Polska w Unii Europejskiej to zawsze był plan Jarosława Kaczyńskiego, i to jeszcze w czasach, gdy Donald Tusk mył szyby i malował kominy.
Z każdym dniem obecności w Polsce Donald Tusk sprawia wrażenie, jakby coraz mniej z obecnej polskiej rzeczywistości rozumiał. A przecież powinno być odwrotnie. Jako ten, którego „rolą nie jest faworyzowanie kogokolwiek”, chciał załatwić sprawę wyboru „właściwego” kandydata na szefa struktur Platformy Obywatelskiej na Dolnym Śląsku. Dlatego „nikogo nie faworyzuje”, lecz gdyby mieszkał na Dolnym Śląsku, to „głosowałby na Szełemeja”. No i musiał po raz kolejny przyłożyć Grzegorzowi Schetynie, bo absolutnie nie jest człowiekiem mściwym. Dlatego swoje mądrości przekazał wrocławskiemu wydaniu „Gazety Wyborczej”, a ta udostępniła Polsce i światu, żeby się nie zmarnowały. Wszak mędrzec to co najmniej europejski.
Mędrzec Donald skromnie zauważył, że „ludzie na ulice wyszli nie dlatego, że ich o to poprosiłem, ale bo głęboko wierzą w to, że bycie częścią Unii Europejskiej leży w interesie Polski i ich własnym. I to ta świadomość realnego zagrożenia była bezpośrednią przyczyną tego, że w sposób masowy i zorganizowany postanowili dać wyraz swojemu przywiązaniu do zjednoczonej Europy”. Tere-fere kuku, strzela baba z łuku. Może ktoś z obecnych na wiecu Tuska czuje się przywiązany do zjednoczonej Europy, ale zdecydowana większość jest przywiązana do własnej nienawiści do Prawa i Sprawiedliwości. Tak jak przywiązany jest do niej mędrzec Donald.
Skromny „pierwszy poruszyciel” wieców widzi w nich „mechanizm powstrzymywania tej władzy przed kolejnymi szalonymi krokami. Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS-owi dają do myślenia. I pokazują, że ich polityczna samowola podlega jednak pewnym ograniczeniom. A najważniejszym z nich jest gotowość ludzi do głośnego mówienia ‘nie’”. Gotowość do powiedzenia „nie” to faktycznie epokowe osiągnięcie, ale Noble już w tym roku rozdane, więc kicha. Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się, na czym polega polityczna samowola, ale można się domyślać, że na tym, iż ktoś demokratycznie wybrany chce skutecznie rządzić. Taka samowola jest mędrcowi Donaldowi całkiem obca, bo on zawsze chciał tylko zajmować stanowiska i się nie przemęczać. Nie samowola więc, ale jakaś wola jednak była. Wola Angeli Merkel.
Broniąc innego mędrca, Władysława z Wrocławia, mędrzec Donald stwierdził, że „nikt nie ma prawa pouczać go [Frasyniuka], jakiej ekspresji ma używać”. Tyle że to sztuczny problem, bo mędrzec Władysław nie ma w swoim katalogu powiedzmy 20 ekspresji, a tylko jedną. I zawsze miał tylko jedną. Niepotrzebnie więc mędrzec z Sopotu (ale urodzony w Gdańsku, jak filozof Arthur Schopenhauer, więc nie można pomylić z urodzonym w Sopocie np. Jeremiaszem „Baraniną” Barańskim), zastrzega się, że „nie jest hipokrytą i rozumie skalę, nie tylko jego przecież emocji. Ludzie naprawdę są już wkurzeni tak, że nie chcą więcej używać kropek. Chcą wyrzucić z siebie złość”. Tak jak mędrzec Donald, który z siebie wyrzuca wyłącznie złość. Co kto ma, to wyrzuca.
Skoro mędrzec Władysław coś tam dobitnie wyraża, to świetnie się nadaje do zastąpienie Tuska w łajaniu innych w opozycji. Sam mędrzec Donald (zapewne przeszkolony na „Erystyce” Schopenhauera) nie może, bo mogliby mu to wypominać podczas negocjacji. Mówi więc Władysławem: „to nie jest dobry czas na wzajemne dąsy, wewnętrzne spory i nieustanne negocjacje. To czas, kiedy musimy być śmiertelnie poważni. By stanąć do walki z PiS-em jak równy z równym. (…) Te myśli Władysława Frasyniuka, choć wyrażane może nieco innymi słowami, dedykuję dziś wszystkim politycznym malkontentom”.
Rozszyfrujmy te (nie)skomplikowane myśli mędrca Donalda przekazane w wersji źródłowej mędrca Władysława. Po pierwsze, PiS to potęga, bowiem bez zjednoczenia reszty świata jest nie do pokonania. Jakiś kompleks niższości się tu pojawia, a nie wola mocy i demonstracja potęgi. Po drugie, nie ma żadnych „nieustannych negocjacji”, tylko jest nieustanne poczucie pychy PO wobec reszty opozycji oraz demonstrowanie mentalności stójkowego z nahajką, szczególnie przez mędrców Donalda i Władysława. Po trzecie, wewnętrzne spory (zrobienie w bambuko Budki i Trzaskowskiego oraz poniżanie każdego, kto się nawinie) to dzieło niejakiego Donalda Tuska. Jemu mało było skłócania PO, więc postanowił też skłócić Lewicę (napuścił Leszka Millera i Joannę Senyszyn na Włodzimierza Czarzastego), choć efekt był marny. Jak to u mędrca Donalda.
