„Polska stała się liderem i symbolem oporu przeciw pełzającej federalizacji. Złamanie polskiego oporu przestraszyłoby słabsze państwa” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski, europoseł PiS, odnosząc się do sporu Polski z instytucjami unijnymi.
CZYTAJ TAKŻE:
„Der Tagesspiegel” pisze, że „najłatwiejszym sposobem rozwiązania konfliktu z Polską byłaby przegrana PiS w kolejnych wyborach i dojście do władzy sił proeuropejskich”. Berliński dziennik ma rację?
„Der Tagesspiegel” ma oczywiście rację. Z punktu widzenia KE i PE to najmniej kosztowne – politycznie i gospodarczo rozwiązanie. Problem w tym, że nie można takiego rządu Polakom wprost narzucić. Trzeba zachować pozory demokracji. Dlatego na razie trzeba politycznie Polskę destabilizować, co łączy się z pewnym ryzykiem dla całej Europy. Wysłannik z Brukseli na razie zawodzi. Ale rzeczywiście, gdyby w Polsce utworzony został w pełni „pro-europejski” rząd, problemy by znikły – problemy, jakie Unia ma z Polską. Pozostałyby natomiast problemy, jakie Polska ma z Unią - np. bardzo kosztowna transformacja energetyczna, nacisk emigracyjny, „anulowanie” polskiej konstytucji przez TSUE, narzucanie Polakom wzorów kulturowych i aksjologii, których nie chcą w większość przyjąć, cała ta unijna „cancel culture”, unieważniająca polski sposób życia. Wypowiedzi polityków opozycji świadczą, że nie wahaliby się podjąć zadanie, aby Polskę, owo „zwierzę na nowo oswoić”, jak to mówił ostatnio były RPO Adam Bodnar. UE mogłaby rozciągnąć różne swoje poza-traktatowe uprawnienia na terytorium naszego kraju.
Czyli w Pana ocenie przyspieszyłby wówczas proces federalizacji UE?
Tak. Polska stała się liderem i symbolem oporu przeciw pełzającej federalizacji. Złamanie polskiego oporu przestraszyłoby słabsze państwa. W UE jest jedno państwo, które moim zdaniem wciąż jest państwem upadłym w ramach UE – to jest Grecja. Wiadomo, że tam w momencie, kiedy pojawiły się niezgodne z polityką unijną koncepcje – akurat w tym wypadku rządu lewicowego – to złamano wolę tego rządu decyzjami UE. Kiedyś miała też miejsce zmiana rządu we Włoszech w wyniku nacisków UE. W Polsce taka zmiana sterowana z Brukseli miałaby bardziej radykalne konsekwencje. To by znaczyło, że w obszarach, które są uważane w UE za peryferyjne, ustanowiono by całkowitą wyższość prawa europejskiego w każdej sprawie, niezależnie od traktatów, a także wysłano jasny przekaz, że na takich obszarach dopuszczalne są tylko rządy „pro-europejskie”. Dalszym krokiem mogłoby być już bezpośrednie, komisaryczne zarządzanie takimi krajami.
Niedawno pisał Pan na Twitterze, że rosną koszty obecności Polski w UE. Zgodnie z postanowieniami TSUE, Polska ma płacić 500 tys. euro kary dziennie za niewstrzymanie wydobycia w kopalni Turów, a także milion euro kary dziennie za niezlikwidowanie Izby Dyscyplinarnej SN. Co w tej sytuacji Polska powinna zrobić?
Niezależnie od tego, jak się te konkretne spory skończą, to sądzę, że chodzi tu o metodę, którą będzie się stosować wobec wszelkich decyzji, które podejmowane są w Polsce, a które nie odpowiadają unijnym elitom. W tej chwili to najprostszy sposób działania – zaskarża się Polskę do TSUE, sędzia jednoosobowo decyduje, nawet nie poprzez wyrok, tylko nakładając kary finansowe w formie postanowienia zabezpieczającego. W ten sposób wymusza się na Polsce określone zmiany polityczne. Należy więc się całkowicie zgodzić z Andreasem Vosskuhle, byłym prezesem niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, że TSUE nie jest neutralnym sądem, tylko usiłuje realizować pewien program polityczny – jest nim daleko idąca integracja europejska. Należy wiec oczekiwać, że TSUE będzie nadal dyscyplinował Polskę. Chodzi także o to, by zastraszyć potencjalnych naśladowców, by kolejne państwa nie szły drogą Polski. Nasz brak pokory może być zaraźliwy.
I jak tę sytuację rozwiązać? Ze stronę KE były już takie zapowiedzi, że jeśli Polska nie zapłaci tych kar, to zostaną one ściągnięte z funduszy przynależnych Polsce.
Prawdopodobnie to będzie tak, że nie będziemy płacić tych kar, a one jakoś zostaną odliczone od funduszy. Jedyne wyjście z tej sytuacji to powrót do pragmatyzmu. Potrzebny byłby jakiś rodzaj kompromisu, by wszystkie strony wyszły z tego konfliktu z twarzą. Na ile to jest możliwe w wypadku obecnej Komisji Europejskiej? Tego nie wiem. Ale aby taki kompromis był możliwy, koszty braku porozumienia dla KE musiałyby być wysokie. Wtedy tamta strona sporu byłaby nim rzeczywiście zainteresowana. Teraz musimy się zastanowić, na czym mogłyby one polegać. Szukając kompromisu, musimy używać jednocześnie środków nacisku na UE, i to w sposób zdecydowany.
Czy ma Pan jakiś pomysł, z jakich środków Polska mogłaby tutaj skorzystać?
Elity unijne na pewno boją się eskalacji konfliktu, bo nie wiadomo, jakby się ona skończyła dla samej Unii. Co my konkretnego możemy zrobić np. w wypadku potrącenia Polsce pieniędzy unijnych? Pewnie powinniśmy wtedy odpowiednio zmniejszyć naszą składkę do budżetu UE. Jest też więcej możliwości działania. Blokowanie decyzji tam, gdzie jeszcze obowiązuje jednomyślność. Może także zawieść realizację celów klimatycznych UE w naszym kraju i zahamować transformację energetyczną. Bez pieniędzy unijnych nie byłoby sensu uczestniczyć w osiąganiu unijnych celów. Pojawia się pytanie, na ile nadal efektywnie możemy chronić granicę zewnętrzną Unii. Przede wszystkim musimy jednak uświadamiać obywatelom innych państw europejskich, że w tym konflikcie chodzi o sprawy zasadniczą – o suwerenność państw członkowskich, o możliwość wolnych demokratycznych wyborów, w których można wybrać także tych, którzy nie podobają się Brukseli, o prawo narodów do zachowania swojej kultury. Musimy wspierać siły polityczne i społeczne w Europie, które mają podobne do nas cele i wartości. Możemy także używać środków gospodarczych, budując uprzywilejowane relacje z tym krajami, które nas nie atakują, a ochładzając jej z tymi, które wykazują się w tym nadmierną gorliwością.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/572431-prof-krasnodebski-musimy-uzywac-srodkow-nacisku-na-ue