Wystarczy wyjechać nieco na północny-wschód od Warszawy, posłuchać żołnierzy i ich rodzin, by przekonać się, jak sprawę kryzysu na granicy widzą ludzie. Rodziny żołnierzy tęsknią, miejscowe kobiety gotują im obiady, mężczyźni rozwożą je razem ze świeżymi warzywami. Dziękują za służbę i proszą o bezpieczeństwo. Doskonale zdają sobie sprawę do czego są zdolne białoruskie służby.
Nasi żołnierze nie skarżą się na warunki, ale opowiadają nie tylko o strzałach w powietrze, czy odgrywanych pod granicą ze specjalnie przywożonego sprzętu nagłaśniającego krzykach i szlochach dzieci, ale także celowo wymierzanym pięciolatkom ciosach w twarz. Tak naprawdę działają Białorusini. Potrafią bić dzieci, by się rozpłakały i rozmiękczyły polskich funkcjonariuszy.
O sprzęcie nagłaśniającym mówił w telewizji wPolsce.pl gen. dyw. Jarosław Gromadziński, dowódca 18 Dywizji Zmechanizowanej Wojska Polskiego.
Podjeżdżają ze sprzętem nagłaśniającym i grają płacz dziecka, krzyki. My to słyszymy i nagrywamy. Aby uniknąć prowokacji, wszystko to archiwizujemy. To jest na pewno stresogenne dla żołnierzy, dlatego prowadzimy częstą zmianę żołnierzy. To są ciężkie działania, ale jesteśmy przygotowani. Są szkoleni, sprawdzają się znakomicie.
O trudnych warunkach przy granicy mówią wprost ludzie. Tam, gdzie da się dojechać, przywożą im domowe obiady. W okolicach Puszczy Białowieskiej jednak do najbliższych zabudowań daleko. Żołnierze są wysyłani pod granicę w systemie zmianowym. Tydzień, czy 10 dni służby w lesie, przy nawet ujemnej temperaturze nocami, to wyzwanie. Żeby wytrzymać, żołnierze budują sobie szałasy, palą ogniska, zbierają grzyby i pieką je. Miejscowi są im za to poświęcenie wdzięczni. Proszą o tę ochronę.
Służba nie drużba, ale o tym mówić trzeba. Brać w obronę mundur polski, kiedy jest opluwany i atakowany. Dziękować za pracę w obliczu zagrożenia. I, przede wszystkim, nie ulegać manipulacjom Łukaszenki, kiedy ten w najlepsze gra na emocjach współczujących kobiet.
To nie są sieroty. Te dzieci pod granicę zabrali ich rodzice. Zapłacili nawet do 10 tys. dolarów, by nielegalnie przedrzeć się do Unii. Niejednokrotnie także zostali zmanipulowani wizją łatwego i pewnego wjazdu do Niemiec. Nie zwalnia ich to z rodzicielskiego obowiązku dbania o swoje potomstwo. I dlatego pomoc humanitarna jest im udzielana. Zgoda na nielegalne przekraczanie granic nią nie jest.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/572958-strzaly-w-powietrze-placz-dzieci-i-tygodnie-w-zimnym-lesie