To było dobrze skonstruowane, dobrze zaprezentowane, ale także szczere i odważne przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego. Kto po tej mowie nie przyjął polskich argumentów, ten po prostu nie chce ich przyjąć. „Za często mamy do czynienia z Europą podwójnych standardów. I teraz powiem, dlaczego musimy z tym modelem skończyć” - mówił szef rządu, cierpliwie tłumacząc istotę polskich decyzji w sferze prawnych relacji z Unią, i opisując przemoc, której doświadcza Polska:
Niedopuszczalne jest rozszerzanie kompetencji, działanie metodą faktów dokonanych. Niedopuszczalne jest narzucanie innym swoich decyzji bez podstawy prawnej. Tym bardziej niedopuszczalne jest używanie do tego celu języka szantażu finansowego, mówienie o karach, czy używanie jeszcze dalej idących słów wobec niektórych państw członkowskich.
Premier mierzył się z salą więcej niż wrogą. Już na „dzień dobry” Ursula von der Leyen powiedziała, że unia sięgnie po brutalne środki. Nie wysłuchała, nie zadała sobie nawet pytania, czy gość z Warszawy nie ma przypadkiem racji. Podobnie inni mówcy, atakujący polski rząd; żaden nie odniósł się do argumentów szefa rządu. Wygłaszali swoje formułki, przygotowane dużo wcześniej, takie same w czasie każdej „debaty” nad sytuacją w Polsce. Jak w świecie komunistycznym: „pokój” oznacza wojnę, „dialog” oznacza dyktat, „kompromis” oznacza kapitulacja.
Parlament europejski kolejny raz potwierdził, że choć demokracją wymachuje na lewo i prawo, z prawdziwym parlamentaryzmem nie ma wiele wspólnego. Może nie ma nawet nic wspólnego. Można zwątpić w sens przemawiania w tym miejscu, ale nie można się temu poddawać. Musimy korzystać z każdej możliwości dotarcia z prawdą do ludzi na co dzień zanurzonych w zakłamanej propagandzie. A nuż do kogoś coś dotrze?
Istotą debaty była wypowiedź szefowej Komisji Europejskiej pani von der Leyen, która podsumowując spotkanie europosłów z Mateuszem Morawieckim naszkicowała warunki „kompromisu” z Polską:
Mówiłam o zaleceniach KE dla państw członkowskich. Co do funduszu odbudowy, reguły są jasne. Chodzi o możliwość przeprowadzania inwestycji w powiązaniu z reformami, a one muszą spełniać zasady konkretnych zaleceń. Zalecenie dla Polski brzmi: odtworzyć niezależność wymiaru sprawiedliwości, zlikwidować ID i trzeba ponownie przywrócić do pracy zwolnionych sędziów. Proszę to uczynić.”
Mamy więc żądanie pełnej kapitulacji, w obszarach nie objętych traktatami. Silniejszy mówi, że prawo go nie obchodzi, że równe reguły gry dla wszystkich go nie interesują, że skoro może sięgnąć po przemoc, to po nią sięgnie. Ale on także wie, że ryzykuje uruchomienie procesów w innych krajach europejskich, nad którymi straci kontrolę. Ryzykuje pełne obnażenie przemocy, którą stosuje, i nawet jeśli w krótkim okresie nie przyniesie to skutków, to w dalszej perspektywie może okazać się istotne. To dlatego Bruksela próbuje z taką siłą od razu złamać opór Polski; wie, że może on okazać się zaraźliwy.
Czy między żądaniami Komisji Europejskiej a stanowiskiem polskich władz jest pole do kompromisu? Jest, i to wbrew pozorom dość duże. Polski rząd deklaruje daleko posuniętą elastyczność. Warunek jest jeden: Bruksela musi mieć realną wolę porozumienia. Realną, a nie udawaną. I na tyle szczerą, by znów nie skończyło się na oszustwach. Kompromis nie oznacza przecież kapitulacji którejś ze stron.
Po dzisiejszej konfrontacji w Parlamencie Europejskim wiemy, że gramy na bardzo trudnym boisku, a do tego sędzia jest wyjątkowo stronniczy. To jednak wiedzieliśmy już wcześniej. Prawdziwa rozgrywka dopiero przed nami, na czwartkowym unijnym szczycie i w jego okolicach. Łatwo nie będzie, ale nie jesteśmy bez szans na choćby częściowy sukces. Nie mamy wyjścia, musimy walczyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570639-kto-dzis-nie-uslyszal-polskich-racji-ten-nie-chce-uslyszec