Na wiecu warszawskim, który zwołał w swej desperacji słabo wywiązujący się z powierzonych mu zadań Donald Tusk, doszło do sytuacji zabawnej, która doskonale pokazuje ile takie manifestacje znaczą i kogo tak naprawdę obchodzą. Otóż, gwiazda estrady sprzed bodaj czterech dekad czyli jaskrawy Zbigniew Hołdys, którego o nadmiar myślenia nie podejrzewałem, wykrzyczał w stronę manifestantów głośno kontestujących to zgromadzenie, że w latach osiemdziesiątych walczył z komuną.
Nic o tym nie słyszałem, ale nie w tym rzecz. Bo Hołdys najzwyczajniej w świecie przeoczył, że tuż przed nim (a kolejność jest tu też ważna), na tej samej scenie wywnętrzał się jak na starego i cwanego aparatczyka przystało, Leszek Miller, jako żywo symbol owej komuny, a swego czasu członek politbiura PZPR, który nie dał też zapomnieć o innym komuszku Cimoszewiczu. Naprawdę miałem niezły ubaw.
Tak to niegdysiejsza opozycja antykomusza zbratała się z antydemokratycznymi komunistami przeciwko demokratycznie wybranej władzy. Nic więc dziwnego, że po tamtej stronie nigdy nie powstanie żaden program dla Polski ani jakakolwiek logiczna myśl. Ta mieszanka wyłącznie przyprawia o mdłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/569666-skecz-na-wiecu-tuska