Premier Mateusz Morawiecki wystąpił w Parlamencie Europejskim, by wyjaśnić stanowisko polskiego rządu oraz naturę wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Jego głos wyraźnie wybrzmiał, ale czy zmieni to postawę Komisji Europejskiej czy europosłów? Sadząc po wystąpieniu przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz debaty na sali plenarnej, odpowiedź brzmi: nie. Bruksela bowiem nie toczy sporu z Polską w trosce o praworządność, czy zgodność nominacji sędziowskich nad Wisłą z prawem unijnym. W rzeczywistości chodzi o coś zupełnie innego. Unijne instytucje usiłują poszerzyć swoje kompetencje (za pomocą orzecznictwa TSUE), poza to co zostało przyznane im w ramach traktatów, rywalizując przy okazji między sobą o to, która z nich jest bardziej sprawcza. Ta bitwa toczy się pod płaszczykiem wielkiej narracji o uniwersalnych wartościach. Narracji całkowicie fałszywej i sztucznej.
Do tego dochodzi pewien odruch obronny. Integracja europejska, dalsza uniformizacja, nawet najbardziej koślawa, jest gwarancją istnienia unijnych instytucji. Ich reprodukcji. A wszędzie w Europie pojawiły się siły polityczne, które tą uniformizację odrzucają. Stanowią one zagrożenie dla żywotnych interesów Brukselskiego konglomeratu. Ambicja decydowania o wszystkim i wszystkich sięgnęła takiego poziomu, że europosłowie niedawno debatowali nad prawem aborcyjnym w Teksasie. Nie ma granic unijnych kompetencji. Sięgają one już nie tylko Europy ale nawet Stanów Zjednoczonych. Europejskie elity mówią otwarcie, że „populistów” w Europie należy się pozbyć, że rządy w Polsce, na Węgrzech musza się zmienić. Trzeba się od nich odgrodzić kordonem sanitarnym. Obetniemy rękę podniesiona na Brukselę! To także wyraźnie wybrzmiało podczas debaty po wystąpieniu premiera Morawickiego: Polska jest fajna, Polacy też, ale rząd polski jest „be”. Polscy źle wybrali, można im to wybaczyć, ale na szczęście jest Komisja oraz Europarlament, by ten błąd skorygować. To nie jest zresztą nic nowego. Tak jest od chwili przejęcia władzy przez PiS. Tyle, że dopiero teraz Bruksela dostała do ręki skuteczne narzędzie, czyli tzw. mechanizm praworządności.
Poprzednie próby ukarania Polski – choćby procedura z art. 7 – spełzły na niczym, więc byłoby grzechem tego nowego narzędzia nie wykorzystać. Inaczej grozi utrata twarzy. Nie można w kółko krzyczeć o łamaniu praworządności, wspierać polską opozycję, by potem się wycofać. Tak należy rozumieć przemówienie Ursuli von der Leyen, z tego wynikał ostry ton, którego użyła. Cała reszta, czyli debata europosłów, była zwykłym rytualnym gęganiem. Powtarzaniem dawno przyjętych, utwardzonych stanowisk. Była mowa o Polexicie, „patodemokracji”, dryfowaniu w kierunku Rosji oraz kwestionowaniu fundamentów Unii Europejskiej. Nic z tych rzeczy nie ma miejsca (a jeśli już to nie w Warszawie tylko w Berlinie), ale to nie ma żadnego znaczenia, bo nie o prawdę tu chodzi, tylko pozbycie się niewygodnego rządu w Warszawie. Europa ma być postępowa, otwarta liberalna, tolerancyjna i zuniformizowana. Komu się to nie podoba, dla tego nie ma w niej miejsca. W sytuacji, w której Polska stanowi najbardziej konserwatywne państwo w UE, jest rzeczą oczywistą, że będziemy na kursie kolizyjnym z coraz wyraźniejszą progresywną agendą unijnych instytucji. Trzeba więc liczyć się z tym, że do wstrzymania wypłaty Polsce środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy może dojść, a nawet do wstrzymania wypłaty środków z wieloletnich ram finansowych na lata 2021-2027.
Jeśli tak się stanie będzie to oczywiście miecz obusieczny. Taka decyzja może stać się elementem wzmacniającym inną opowieść, tej w której UE poprzez niedemokratycznie wybrane instytucje poniża oraz próbuje zdominować peryferyjne kraje członkowskie. Zostanie stworzony pewien precedens. A skoro można Polskę tak potraktować, można tak potraktować każdy inny kraj. Ponadto Polska nie będzie wiecznie beneficjentem netto funduszy unijnych, tylko stanie się w niedalekiej przyszłości płatnikiem netto. Już teraz nie tylko pobieramy środki z unijnego budżetu, ale je także je tam wpłacamy. Odbierając Polsce środki z funduszy unijnych Bruksela wykorzysta jedyna kartę przetargową, którą ma. Opcję atomową. Co jeśli to także nie zadziała? Co jeszcze może nam zrobić? Jestem bardzo ciekawa jak sprawy po wystąpieniu premiera Morawickiego potoczą się dalej, choćby na zbliżającym się szczycie Unii Europejskiej.
Jest to bez wątpienia batalia o przyszły kształt Unii Europejskiej, i miejsce Polski w europejskiej wspólnocie. Czy będziemy członkiem drugiej kategorii, czy będziemy traktowani jak „młoda, niedojrzała demokracja”, która trzeba wychować, jak podkreślali niektórzy zachodni europosłowie, czy wywalczymy sobie podmiotowość i równe traktowanie? Na praworządności bowiem się nie skończy. Ambicje Unii Europejskiej sięgają dalej: dążenie do neutralności klimatycznej, kosztownej dla takich państw jak Polska, lewicowo-liberalna agenda obyczajowa. To jest dopiero początek batalii, a nie jej koniec. Bez względu na to, czy Komisja Europejska zdecyduje się zamrozić nam środki z funduszu odbudowy, czy też nie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570600-rytualne-geganie-w-europarlamencie-czyli-dialog-gluchych