Szanowna Pani Wando! Być może i mnie nazwie Pani chamem i nakaże mi milczeć, ale pewne sprawy zaszły za daleko i milczeć już nie można. Piszę z troską i niepokojem. Być może nie zdaje Pani sobie sprawy z tego, w czym bierze Pani udział. Wolałbym myśleć, że nie rozumie Pani współczesnych mediów, bo wypowiadając się o sprawach ważnych daje im Pani paliwo. Niestety, wypowiadając się w imieniu wszystkich Powstańców naraża Pani na ostrą polemiką już nie tylko siebie. I to mnie martwi najbardziej.
Szanowna Pani Wando! Jestem człowiekiem urodzonym wiele lat po wojnie. Żyję w czasach, które są o wiele łaskawsze niż te, w których żyło Wasze pokolenie. Staram się zrozumieć Was, złożoność waszych decyzji, trud wyborów, ale też momenty, które nie zostawiały wam innej drogi, pchały ku konfrontacji, wojnie, śmierci. Bardzo szanuję Wasze poświęcenie, bo przecież oddaliście młodość Ojczyźnie i waszą odwagę, bo przecież nie każdy wziął do ręki karabin i poszedł się bić za Warszawę, a tak naprawdę za Polskę. Za to ma Pani u mnie i u wielu moich rówieśników dozgonną miłość Polaka żyjącego w wolnej Polsce.
Z radością odnotowuję to, że jest Pani osobą aktywną i nieobojętną. Usłyszałem kiedyś od mądrego człowieka, że ważniejsze jest to, na co się człowiek w życiu nie zgadza niż to, na co się zgadza. To z waszej niezgody na okupacyjną rzeczywistość wziął się wspaniały powstańczy czyn. Legenda, która, choć militarnie złamana, dała Polakom nadzieję w latach późniejszej mrocznej komuny. Za to traktujemy Was, Powstańców Warszawy jak dobro narodowe. Chronimy, bronimy przed atakami, dowodzimy, że Powstanie miało sens, że trzeba się było bić. I nie ma tutaj rozgraniczenia na Powstańców „naszych” i „ich”. Bo podział, o którym teraz chcę napisać jest oczywisty i gołym okiem widoczny. Chodzi oczywiście o politykę. Nikomu nie odbieram prawa do własnych poglądów, ale nie mogę patrzeć jak dzisiaj rujnują one legendę, o której wspominałem i uruchamiają na nowo ściek pomyj wylewany na Powstanie przez komunistów.
CZYTAJ TAKŻE: Nerwowo! Traczyk-Stawska wykrzykuje ze sceny do Bąkiewicza: „Milcz głupi chłopie! Milcz chamie skończony!”. WIDEO
Przemawiając w taki sposób na wiecu Tuska na pl. Zamkowym, sama postanowiła Pani wyjść ze strefy swoistego immunitetu, jaki daje udział w Powstaniu Warszawskim. Do kiedy będzie Pani mówić o tych trudnych czasach, będę słuchał z zapartym tchem. Gdy zaczyna Pani robić politykę, staje się Pani politykiem. Zasłanianie się w takim momencie udziałem w Powstaniu jest nieeleganckim szantażem.
Wywiad w Newsweeku jest tylko gorszącym mnie przedłużeniem tej metody:
I zagłusza się nas, kiedy chcemy powiedzieć coś o powstaniu! To jest obraza, po prostu obraza! Bo gdybym ja chciała o sobie opowiadać… Ale chciałam powiedzieć, ze jestem reprezentantką moich kolegów, którzy jeszcze żyją, ale już nie mogą przyjść na plac Zamkowy
— mówi Pani w rozmowie ze Zbigniewem Hołdysem.
Tym, co mnie zawsze ujmowało w pokoleniu ludzi urodzonych przed wojną, jest pewien etos, który absolutnie Was wyróżnia. Mówiąc „przedwojenne wychowanie” myślę o ludziach kochających Ojczyznę, ale też kierujących się niedzisiejszą etykietą i honorem. Co z tego przetrwało do dzisiaj?
Muszę zapytać, czy udział w Powstaniu Warszawskim upoważnia Panią do kłamstw i obrażania ludzi?
W wywiadzie mówi Pani o marszałku Ryszardzie Terleckim „ten paskudny”. Prezydent Andrzej Duda, o którym Pisze Pani, że „to kukiełka” i że jest dla Pani „trochę głupi, ale całkiem nie”. Jarosława Kaczyńskiego nazywa Pani „psychopatą”, mówi Pani: „To dla mnie nie jest normalny człowiek”. Słowa skierowane do Roberta Bąkiewicza podczas manifestacji Tuska słyszała cała Polska: „Milcz głupi chłopie! Milcz! Chamie skończony”.
