Jakie znaczenie z punktu widzenia polskiego interesu narodowego, krótko i długodystansowych celów rządu Zjednoczonej Prawicy miała debata w Parlamencie Europejskim w Strasburgu? Co dalej w relacjach Warszawy z Brukselą? Jakie są szanse na osiągnięcie porozumienia? Jakie mamy atuty?
Oto pięć kluczowych elementów.
Dżungla interesów
Po pierwsze, debata pokazała nieprawdopodobne pomieszanie wątków, tematów i płaszczyzn dyskusji. Polscy i europejscy krytycy obecnych rządów w Warszawie wyrzucili z siebie wszystko, co im leży na wątrobach. Były tam więc wątki dotyczące rzeczywiście różnych wizji integracji jak superpaństwo tworzone bez zgody narodów kontra zapisana w Traktatach wspólnota suwerennych państw czy faktyczne znaczenie wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Ale na to poświęcono zdecydowaną mniejszość czasu. Dominowały cynicznie opowiadane kłamstwa lub fake newsy. I tak np. sporo posłów twierdziło, że są w Polsce strefy do których nie mogą wchodzić osoby o innej orientacji homoseksualnej. Opowiadano jakieś bajki o wyrokach, które zapadają na żądanie rządu. Włodzimierz Cimoszewicz przekonywał także, że w Polsce „prawie nie ma wolnych mediów”.
Pierwszym warunkiem dojścia do porozumienia jest odseparowanie spraw istotnych od trzeciorzędnych i skupienie się na tych ważnych. Tego w Parlamencie Europejskim nie usłyszeliśmy, odwrotnie - tam dążono do kumulacji emocji
— mówi mi ważny polityk obozu rządowego, będący w centrum tych spraw.
Mój rozmówca podkreśla, że w tym sensie niczego innego się nie spodziewali, a premier osiągnął maksimum tego, co w takim klimacie, w takiej atmosferze i na takim wiecu było możliwe: spokojnie bronił polskich racji, jednocześnie wskazując miejsca w których polemiści źle interpretują wydarzenia (czytanie wyroku TK zbyt jednoznacznie), podają nieprawdę, a także, co najważniejsze, jasno pokazując możliwą ścieżkę osiągnięcia kompromisu (likwidacja Izby Dyscyplinarnej, korekta sposobu wyboru członków KRS).
Twardy grunt
I tu dochodzimy do punktu drugiego. Jeżeli bowiem odcedzić polityczną pianę, to zostają dwa precyzyjnie sformułowane komunikaty, można nawet powiedzieć dwie oferty, które mogłyby pozwolić ruszyć do przodu.
Z jednej strony to wspomniana już zapowiedź premiera, który w swojej odpowiedzi posłom, po pierwszej rundzie wypowiedzi, jasno stwierdził, że Izba Dyscyplinarna jest likwidowana, bo nie spełniła oczekiwań. To de facto - choć w dość sprytny sposób - wdrożenie wyroku TSUE z 15 lipca. Wiemy też o planowanych zmianach w wyborze członków Krajowej Rady Sądownictwa, której kadencja niedługo się kończy - liczba podpisów do zostania kandydatem ma być znacznie większa.
Z drugiej strony mamy słowa szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, która na zakończenie debaty jasno jednak oddzieliła postulaty Komisji od całej tej lewicowej wściekłości wylanej w PE.
Zalecenie dla Polski brzmi następująco: odtworzyć niezależność wymiaru sprawiedliwości, zlikwidować Izbę Dyscyplinarną i ponownie przywrócić do pracy zwolnionych bezprawnie sędziów. Proszę to uczynić
— stwierdziła.
Porównując oba stanowiska można uznać iż spełnienie dwóch pierwszych warunków jest bliskie. Spełnienie trzeciego może być tego skutkiem. W sumie, gdyby oprzeć się na słowach obu polityków, kompromis nie byłby daleki. Co oczywiście nie znaczy, że nie mamy do czynienia z brutalną, bezprawną przemocą zastosowaną wobec Polski. Jest jednak w obiektywnym interesie i Polski i UE by z tego kryzysu wyjść, by w każdym kraju europejskim uruchomiono pieniądze z Funduszu Odbudowy.
Kto za tym stoi
Pytanie tylko, i to punkt trzeci, czy rzeczywiście wszystkim w Brukseli i Berlinie na tym zależy?
Przebieg debaty podświetlił dwa nurty grające na eskalację: polską opozycję, zachowującą się w sposób przywołujący na myśl okres przedrozbiorowy i łaszenie się ówczesnych graczy politycznych do ambasadorów obcych mocarstw oraz europejską lewicę (w tym dawną chadecję), zainteresowaną w zgnieceniu rządu dającego przykład innej, skutecznej, dobrej dla obywateli, polityki. Podziękowania dla Donalda Tuska za zorganizowanie manifestacji potwierdza, że mamy tu silne połączenie nie tylko intencji, ale i działań.
Ten napęd ideologiczny ataku na Polskę mocno widoczny wczoraj, został jeszcze uwydatniony przez dzisiejszą debatę o aborcji, pojmowanej jako „prawo człowieka”.
