Emocje na dzisiejszym posiedzeniu Parlamentu Europejskiego w Strasburgu są uzasadnione - padło wiele nieprawdopodobnych słów i deklaracji. A jednak z całej debaty niewiele wynika, a opinia publiczna Europy jest tutaj jedynie widownią z Koloseum lub Circus Maximus,** oglądającą wyścigi rydwanów czy walki gladiatorów.
Hiszpańska komunistka broniący emerytur dla polskich eSBeków, niemiecka Przewodnicząca Komisji Europejskiej mówiła, że ostatnio to stan wojenny (Jaruzelskiego - red.) niweczył walkę o niezależne sądy, belg zapowiadał Polsce powtórkę z rozbiorów - każdym, kto ma polski kod kulturowy i słucha tych bredni, może wstrząsnąć dreszcz oburzenia.
O DZISIEJSZEJ DYSKUSJI CZYTAJ WIĘCEJ:
A jednak niewiele to zmienia w unijnej polityce. Europarlament już dawno przestał być areną merytorycznych dyskusji, a stał się - nomen omen - areną politycznego pałkarstwa. Socjaliści i liberałowie chcą sfederalizowanej UE, Niemcy i Francuzi chcą unijnego imperium, a konserwatyści próbują powstrzymać tendencje do budowania superpaństwa. Rządzi tam prawo siły i większości, a nie najbardziej wzniosłe mowy i najtwardsze argumenty.
Europarlament wielokrotnie zajmuje się sprawami drugorzędnymi, a nawet nieistniejącymi. W 1988 roku deputowana Danielle de March z Francuskiej Partii Komunistycznej domagała się podjęcia deklaracji potępiającej handel dziecięcymi organami. Inicjatywa była odpowiedzią na prasowe doniesienia, że amerykańskie służby porywają w Ameryce Południowej dzieci i sprzedają ich organy. Problem tkwił w tym, że ta wiadomość była dezinformacją KGB, niemającą najmniejszego pokrycia w rzeczywistości. Podobnie dzisiaj rozmawia się o wydarzeniach nieistniejących, zapewne zresztą inspirowanych przez tych samych autorów≥
Europarlament w coraz większym stopniu traci też władzę, poprzez przesuwanie faktycznych decyzji do Rady i Komisji Europejskiej. Tam przedstawiciele mniejszych państw są bardziej spolegliwi niż większe grupy polityków zrzeszonych we frakcjach, w dodatku komisarzom bardziej niż deputowanym zależy na wpływach i wysokich pensjach, by przeciwstawiali się ciepłemu poklepywaniu po ramieniu przez dygnitarzy z Berlina czy Paryża.
Europarlament w coraz większym stopniu przypomina hałaśliwe igrzyska, które nie mają innego wpływu na rzeczywistość, jak jedynie absorbowanie uwagi opinii publicznej, wzbudzanie emocji i utwierdzaniu się we własnych przekonaniach. Nie ma tu lwów, ale gladiatorami są europosłowie zadający ciosy błyskotliwymi sformułowaniami i szumnymi hasłami. Czytelnicy i widzowie wznoszą kciuki do góry i do dołu, w zależności czy pokaz się udał.
Dzisiejsze przemówienia pasowałyby jako poszczególne akapity w „Wojnie Peloponeskiej” Tukidydesa albo traktatu o dobrych mówcach Szymona Starowolskiego, dziś przydadzą się do materiałów promujących polityków. Wiążące decyzje zapadną w Komisji Europejskiej, przy kawie i ciastkach w gabinecie Ursuli van der Leyen, na linii telefonicznej z Angelą Merkel i w brukselskich restauracjach, gdzie panowie w drogich garniturach wycedzą po parę przekleństw na Polskę.
Ich argumentów jednak dziś nie usłyszymy, a to one będą mieć moc wiążącą.
OBEJRZYJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570673-igrzyska-w-strasburgu-swoja-droga-a-decyzja-i-tak-zapadla