UE zmierza do statusu skansenu cywilizacyjnego i technologicznego, a to sprawi, że tylko w wersji ZSRS bis będzie mogła przetrwać.
Nawet jeśli to, co robimy jest zbiorowym samobójstwem, nie pozwolimy wam tego uniknąć. Nawet jeśli instytucje Unii Europejskiej łamią prawo i traktaty, musicie się podporządkować, gdyż większość jest za łamaniem prawa i traktatów. Takie są końcowe wnioski z tzw. debaty w Parlamencie Europejskim na temat Polski (a konkretnie praworządności). I wniosek najbardziej przykry: opozycyjni eurodeputowani w większości nie są reprezentantami Polski, lecz zwyczajnymi renegatami.
Niektórzy posłowie zaklinali się, że w tym wszystkim chodzi wyłącznie o prawo, po czym dowodzili, że chodzi wyłącznie o politykę i o władzę. Także władzę w sferze kulturowej. A najbardziej chodzi o władzę w Polsce – dla obecnej opozycji. Instytucje UE nie mogą dopuścić do respektowania gwarantowanej w traktatach różnorodności, gdyż poszczególne państwa mogłyby zejść z jedynie słusznej drogi. A celem jedynie słusznej drogi jest Związek Postępowych Republik Europejskich. Z takimi samymi prawami dla „związanych” republik jak w Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich.
Jeśli instytucje Unii Europejskiej nie mają większych zmartwień niż upokarzania, karanie i reedukowanie Polski, to tylko pogratulować. To jest bowiem niechybny zwiastun katastrofy, jaka UE prędzej niż później czeka. Unia coraz mniej się liczy w wyścigu technologicznym, wyraźnie odstając nie tylko od USA, ale też od Chin, Korei, Indii bądź Japonii, ale w niedalekiej przyszłości także od Turcji, czego najlepszym dowodem turecki program lotu na Księżyc i eksploracji kosmosu.
Unia może szybko stać się technologicznym skansenem, za to mając wzorcowe i pionierskie rozwiązania w kwestii małżeństw homoseksualnych czy przywilejów (bo już nie praw) LGBT itd. To na pewno zagwarantuje konkurencyjność w wielkim wyścigu na innowacyjność, czyli na podwaliny przewag w przyszłości. To pozwoli Unii Europejskiej zmierzyć się z Chinami i na pewno to starcie wygrać. To wzmocni możliwości obronne UE, gdyby wspólnota była zagrożona.
Kwestie fundamentalne nie mają dla Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej żadnego znaczenia, za to kluczowe znaczenie ma wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. I jeśli nawet na poziomie osób faktycznie kierujących instytucjami UE (większość oficjalnych reprezentantów to tylko pacynki, czego najlepiej dowodzi doświadczenie Donalda Tuska) istnieje świadomość realnych problemów i zagrożeń, to polityczna menażeria w Parlamencie Europejskim nie ma o tym pojęcia. Takiego festiwalu głupoty, a wręcz tępoty i niekompetencji nie ma w żadnej innej instytucji czy organizacji.
Podczas tzw. debaty o Polsce można było wybierać z bardzo ograniczonej puli: albo występowali ludzie, których można było uznać za idiotów, albo za kanalie, albo za kłamców. To nie dziwi, bowiem chodziło o dokopanie Polsce, o upokorzenie Polaków, o zmuszenie nas do ukorzenia się i podporządkowania. Poziom głupoty nie był zasadniczo różny od tego w polskim parlamencie, tylko ten europejski jest większy, a frakcje posiadające w nim przewagę mają więcej przydzielonego czasu. Dlatego festiwal głupoty wydawał się monstrualny.
Elementem groteskowym tzw. debaty o Polsce było demokratyczne nadymanie się i opluwanie Polski przez takie tuzy demokracji i praworządności jak eurodeputowani z Czech, Słowacji, Rumunii czy Bułgarii. Oni starali się być gorliwszymi demokratami od posłów z państw tzw. starej Unii, co jest wyjątkowo żenujące i żałosne, gdy się zna kulisy zamordowania słowackiego dziennikarza Jana Kuciaka, kulisy korupcji w Rumunii czy mafijnego wręcz systemu w Bułgarii albo szczegóły zwyczajnej kradzieży unijnych środków w Czechach.
Osobny rozdział to wystąpienia renegatów z Polski, niemających nawet cienia przywiązania do własnego kraju. A już wyjątkowo obrzydliwe były pouczenia wobec rządu Mateusza Morawieckiego wypowiadane przez „starych komuchów” (określenie polityków Partii Razem): Leszka Millera, Włodzimierza Cimoszewicza czy Marka Belkę. Było to szczególnie obrzydliwe, bo przecież 19 października przypada rocznica zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki. Zamordowała go polityczna policja PZPR, w której Miller był jednym z najwyższych politruków, zaś Cimoszewicz czy Belka byli aparatczykami na poziomie uczelnianym. Tacy nauczyciele demokracji to obraza tych Polaków, którzy za przywrócenie demokracji zapłacili wysoką cenę. Albo najwyższą – jak ksiądz Jerzy Popiełuszko. Choćby dlatego komuniści powinni w takim dniu po prostu się zamknąć.
Jeśli instytucje UE będą szły drogą, która była pierwotnym źródłem tzw. debaty o Polsce, to ten proces skończy się ustanowieniem Związku Postępowych Republik Europejskich czyli ZSRS bis. A niezależnie od tego, UE zmierza do statusu skansenu cywilizacyjnego i technologicznego, a to sprawi, że tylko w wersji ZSRS bis będzie mogła przetrwać. Bez demokracji, bez wolności, bez praworządności, za to z poczuciem stanowienia najbardziej postępowej organizacji w dziejach ludzkości. Aż do jej końca.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570635-komuchy-plujace-w-rocznice-zamordowania-ks-popieluszki