„Politycy nadający ton w instytucjach unijnych boją się tego, co mówi i robi Mateusz Morawiecki. A skoro się nas boją to stają się agresywni, ale to nie jest jeszcze wybuch III wojny, lecz ogień rozpoznawczy. Na szczęście Polska też ma amunicję. Słyszałam, że w niektórych środowiskach prawniczych toczy się dyskusja, czy hiszpańskiej sędzinie, która jednoosobowo wydała decyzję w sprawie Turowa, można postawić zarzut próby spowodowania katastrofy energetycznej” - powiedziała w rozmowie z portalem wPolityce.pl Izabela Kloc, europoseł PiS.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Zalewska: Mamy do czynienia z agresją Zielonego Ładu, chociaż jeszcze nie zaczęliśmy pracy nad „Fit for 55”
wPolityce.pl: Komisja Europejska zwróciła się do władz polskich o pilne dostarczenie dowodu zaprzestania działalności wydobywczej węgla brunatnego w kopalni Turów. O czym to świadczy? Czy mamy do czynienia z próbą wywołania politycznej III wojny światowej, o której mówił premier Morawiecki w wywiadzie dla „Financial Times” i to na kilku frontach?
Izabela Kloc: Jest przecież dla wszystkich jasne, że kopalnia Turów działa i działać będzie, ponieważ premier Mateusz Morawiecki wielokrotnie podkreślał, że nie ma mowy o zamknięciu wydobywczo-energetycznego kombinatu, który zapewnia 7 proc. krajowego zapotrzebowania na energię. Nie można skazywać ludzi na zimno i braki prądu tylko z tego powodu, że hiszpańska sędzina nie lubi Polski. Dlaczego więc Komisja Europejska podnosi tak absurdalne kwestie? Nagonka przeciwko Polsce stała się ostatnio stałym elementem polityczno-medialnej narracji obowiązującej na unijnych, „postępowych” salonach. Z kwintesencją tego stylu i poziomu intelektualnego mieliśmy do czynienia podczas sesji plenarnej Parlamentu Europejskiego z udziałem premiera Mateusza Morawieckiego. Polska opozycja usłyszała to, co chciała usłyszeć, a miodem na jej strapione serca była braterska inwokacja Manfreda Webera do Donalda Tuska. Natomiast mądrzejszy i bardziej wyrobiony obserwator mógł – między wierszami – usłyszeć jeszcze coś. Politycy nadający ton w instytucjach unijnych boją się tego, co mówi i robi Mateusz Morawiecki. A skoro się nas boją to stają się agresywni, ale to nie jest jeszcze wybuch III wojny, lecz ogień rozpoznawczy. Na szczęście Polska też ma amunicję. Słyszałam, że w niektórych środowiskach prawniczych toczy się dyskusja, czy hiszpańskiej sędzinie, która jednoosobowo wydała decyzję w sprawie Turowa, można postawić zarzut próby spowodowania katastrofy energetycznej. Myślę, że warto się nad tym zastanowić.
Wydaje się, że KE świetnie zdaje sobie sprawę z tego, że porozumienie Polski z Czechami ws. Turowa stanowi jedynie kwestię czasu. Po co zatem podgrzewa ten spór?
Właśnie dlatego podgrzewają spór, bo zdają sobie sprawę, że Polska wcześniej czy później dogada się z Czechami. Gra toczy się nie tylko o „grillowanie” Polski, ale także o rząd dusz w Czechach. Pamiętajmy, że w wyborach parlamentarnych wygrała tam koalicja pod egidą partii ODS, której przedstawiciele razem z deputowanymi Prawa i Sprawiedliwości należą do Grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskich. Wspólnota idei na pewno pozwoli nam łatwiej znaleźć wspólny język także w konkretnych sprawach, takich jak Turów, ale nie tylko. Lewicowo-liberalne kręgi panicznie się boją wzmocnienia konserwatywnego skrzydła na unijnej scenie politycznej.
Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że Polska nie może zamknąć tej kopalni, ale nasze argumenty trafiają w próżnię. Dlaczego? Czy jesteśmy zbyt pobłażliwi?
