Ustawa o obronie ojczyzny zaproponowana przez Jarosława Kaczyńskiego jest krokiem w przód i próbą wyprzedzenia zagrożeń, jakie mogą nadciągnąć nad Polskę. Nie wynikają one jedynie z agresywnej postawy Rosji, ale także z niejednoznacznej polityki obronnej Unii Europejskiej.
Opozycja krytykuje ten projekt w dość prymitywny sposób argumentując, że Polska jest za słaba na samodzielną politykę obronną, a jedynego oparcia musimy szukać w międzynarodowych sojuszach. Jest to myślenie wyjęte żywcem z pierwszej połowy lat 80., dobrze opisane we wspomnieniach pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Ówcześni stratedzy po obu stronach żelaznej kurtyny byli przekonani, że ewentualna wojna będzie atomową apokalipsą z epicentrum na równinach Polski i Niemiec.
Świat już tak nie wygląda.
Stan zagrożenia nie jest zero-jedynkowy: wojna albo pokój. Upadają i powstają nowe sojusze. Zmieniają się narzędzia międzynarodowej agresji, a także motywy, do których uciekają się państwa aby ich użyć. Unia Europejska zdaje się nie dostrzegać tego procesu. Tak, jak przed dekadami swoje bezpieczeństwo opiera tylko i wyłącznie na militarnej potędze USA, bo do tego sprowadza się cała filozofia funkcjonowania NATO.
Jest to zależność ambiwalentna.
Z jednej strony, zwłaszcza w krajach gdzie rządzi lewica, obowiązuje krytyka amerykańskiej skłonności do międzynarodowego awanturnictwa. Nikomu to jednak nie przeszkadza, aby koncepcję własnego bezpieczeństwa opierać właśnie na tym, że Stany Zjednoczone mają najsilniejszą armię w świecie i nie boją się jej użyć. Czy tak będzie zawsze? Między USA a europejskimi partnerami co jakiś czas zgrzyta, ale jeszcze nigdy strategiczne interesy po obu stronach Atlantyku nie były tak rozbieżne. Już Donald Trump ostrzegał, że nie zamierza utrzymywać parasola ochronnego nad Unię Europejską, skoro większość krajów członkowskich nie wydaje obowiązkowego 2 proc. PKB na wojsko.
Taka narracja została wymuszona rosnącą potęgą Chin.
Porównując potencjały ludzkie, gospodarcze i militarne nietrudno się zorientować, że Rosja przestała być dla USA równorzędnym rywalem. Zmiana ekipy w Białym Domu tylko wzmocniła to przekonanie. Joe Biden szybciej niż planowano wycofał wojska z Afganistanu. Oznaczać to może, że Ameryka oszczędza zasoby na wypadek ewentualnej konfrontacji z Chinami. Ostatnio Pekin wrócił do retoryki gróźb i szantażu wobec Tajwanu. Dzieje się tak zawsze, kiedy Chiny przeżywają problemy wewnętrzne. Gra toczy się nie tylko o status spornej wyspy, ale o dominację w basenie Oceanu Spokojnego, który jest najważniejszym szlakiem handlowym świata.
Punkt ciężkości globalnej gospodarki i polityki przeniósł się z obszaru północnego Atlantyku na Pacyfik.
Pociąga to za sobą szereg konsekwencji i implikacji, z którymi musi sobie poradzić Unia Europejska, w tym też Polska. Próbkę takich sytuacji mamy na naszej granicy z Białorusią. Wielu ekspertów ostrzega, że to jest dopiero początek scenariusza, którego finałem mogą być nawet starcia zbrojne w pasie nadgranicznym. Jak się zachowa wtedy NATO? Czy zgodnie z artykułem 5 sojusznicy wyślą z odsieczą swoje dywizje, co wiązałoby się z reakcją Kremla i groźbą konfliktu na szerszą skalę? W ostatnich dniach analitycy alarmują o wyjątkowej aktywności wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą. Jednocześnie Putin znów wraca do starej retoryki o konieczności ochrony braci Słowian przed imperialistycznymi zakusami Zachodu. Co zrobi NATO jeśli „zielone ludziki” pojawią się na przesmyku suwalskim, a Kreml oznajmi, że to nie jego ludzie, lecz samozwańczy patrioci z okręgu kaliningradzkiego. To będzie już regularna wojna czy jeszcze hybrydowa agresja znana z Ukrainy czy Gruzji?