Ci radykałowie, to największa przeszkoda do osiągnięcia porozumienia. Ich głównym celem jest podkręcanie atmosfery, zablokowanie pola manewru Ursuli von der Leyen. Ona jest między młotem a kowadłem. Z punktu widzenia funkcjonowania jej instytucji, Komisji Europejskiej, dobrze byłoby to załatwić, ale presja ideologiczna skraca jej pole manewru
— mówi mój rozmówca.
Cel: obalenie rządu
Wniosek czwarty. Ten klincz jest główną przyczyną ugrzęźnięcia Krajowego Planu Odbudowy, bezprawnego go blokowania i dokładania do zestawu spraw spornych kolejnych tematów. W co grają przeciwnicy porozumienia? To jasne: w szybkie obalenie rządu w Polsce. Po to sprowadzono Tuska, po to dogadano się z Jarosławem Gowinem, który miał w wianie donieść klucze do większości sejmowej. Sprawna polityczna kontrakcja premiera Jarosława Kaczyńskiego to uniemożliwiła. Sięgnięto zatem po ulicę. Jak ważny to czynnik też w Strasburgu wybrzmiało - ktoś wmówił biednym europosłom lewicy, że na ulice Warszawy wyszły setki tysięcy ludzi, że cała Polska uwierzyła w rzekomy Polexit i - co najbardziej zabawne - że rządy Prawa i Sprawiedliwości wiszą na włosku, bez poparcia społecznego.
Co dalej?
Punkt piąty jest oczywisty i najważniejszy: co dalej? Jak w tych ekstremalnie trudnych okolicznościach, przy złej woli partnerów, przy deptaniu przez nich prawa i próbie sięgnięcia po polityczną przemoc, może grać strona polska?
Zacznijmy od oceny debaty w Strasburgu.
Wiedzieliśmy, że Parlament Europejski to z naszego punktu widzenia miejsce dla nas najtrudniejsze, nieprawdopodobnie rozgrzane emocjami, głuche na fakty. Ale uznaliśmy, że mimo wszystko warto pokazać, że się nie boimy, że mamy mocne, merytoryczne argumenty. Kto mądry, usłyszał
— twierdzi moje źródło w rządzie.
Równolegle polski rząd przekazał do Komisji Europejskiej notę wskazującą, że wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego jest źle interpretowany przez niechętne Polsce media, bo stoi on na gruncie prawa europejskiego, przypomina tylko o tym, co oczywiste we Francji i Niemczech. W żadnej mierze nie jest odrzuceniem prawa europejskiego.
Polski premier położył na stole konkretne propozycje zmian w systemie sądownictwa, które zresztą wpisują się w większą reformę (likwidacja sądów rejonowych, podniesienie wszystkich sędziów do rangi sędziów sądów okręgowych).
To jest materia w której przy odrobinie dobrej woli można znaleźć jakieś pole manewru. Kłopot w tym, że radykałowie w Brukseli celowo skracają terminy, stosując podwójne standardy, dążąc do eskalacji. I wraca pytanie: czy Ursula von der Leyen ma moc, by się temu przeciwstawić?
— słyszę.
Dlatego polska przyjęła linię, która łączy w sobie gotowość do kompromisu z jasnym zarysowaniem jego granic i twardą obroną własnych pozycji.
Wbrew niemądrym głosom polskiej prasy, premier utrzymał ton swojego wystąpienia w idealnym punkcie równowagi. Nie oddał niczego i nie zamknął żadnych drzwi. Jasno i z klasą zaprezentował nasze stanowisko - a po drugiej stronie widzieliśmy festiwal ścigania się, kto Polskę bardziej obrazi. I tak będzie cały czas - na ataki odpowiemy proporcjonalnie, podkreślając gotowość do poważnych rozmów. To są nieprzyjemne ćwiczenia, ale jak widać, nerwy puszczają naszym polemistom, nie nam
— podkreśla jeden z moich rozmówców.
Dodaje:
Musimy przeczekać moment, gdy po drugiej stronie dominująca postawą jest rzucanie kamieniami. Zależy nam na szybkim porozumieniu, ale nie mamy noża na gardle. Nasze stanowisko jest jasne, jest gotowość do poważnych rozmów, są zapowiedziane konkretne zmiany, jasne jest też, że politycznie ta akcja brukselsko-uliczna nas nie złamała. Partnerzy z czasem wyciągną z tego wnioski, a my poczekamy, aż emocje opadną
Nasi rozmówcy podkreślają, że sporo zależy także od wewnętrznej sytuacji w koalicji, od tego, czy wszyscy uczestnicy Zjednoczonej Prawicy zrozumieją powagę sytuacji i od postawy Polaków. Jeśli jak dotychczas będą rozumieli, że zagrożeniem nie jest żaden Polexit, a Likwidacja Polski, rząd, utrzymując silny mandat demokratyczny, prędzej czy później osiągnie swoje cele.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570794-co-dalej-w-relacjach-pl-ue-jakie-jest-pole-manewru