Te polityczne wycieczki pominę, choć wprawiają mnie w zażenowanie, ale nad Robertem Bąkiewiczem warto się chwilę zatrzymać, bo, zdaje się, on Pani najbardziej zalazł za skórę. Myślę sobie, że gdyby (nie daj Boże!) trzeba się było dzisiaj bić o Polskę, to na niego można by liczyć. Gdy barbarzyńcy ruszyli niedawno, by niszczyć Kościoły, to on stanął tej hordzie na drodze. Pani woli rozmawiać z Hołdysem. To oczywiście inne pokolenie, ale pewnie też miał swój moment próby. Wtedy bohatersko śpiewał reżimowi. Na scenie znalazła się Pani także z kapusiem SB Leszkiem Moczulskim, człowiekiem, który donosił na ludzi za pieniądze. Jakież to odległe od przedwojennego etosu…
Proszę wybaczyć śmiałość, ale muszę także zaprotestować przeciwko kłamstwu, które Pani rozpowszechnia.
Kaczyński jest dla mnie kimś nie do strawienia, nie do zaakceptowania przez to, że… Dobra, powiem to: jest kimś, kto według mojego serca wysłał swego brata na śmierć. Ja bym się przy tym samolocie do skrzydła przyczepiła, żeby mój brat nie leciał do Smoleńska, w taka pogodę… A jeszcze wziąć dziewięćdziesiąt kilka osób na pokład i kazać lądować…
Przecież to nieprawda, a poza tym straszliwe oskarżenie. Dlaczego Pani to robi? Czy udział w Powstaniu daje Pani do tego prawo? Według mojego serca, ten wywiad po prostu taki miał być. Pani nie akceptuje Kaczyńskiego, Hołdys i Lis też nie, wasza sprawa. Ale, na miłość Boską, nie mieszajcie w to Powstania Warszawskiego, a szczególnie „wszystkich Powstańców”.
My, powstańcy, oczekujemy zdelegalizowania marszu 11 listopada
— grzmi Pani na samym początku rozmowy w „Newsweeku”. To też nieprawda, są i tacy Powstańcy, którzy tego nie chcą, a wręcz przeciwnie. Poniżej tylko jeden przykład:
Oni chcą z dumą manifestować miłość do Polski pod wspólnym biało-czerwonym sztandarem. I można by ich znaleźć naprawdę wielu, ale wtedy zaczęłaby się niezdrowa licytacja. Czy więcej jest tych „naszych” Powstańców, czy tych „ich”. Tego chciałbym uniknąć, a na takie zderzenie pchają Panią ludzie, którzy zaproponowali występ na wiecu Tuska i w gazecie Lisa.
W 2014 roku redaktor naczelny „Newsweeka” pisał o Powstaniu Warszawskim tak dosadnie, że zachwycała się tym nawet Gazeta Wyborcza. Podobało się na Czerskiej, że „Tomasz Lis polemizuje z lansowaną przez niektórych gorących zwolenników Powstania Warszawskiego tezą, że było ono dla Polaków >>źródłem patriotycznego paliwa<<, dzięki któremu przetrwali okres PRL.
Naprawdę trzeba źle myśleć o Polakach i o polskim duchu, by uznać, że takie paliwo było nam i duchowi naszemu niezbędne. Duch, należałoby uznać, mógłby nie przetrwać, gdyby nie zginęło 180 tysięcy ludzi, gdyby nie wyrżnięto 20 tysięcy najlepszej młodzieży, gdyby nie zrównano z ziemią stolicy. Byłbyż ten nasz polski duch tak słaby, że aż tak przeogromnej ofiary potrzebował? Umarłby ów duch, a przynajmniej osłabłby potwornie, gdyby nie morze trupów i ruin? Elementarna logika podpowiada, że duch miałby się znacznie lepiej, gdybyśmy nie zafundowali sobie zbiorowego samobójstwa, gdyby żyli dalej młodzi, wykształceni patrioci. Miałby się całkiem nieźle, gdyby przetrwała stolica, zgwałcona potem architektonicznie przez sowiecką estetykę. Nie byłoby dla owego ducha źle, gdyby przetrwały, a nie spłonęły skarby naszej narodowej kultury.
(…)
I pewnie bić się trzeba było. Choć akurat nie wtedy, kiedy walka była skazana na klęskę. Nie wtedy, gdy jedynymi beneficjentami Powstania byli najwięksi wrogowie Polski – Hitler, który dostał pretekst, by znienawidzone przez siebie miasto unicestwić; i Stalin, z radością obserwujący, jak Niemcy kończą robotę, którą on zaczął w Katyniu – wykańczania polskiej elity.
Przyznam, że mam pewien dysonans. On Was, Powstańców oskarża o to, że oddaliście miasto do zgładzenia, że to w istocie była kontynuacja zbrodni katyńskiej. A Pani w jego gazecie mówi, że nie mogła się doczekać wybuchu Powstania. I razem teraz „bronicie” tej samej Polski. Czy nie czuje się Pani jego „kukiełką”?
Pozostaję z szacunkiem. Marcin Wikło
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/571641-czy-udzial-w-powstaniu-upowaznia-do-klamstw-list