Donald Tusk żąda debaty „jeden na jeden” z Jarosławem Kaczyńskim. Chętnie bym takie starcie obejrzał, ale chciałbym go z zupełnie innych powodów niż przewodniczący PO.
Powrót Donalda Tuska do Polski wiele uporządkował na scenie politycznej. Pewnie niejasne dotąd kwestie stały się czytelne. Choć do wyborów jeszcze daleko, mamy bardzo jasny podział na dwie, kompletnie różne wizje Polski. Między wizją Tuska a wizją Kaczyńskiego w zasadzie nie ma punktów stycznych. Dla praktyki wyborczej to dobrze, trudno się pomylić. Dla debaty publicznej to gorzej, o wiele gorzej.
Tusk dolewa dzisiaj do swojego baku paliwo politycznego kłamstwa. „Polexitu” nie ma i się na niego nie zanosi. O czym więc miałby z nim rozmawiać Jarosław Kaczyński. Lider PiS ma też osobiste powody, by z Tuskiem nie rozmawiać i ja je nawet w dużym stopniu rozumiem. Dla Tuska taka debat byłaby pewnie polem do stosowania swoich retorycznych sztuczek i wzbudzania emocji. Chciałby rywala wyprowadzić z równowagi.
Jest dla mnie zrozumiałe, że spece Platformy od PR wpadli na to, należy forsować przekaz wyzywania Kaczyńskiego na pojedynek. Z wielu powodów do tej debaty zapewne nie dojdzie, Tusk też to wie. A jednak ciśnie, by móc powiedzieć w pewnym momencie, że Kaczyński stchórzył. Do takiej szermierki nie jest potrzebny żadne program, żadna wizja. Debata o debacie to dla Tuska wyjście idealne. Nie prezentując żadnej treści, istnieje w mediach.
Choć nie we wszystkich. Będę to przypominał do znudzenia. 4 lipca 2021 roku usłyszeliśmy publicznie taką zapowiedź:
Każdy z państwa będzie mógł zadać oczywiście pytanie i to jest standard, któremu będę wierny także w przyszłości
— powiedział Donald Tusk po swoim tryumfalnym powrocie.
Wiem, że będzie bolało czasami. Ja nie mam żadnych iluzji, że to będą zawsze przyjemne spotkania dla mnie. Przyjemne, jeżeli chodzi o treść, ale jestem do państwa dyspozycji
— zapewniał wówczas powodując, że wielu pomyślało: „Co za gość! Nikogo się nie boi!”. Taki zapewne był cel, wejść na scenę z przytupem, a ewentualne problemy odepchnąć przed siebie. No, ale takie sprawy zawsze wracają.
Cóż, mówiąc wprost, nie jest tak, jak przewodniczący PO obiecywał. Tusk precyzyjnie dopiera sobie redakcje i rozmówców, chyba właśnie po to, by „czasem nie bolało”. Wcale nie uważam, że polityk ma obowiązek rozmawiać z każdym. Brak odpowiedzi czy odmówienie wywiadu to też jest jakieś stanowisko, które pozwala nam analizować jego postawę. Gdy jednak deklaruje, że będzie rozmawiał, a notorycznie się uchyla i idzie tylko na przyjazny i przygotowany teren, to wniosek jest jeden: to cykor.
Przypomniał mi się czas po pierwszej turze ostatnich wyborów prezydenckich. Gdy Rafał Trzaskowski wymuszał na Andrzeju Dudzie przyjście do studia TVN. To nawet nie było zaproszenie, sztab kandydata PO po prosty podał datę i godzinę. Prezydent się na to nie zgodził, pojechał szukać poparcia na zachód Polski, na teren, który nigdy nie był mu przyjazny. Mimo to został okrzyknięty „cykorem”.
Pocieszające jest to, że wówczas Polacy właściwie odczytali PR-owe zagrywki sztabu Trzaskowskiego. Dostrzegli, gdzie toczy się prawdziwa debata o Polsce, a gdzie dominuje stand-up bez treści. Dzisiaj też widać to bardzo wyraźnie.
CZYTAJ TAKŻE KOMENTARZ JACKA KARNOWSKIEGO: Tusk w 2005 roku wybrał nienawiść, i pozostaje temu wyborowi wierny. Teraz kolejny raz potwierdził, że inaczej grać nie chce i nie umie
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570349-donald-tusk-jest-cykorem-i-efekciarzem-w-po-to-norma