Co łączy Krzysztofa Gawkowskiego rozkazującego posłom śpiewać „Odę do radości”, Klaudię Jachirę wymyślającą własną wersję „Roty”, Szymona Hołownię płaczącego nad Konstytucją czy Macieja Koniecznego nazywającego zwierzchnika Straży Granicznej „sukinsynem”? Żadne z nich tymi działaniami nie chce czegokolwiek zmienić - chcą jedynie w przyswajalnej formie zaistnieć w mediach i zaimponować swoim zwolennikom. Problem polega na tym, że robią to kosztem standardów politycznych.
Nowa forma komunikacji politycznej
Media społecznościowe niszczą debatę publiczną w demokratycznym państwie, a w Polsce niszczą ją szczególnie. Podstawową metodą komunikacji stała się tzw. „setka” czyli krótka czasem nawet kilkusekundowa wypowiedź, z mocną tezą, wyrazistym sformułowaniem. Mile widziane są rekwizyty - te bardziej zapadają w pamięć. „Setkę” można puścić w serwisie informacyjnym, wmontowując ją w szerszy materiał na dany temat. Dłuższe wypowiedzi można opublikować w mediach społecznościowych - dwuminutową na twitterze, a jednominutową na tiktoku. Sposób wystąpienia jest ważniejszy niż treść, a - jak wynika z badań specjalistów od neuromarketingu - ilość „lajków” czy udostępnień na Facebooku nie tylko promuje autora, ale też na poziomie fizjologicznym wpływa na jego samopoczucie.
Wyścig na „lajki”
Można śmiało zapewnić, że po każdym ekscesie Klaudii Jachiry, zainteresowanie na jej stronach internetowych wywołuje u niej poczucie zadowolenia. Ale jeśli liczba społecznościowych fanów jest dla niej tak ważna, to zaznaczmy, że posłanka ma 197 tysięcy obserwujących, a premier Morawiecki - ledwie 50 tysięcy więcej. Można więc gromadzić władzę realną albo lajki - przy czym to drugie jest łatwiejsze i przynosi natychmiastową satysfakcję.
Politycy, którzy tak bardzo uzależnieni są od uwagi i atencji innych, przedkładają potrzebę chwilowej popularności nad poważne polityczne zabiegi. Idealnym przykładem był Borys Budka, który nieustannie mówił „setkami”, szlifował swoje przemówienia złożone z krótkich, prostych wypowiedzi, organizował konferencje prasowe, w tym czasie gdy - z braku zarządzania - rozpadała mu się partia i klub parlamentarny.
CZYTAJ TAKŻE:
Śmieszy Was pogoń Sterczewkiego do granicy? Oto polityka doby tiktoka
Politycy ze zmianami w mózgach
Nie ma powodów przypuszczać, że politycy prowadzący tryb życia typowy dla influencerów, nie mają ich wad. Media społecznościowe zmieniają mózg, włącznie z poziomem oksytocyny w organizmie. Infantylny parlamentarzysta będzie wolał dwa razy rozrzucić kartki na mównicy, zaśpiewać i rozwinąć transparent, niż raz przygotować się do Komisji Sejmowej, która przecież nie daje lajków, komentarzy i popularności.
Opisywanie polityków, jakby byli dorastającymi nastolatkami, może brzmieć nieco dziwacznie, ale jest adekwatne do rzeczywistości. Niektórzy posłowie są jak dzieci, które wolą nabroić w domu (w państwie), gdy zyskają uznanie rówieśników (fanów na Facebooku).
CZYTAJ TAKŻE:
Stracone pokolenie? O generacji „Snowflakes” w Polsce
Na ten mechanizm degradacji demokracji w dobie internetu nic się nie poradzi - polityków uprawiających błazenadę będzie coraz więcej. W dobie internetu nie ma też mechanizmów przemilczenia czy zbojkotowania infantylnych polityków. Nie zadziała tu popularna prośba „stop making stupid people famous” (przestańmy robić głupich ludzi sławnymi).
Trzeba jednak odnotować, że uzależnienie od odgrywania prymitywnych scenek, potrzeba zaistnienia, wygłupy - to wszystko nie jest oderwane od reszty cech danego polityka, tu nie chodzi tylko o żarty, styl wypowiadania się czy oryginalność. Ludzie tak omotani prymitywnymi sztuczkami są łatwi do zmanipulowania, łatwo ich sprowokować, przekierować ich uwagę, zastraszyć lub do czegoś zachęcić. Ludzie tak sterowalni bywają niebezpieczni, a gdy zasiadają w Sejmie - są niebezpieczni dla polityki.
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/570165-jachira-gawkowski-budka-gdy-happeningi-zastepuja-polityke