
Czas skończyć ze schizofrenią
Z drugiej strony przed włoskim sądem toczy się dziś proces byłego wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Matteo Salviniego, oskarżonego o to samo, co robi dziś Mateusz Morawiecki i polski rząd – o ochronę granic swego państwa i Unii Europejskiej przed nielegalnymi imigrantami. Zarzuca mu się działanie na szkodę tych ostatnich (konkretnie: porwanie uchodźców), za co grozi mu nawet kara więzienia.
Źródłem dzisiejszej schizofrenii wśród zachodnich elit – jak pisze Marian Kechlibar – jest:
„niechęć do przyznania, że nie ma zasadniczej różnicy między działalnością migracyjną białoruskiego autokraty i Caroli Rackete. Jedno odbywa się w lesie, drugie na morzu, ale w obu przypadkach chodzi o ukierunkowany masowy przemyt ludzi z krajów rozwijających się do Europy, choć różnie motywowany”.
Może więc czas spojrzeć prawdzie w oczy i uznać, że albo Carole Rockete jest przestępczynią współpracującą z przemytnikami ludzi i nakręcającą ten proceder, albo Aleksander Łukaszenka jest dobrodziejem tysięcy imigrantów.
Postscriptum dla Michała Szułdrzyńskiego.
Drogi Michale, zapewne większość czytelników zrozumie ukrytą w powyższym tekście, a zwłaszcza w jego tytule, ironię. Ponieważ jednak, jak sądzę, nie opanowałeś jeszcze w wystarczającym stopniu sztuki czytania ze zrozumieniem, chciałbym jasno i dobitnie wyjaśnić: nie jestem zwolennikiem Aleksandra Łukaszenki i nie uważam go za obrońcę praw człowieka.
To wyjaśnienie nie jest złośliwością z mojej strony, ale wynika ze świadomości Twoich ograniczeń poznawczych. Kiedy ostatnio napisałem tekst o Władimirze Putinie, nie zrozumiałeś zupełnie jego treści i opatrzyłeś go w mediach społecznościowych komentarzami, z których wynikało, iż jestem zwolennikiem prezydenta Rosji. Wiele osób, które nie czytały mojego tekstu, lecz Twój komentarz (i tych, którzy go podchwycili), wyrobiło sobie fałszywą opinię na temat moich poglądów. Nie chciałbym więc zostać zaliczony do grona sympatyków Aleksandra Łukaszenki, gdybyś zdecydował się skomentować powyższy tekst.
Chciałbym Cię jednak pocieszyć: wszystko przed Tobą. Mam nadzieję, że Twoja dysfunkcja kognitywna nie ma charakteru trwałego upośledzenia i jest do przezwyciężenia. Nie w takim wieku ludzie nauczyli się czytać ze zrozumieniem. Czego szczerze Ci życzę, gdyż stałoby się to także z pożytkiem dla polskiego dziennikarstwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/573656-czy-aleksander-lukaszenka-jest-obronca-praw-czlowieka