Nie sądzę, aby Polska była zbyt pobłażliwa. Ostatnie publiczne wystąpienia Premiera Mateusza Morawieckiego na forum unijnych instytucji oraz jego głośny wywiad do „Financial Times”, nie świadczą o naszej słabości, lecz o mądrej strategii opartej na prawdzie. Premier Morawiecki wie, że ma w tym sporze rację. Muszą też sobie z tego zdawać sprawę unijni politycy, którzy wojują z Polską. Nasze argumenty nie trafiają w próżnię, ani nie odbijają się od ściany – jak przekonuje Donald Tusk. To nasze argumenty spowodowały, że w międzynarodowej przestrzeni medialnej zaczęto wreszcie stawiać pytania, czy Unia Europejska zmierza w dobrym kierunku? Wszyscy, poza Emanuelem Macronem, kandydaci na prezydenta Francji przekonują, że w sporze konstytucyjnym to my mamy rację. Takich głosów poparcia słychać coraz więcej. Nasze argumenty trafiają tam, gdzie maja trafiać.
Może skutecznym „argumentem” w rozmowach z UE byłoby nałożenie dodatkowych podatków na sklepy wielkopowierzchniowe i wszystkie korporacje z kapitałem zachodnim? Może warto też przerzucić parę tysięcy imigrantów z granicy z Białorusią do Niemiec? Może wtedy KE spuściłaby z tonu? To trochę przemocowe rozwiązanie, ale w końcu do KE i TSUE jako pierwsze zaczęły stosować przemoc.
Dodatkowe podatki na zagraniczne korporacje zawsze są bronią obosieczną, bo z podobną reakcją mogą się spotkać polskie przedsiębiorstwa, które bardzo dobrze sobie radzą na europejskich i światowych rynkach. Obecny spór ma podłoże polityczne i na tym gruncie powinien zostać rozwiązany. Przedsiębiorcy, a w konsekwencji także konsumenci, nie mogą płacić za polityczne spory. Natomiast „przerzucanie” imigrantów nie leży w naszej, narodowej, solidarnościowej naturze. Ludzie to nie zabawki, a imigranci i tak już dostatecznie cierpią z powodu polityki Łukaszenki. Bronimy wschodniej flanki przed nielegalną imigracją i udzielamy pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Premier Mateusz Morawiecki jasno nakreślił, czego oczekuje po dialogu z KE, tymczasem zamiast partnera KE nadal widzi w Polsce chłopca do bicia. Z czego to wynika?
W Unii Europejskiej miło już było. Minęły czasy, kiedy Polska była ubogim krewnym, a bogaty zachód mógł się skupiać na konsumpcji, ponieważ światem nie targały żadne konflikty. Żyjemy w trudnych, skomplikowanych i niebezpiecznych czasach. Bez względu na to, co deklarują niektórzy, unijni politycy, narodowe interesy zaczynają brać górę nad „duchem wspólnoty”. Najlepszym przykładem takiej strategii są Niemcy. Oficjalnie są wielkim zwolennikiem Zielonego Ładu, ale na wszelki wypadek razem z Rosja zbudowali Nord Stream, który pozwoli im kontrolować unijny rynek energetyczny, kiedy zawiodą odnawialne źródła energii. Innego znaczenia nabiera też słowo „partnerstwo”. Polska dobrze radzi sobie z kryzysami, ma sprawne i skuteczne przywództwo, może pochwalić się jednymi z najlepszych wskaźników gospodarczych w Europie. Oznacza to, że dobijamy do unijnej czołówki, a tam nie ma partnerów tylko rywale.
Kto najbardziej zyska na trwającym konflikcie Polski z instytucjami unijnymi? Kto zaś będzie najbardziej stratny?
Nikt nie zyskuje, a wszyscy tracą. Spór ujawnił też jedną z największych słabości Unii Europejskiej, jaką jest brak skutecznego przywództwa. Wspólnota nie ma liderów, którzy mają zdolności i kompetencje do łagodzenia konfrontacyjnych sytuacji. Szefowie unijnych instytucji być może są dobrymi trybikami, brukselskiej administracji, ale nie są mężami stanu, których szanuje opinia publiczna i czują przed nimi respekt krajowi politycy. To jest kolejne pytanie, które kiedyś trzeba postawić. Nie tylko jaka ma być Unia Europejska, ale też kto nią ma rządzić?
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/571582-wywiad-kloc-skoro-w-ue-sie-nas-boja-to-staja-sie-agresywni