Mamy wiele szczęścia, że dziś, gdy wschodni tyrani podnoszą głowy i realizują scenariusz przywodzący na myśl przestrogi Lecha Kaczyńskiego z wiecu w Tbilisi, możemy tylko gdybać, jak radziłby sobie nasz kraj pod inną władzą.
Wrzesień roku 2015. Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej forsuje wspólnie z innymi obłąkanymi biurokratami europejskimi spod sztandaru multi-kulti przyjęcie setek tysięcy imigrantów ekonomicznych na Stary Kontynent i siłowe rozparcelowanie ich po krajach Wspólnoty.
Do pewnego momentu solidarnie sprzeciwiają się temu państwa Grupy Wyszehradzkiej. Premier Polski Ewa Kopacz na katowickim spotkaniu Europejskiej Partii Ludowej mówi nawet:
Musimy też powiedzieć sobie jasno, że nie stać nas na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych, że nasze działania nie mogą przyciągać niekontrolowanej liczby imigrantów. Musimy razem określić listę krajów bezpiecznych, do których będziemy odsyłać imigrantów ekonomicznych.
Lecz mijają dwa tygodnie i oto polski rząd dopuszcza się zdrady grupy V4 i godzi się na przyjęcie 5 tys. imigrantów (niektóre wypowiedzi ówcześnie rządzących zawierały deklaracje otwarcia ramion dla „każdej liczby”). Decyzję tę przyklepuje ówczesna szefowa MSW Teresa Piotrowska. Wiceminister spraw zagranicznych Rafał Trzaskowski cieszy się, że UE zaakceptowała polski postulat i nasz kraj będzie mógł sprawdzać, kogo wpuszcza (pierwotnie miała być paczka z tysiącami ludzi i rzucone: „radźcie sobie!”). Donald Tusk jako nadzorca wszystkich wyżej wymienionych oczywiście nie miał z tą woltą nic a nic wspólnego.
Co wydarzyłoby się dalej, gdyby nie protesty paru krajów (po kilku tygodniach, wraz ze zmianą władzy w Polsce, zmieniła się postawa Warszawy w sprawie samobójczego dryfu Unii, do tego doszła konsekwentna postawa Rumunii)? Ilu mielibyśmy osiedlonych nad Wisłą nielegalnych imigrantów? A tak wtedy mówiono już o tych ludziach – pozbyto się nawet wątpliwości, czy to uchodźcy.
Czy państwo polskie byłoby w stanie ich weryfikować pod kątem zagrożenia dla bezpieczeństwa? Dziś dokładnie widzimy, jaka była to ułuda. Ci ludzi przyjeżdżają do Europy często bez dokumentów, bądź ze sfałszowanymi. Niekiedy nie sposób zweryfikować, kim naprawdę są. Nawet Rafał Trzaskowski nie podołałby temu zadaniu.
Dziś sceny sprzed sześciu lat znów stają nam przed oczami. Te dni, w których tysiące ludzi szturmowały granicę serbsko-węgierską, a w tym samym czasie na brukselskich salonach kombinowano, jak tę ludzką falę rozmyć po całej Unii.
Za chwilę nie będziemy musieli sięgać pamięcią do roku 2015. Bo takie same obrazki możemy mieć na polskiej granicy z Białorusią. I znów mocno pracuje na to Donald Tusk. Sięga po skandaliczne kłamstwa twierdząc, że państwo polskie „znęca się nad kobietami i dziećmi”. Łukaszenka uśmiecha się zapewne pod wąsem i ordynuje: dawać ich tam więcej!
Możemy dziękować Bogu i rozsądkowi Polaków w 2015 i 2019 r., że powierzyli stery władzy komu innemu. Strach pomyśleć, w jakiej sytuacji byłaby dziś Polska wobec agresji ze Wschodu, z Brukseli, również z Pragi, gdyby u władzy była ekipa PO. Zapewne moglibyśmy tylko wychodzić na ulice (jak w 2015 r.) w proteście przeciw niekontrolowanemu wpuszczaniu do Polski migrantów. A w odpowiedzi mielibyśmy ten sam obłudny szantaż moralny, którego dziś dopuszcza się spora część opozycji.
Jarosław Kaczyński celnie podsumowuje tę postawę w wywiadzie dla „Sieci”:
To oni w dużej mierze te szantaże konstruują. To jest problem dużej części elit zachodnich, które poza swoim ego niczego innego nie widzą. Bo to chodzi o ich pychę, ego, a nie o żadne wartości. To jest postawa zakładająca, że oni mają być superczyści moralnie, w kategoriach, które sami definiują, a inni niech płacą za to cenę, nawet jeśli oznacza to właściwie niemożność normalnego spokojnego życia. Tylko to ich nic nie obchodzi. To jest establishment, który żyje własnym życiem, własnymi sprawami i o nic innego nie dba. Chcą jednak, przeglądając się w symbolicznym lustrze, wyglądać pięknie, czysto, moralnie. Nie swoim jednak kosztem, a zwykłych ludzi, którym demolują społeczny spokój, państwo, bezpieczeństwo, także to codzienne. Nie ma żadnych powodów, by Polacy tę cenę płacili i dopóki my rządzimy, nie będą.
Nie chciejmy przywódców patrzących w lustro z nadzieją na oglądanie swojego upudrowanego wizerunku. Chciejmy takich, dla których społeczny spokój, państwo i bezpieczeństwo, także to codzienne, są oczywistymi priorytetami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570435-pomyslmy-ze-rzadzi-tusk-a-lukaszenka-napiera-jak-dzis