Prezydencki minister Jakub Kumoch określił tzw. „konferencję ambasadorów RP” mianem „żenującego gremium„. Trudno się z nim nie zgodzić.
Przypomnijmy: „Konferencja Ambasadorów RP” została powołana w 2018 r. W jej skład wchodzi – jak wynika ze strony internetowej konferencji – ponad 30 byłych ambasadorów RP, m.in. Ryszard Schnepf, Jan Truszczyński, Iwo Byczewski, Maria Krzysztof Byrski, Barbara Tuge-Erecińska i Andrzej Krawczyk. A więc postaci w przeszłości bardzo znaczące, co najmniej współtworzące polską politykę zagraniczną.
Dziś, czytając list podpisany przez owe prominentne postaci, trzeba powiedzieć jasno: jesteśmy naprawdę w czepku urodzeni. Mieliśmy jako naród i jako państwo bardzo wiele szczęście, że ludzie tak politycznie niedojrzali mieli decydujący wpływ na rzeczywistość w okresie geopolitycznej stabilizacji, w okresie, gdy wyzwania były przewidywalne, statyczne, relatywnie niewielkie. Był to czas, gdy wasalność wobec sąsiednich mocarstw i dramatyczny brak ambicji państwowej nie zaowocował, cudownym zbiegiem okoliczności, jakimiś dramatycznymi konsekwencjami.
Niestety, ten czas błogostanu minął. Oceany się budzą, świat drży, pandemia przynosi skutki podobne do wojny, postępuje oligarchizacja świata i Europy, reżimy na wschodzi grają coraz bardziej brutalnie. Polska powierzona dziś „Konferencji Ambasadorów” mogłaby nie przetrwać nawet pół pokolenia. To przecież ludzie, którzy zdają się nic nie rozumieć, i nic nie widzieć. Także ludzie, którzy nie wahają się wybijać szyb we własnym domu. Czy tacy „dyplomaci” mogą nas doprowadzić do bezpiecznego portu?
Spójrzmy na ich list w sprawie wydarzeń na granicy polsko-białoruskiej. Twierdzą np. że stawką jest przyjęcie „najwyżej kilkunastu tysięcy osób”, z którą to liczbą Polska poradziłaby sobie bez większego problemu. Przecież to ordynarne kłamstwo; jeśli przez granicę przejdzie kilkanaście tysięcy, Łukaszenka ściągnie kolejne kilkadziesiąt tysięcy. Nie chodzi mu przecież o wypchnięcie konkretnej, ograniczonej grupy ludzi, ale o stworzenie stałego mechanizmu szantażu, za pomocą którego będzie mógł wymuszać na Zachodzie cenne koncesje. Propozycja przyjęciu „kilkunastu tysięcy” równa się rezygnacji z budowy rynien, ponieważ z chmury, która aktualnie wisi nad nami może spaść najwyżej parę wiader wody.
Do tego stwierdzenie, że „sytuacja na granicy z Białorusią staje się dla Polski haniebna i zaczyna spełniać znamiona zbrodni przeciwko ludzkości”. Nie było chyba w dziejach światowej dyplomacji równie spektakularnego upadku dyplomatów odsuniętych od stanowisk. Nie było gestu większego samoponiżenia. Oto w sytuacji poważnego zagrożenia, najbardziej konkretnego od kilkudziesięciu lat, już przynoszącego prowokacje z użyciem broni, grożącego przerodzeniem się w otwarty konflikt, znaleźli się ludzie strzelający w plecy zakłamanymi, skandalicznymi oskarżeniami.
Okryli się hańbą. I zapewne także pogardą kolegów z profesji z innych państw, którzy hasło „służby państwu” traktują poważnie.
Boże, strzeż Polskę przed takimi „dyplomatami”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/572894-jakim-cudem-polska-przezyla-rzady-bylych-ambasadorow