Donald Tusk „nie ma najmniejszych wątpliwości, że Polska w Unii Europejskiej to nigdy nie był i dziś też nie jest plan Jarosława Kaczyńskiego”. Filozofowie, szczególnie ci znający logikę i matematykę, uczą, że jeśli ktoś „nie ma najmniejszych wątpliwości”, to jest po prostu idiotą. Ale mędrca Donalda to chyba nie obejmuje, bo jak zdobyłby te wszystkie stanowiska. A Polska w Unii Europejskiej to zawsze był plan Jarosława Kaczyńskiego (i Lecha Kaczyńskiego), i to jeszcze w czasach, gdy Donald Tusk mył szyby i malował kominy.
Gdyby mędrzec Donald częściej czytał Schopenhauera niż „Gazetę Wyborczą”, nie powtarzałby swego ulubionego „kompromichałka”, że „ten antyeuropejski żywioł, obiektywnie rzecz biorąc [jest] prorosyjski – bo w geopolitycznej perspektywie ich poglądy lokują się w koncepcjach Putina”. Antyeuropejski żywioł to prezentował mędrzec Donald, gdy wypychał Wielką Brytanię z UE (sama chciała, ale to wypychanie odegrało dużą rolę). A kto lepiej zna poglądy i marzenia Putina niż Tusk, jego oddany rozmówca z molo w Sopocie i wielki pocieszyciel z cmentarzyska w Smoleńsku”?
Rola powiernika Putina musi mędrcowi Donaldowi bardzo doskwierać, bo przekłada się na obsesję oskarżania innych, że są powiernikami władcy Rosji. I przekłada się na obsesję na punkcie PiS i jego lidera. Efekty są opłakane, bo wychodzi na to, że odpowiedzialny za wojny, zbrodnie wojenne, polityczne mordy i masowe prześladowania Putin może być partnerem, zaś w wypadku Jarosława Kaczyńskiego „o jakimkolwiek dialogu (…) nie może być mowy”. I to „po to, by polskiej polityce przywrócić takie wartości jak dialog i sztuka szukania kompromisu”. Tu wzbijamy się na wyżyny obłudy i zakłamania, bowiem nie ma w polskiej polityce osoby mniej skłonnej do dialogu i szukania kompromisu niż Donald Tusk.
Obłuda i zakłamanie mędrca Donalda wyłażą na wierzch, gdy mówi: „w Platformie widzę miejsce dla każdego, kto podziela towarzyszące nam poczucie wielkości zadania, jakiego się podejmujemy. To poczucie nie może mieć jednak związku z ewentualnym pełnieniem jakichkolwiek funkcji”. Czyli trzeba zmusić Schetynę, żeby nie ubiegał się o zajmowane przed wyborami stanowisko szefa struktur PO na Dolnym Śląsku, bo gdyby nie zrezygnował, to przejechałby się po nim miłosny walec Donalda Tuska. Grzegorz Schetyna ma czekać na ochłapy z pańskiego stołu, a na razie pan woli nakarmić domowe zwierzęta.
Mędrzec Donald bywa czasem wspaniałomyślny: „Nie zamierzam obarczać winą PiS-u za zjawiska powszechne czy naturalne procesy”. Ale po chwili uruchamia się logika paranoika: „Mam do panów Kaczyńskiego i Morawieckiego pretensje, że nie zrobili nic, by im [powszechnym zjawiskom i naturalnym procesom] zapobiegać”. Czyli coś jest powszechne i naturalne, ale dwaj politycy mogliby to odwrócić. Logiczne. Albo mogliby przynajmniej przewidzieć, jednak „do tego potrzebne są sensowne decyzje”. To wszystko mówi człowiek, który mimo statusu Herkulesa, nie zapobiegł brexitowi czy kryzysowi migracyjnemu. I polityk, który w swej długiej karierze długofalowo nie podjął żadnej sensownej decyzji, chyba że chodzi o własną karierę.
Są w rozmowie z mędrcem Donaldem elementy farsowe. Na przykład, gdy mówi: „Ostatnie awantury z Unią Europejską skończyć się mogą przykręceniem kurka z pieniędzmi. Pieniędzmi, dzięki którym otwierałaby się możliwość zastopowania tej cenowej galopady. Na przykład poprzez decyzje dotyczące obniżania, przynajmniej na jakiś czas, akcyzy i VAT-u”. Mówi to facet, który podnosił VAT, ale to pół biedy. Bo nawet były przewodniczący Rady Europejskiej nie powinien się wygłupiać, że unijnymi pieniędzmi można obniżać ceny, np. chleba czy cebuli. Tak może mówić prymitywny demagog, uważający obywateli za durniów.
Najlepsze jest podsumowanie własnych mądrości przez Donalda Tuska. Pokazujące też talent do sarkazmu. „Manifestacyjne lekceważenie obywateli, pokazanie im środkowego palca i śmianie się w twarz: nic nam nie zrobicie i będziemy sobie rządzić, jak chcemy” – pozornie wygląda to na krytykę rządów PiS, ale w głębszej warstwie to przecież sarkazm na ośmioletnie rządy PO. Faktycznie żadna władza w III RP poza tą z PO tak nie robiła. Ale mędrzec Donald przesadził, gdy wychłostał się, że „taka władza może budzić nie tylko niechęć i ostre słowa. Ale czasami wręcz obrzydzenie”. Nie można się tak brzydzić samym sobą. To zwyczajnie sado-maso.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570255-nie-mozna-sie-tak-brzydzic-soba-jak-robi-to-donald-tusk