Liczymy, że NATO zareaguje w takiej sytuacji właściwie, ale pewności nie mamy.
Czy reakcją na te wyzwania powinna być własna polityka obronna Unii Europejskiej? Odpowiedź nasuwa się sama, choć patrząc z perspektywy naszych interesów narodowych wcale nie jest ona jednoznaczna. W ostatnich latach Unia Europejska rozpoczęła demontaż swoich fundamentów założycielskich. Wspólnota ojczyzn staje się romantyczną i coraz bardziej odległą wizją ojców-założycieli z Robertem Schumanem na czele. Współczesna Unia maszeruje w kierunku budowy scentralizowanego superpaństwa ze stolicą w Brukseli i ze zmarginalizowaną rolą rządów narodowych. Nie jest to nowy pomysł, lecz powrót do idei włoskiego komunisty Altiero Spinelliego. Był on jednym z polityków, którzy mieli największy wpływ na integrację europejską, ale jego federalistyczna koncepcja przegrała. Nie znaczy to, że umarła.
Tliła się przez dziesięciolecia, pielęgnowana przez lewicowe zastępy, które teraz doszły do władzy w unijnych instytucjach i realizują komunistyczny plan.
Ważne miejsce zajmuje w nim kwestia militarna, którą trudno jednak nazwać polityką obronną. W słynnym manifeście z Ventotene włoski towarzysz snuł wizję wspólnej, europejskiej armii, która zastąpiłaby siły zbrojne państw członkowskich. W praktyce oznaczałoby to, że wszelkie decyzje o ewentualnych interwencjach podejmowałoby dowództwo w Brukseli. Czy europejskie dywizje ruszyłyby na Suwałki, aby przepędzić „ludziki” Putina? Czy też zostałyby w koszarach sparaliżowane strachem, że Rosja przykręci Europie kurki z gazem. W dodatku Spinelli nie wykluczał wykorzystania unijnej armii do wewnętrznej interwencji przeciwko konkretnemu państwu, które zagrażałoby integralności wspólnoty.
Te niebezpieczne i antydemokratyczne fantazje powinny wylądować na śmietniku historii, ale ideowa spuścizna włoskiego komunisty jest niezwykle popularna wśród sił politycznych rządzących obecnie Unią Europejską.
Sprawa powstania europejskiej armii co jakiś czas wraca na unijną agendę, a kolejna debata ma się odbyć także w tym miesiącu. Realizacja tej koncepcji w duchu planów Spinelliego stanowiłaby realne zagrożenie dla naszego narodowego bytu. Biorąc to pod uwagę, postulowany przez Jarosława Kaczyńskiego plan rozbudowy i wzmocnienia struktur obronnych jest krokiem naprzód i próbą wyprzedzenia zagrożeń, jakie mogą nadciągnąć nad Polskę.
Warto także pamiętać, że armia to nie tylko sprzęt, ale przede wszystkim ludzie.
Przez całe dzieje naszej cywilizacji byliśmy gotowi przelewać krew za ojczyznę, naród i swoje rodziny. Unia Europejska usiłuje zmienić ten paradygmat. Chce zbudować swój etos na kosmopolityzmie i hedonizmie, a społeczną energię skierować na walkę ze zmianami klimatycznymi. Już teraz widać tego efekty. Kolejne pokolenia są coraz mniej odporne na stres i uzależnione od medialnej, „postępowej” papki, która wypiera z obiegu wartościowe idee. Z takiego surowca Unia Europejska nie ulepi armii na miarę współczesnych wyzwań. Musimy się do nich przygotować sami. Ustawa o obronie ojczyzny jest projektem, który pozwoli zbudować bezpieczeństwo Polski w najbardziej podstawowym, egzystencjalnym wymiarze. Zgodnie z zasadą, że: „liczymy na najlepsze, ale szykujemy się na najgorsze”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/572355-polska-nie-moze-sobie-pozwolic-na-militarna-slabosc