Gdyby ktoś nie wiedział, o co toczy się dziś wojna w Unii Europejskiej, temu polecam wczorajszy komentarz Markusa Preissa, szefa brukselskiego studia niemieckiej telewizji publicznej ARD, z głównego wydaniu wieczornych wiadomości („Tagesschau”). Poniżej mój przekład in extenso.
Wiem, że wdzięczność nie jest żadną kategorią w polityce, że państwa mają swe interesy i próbują maksimum wyciągnąć dla siebie. A jednak, to, co Polska wyprawia dziś w UE, wytrąca mnie z równowagi. Przez prawie dwa dziesięciolecia kraj ten ciągnął ogromne korzyści z członkostwa w UE, stał się nowocześniejszy i zamożniejszy, z wieloma miejscami pracy i pięknymi miastami. Dzięki pracowitości jego obywateli, ale także dzięki przynależności do UE i miliardom z Brukseli. Duńczycy, Hiszpanie, Holendrzy, Finowie, Włosi, oni wszyscy zrezygnowali z wielu pieniędzy, ale także wpływów, ponieważ chcieli, żeby Polska była częścią UE. Wydaje się wszakże, że dla obecnego polskiego rządu znaczy to niewiele. Od kiedy PiS jest u władzy, demontuje państwo prawa i blokuje w Brukseli, co mu nie pasuje; przyjęcie uchodźców? - nie z nami, mimo wiążących postanowień, neutralność klimatyczna do 2050 roku? - to wasza idea, zrobimy, gdy zapłacicie za odstąpienie od węgla… Ów kraj wie dobrze, jak korzystać z możliwości weta w UE, do czego ma prawo, kiedy, gdzie i dlaczego nie może być przegłosowany - do tego prawo europejskie jest wystarczająco dobre, a dokładniej to prawo, które zasadniczo powinno stać za polskimi interesami… Za długo Komisja Europejska, ale i Niemcy, jako najsilniejszy kraj, temu się przyglądali, nastał czas, aby sprawdzić konkretnie, co poza pieniędzmi łączy jeszcze ten polski rząd z UE, czas skreślić miliardy, to przybliży nam tę odpowiedź. Moją nadzieję pokładam przede wszystkim w ludziach w Polsce, że - może nie z wdzięczności - lecz z głębokiego życzenia bycia częścią Europy, przywołają ich rząd do rozsądku. Były przewodniczący Rady Europejskiej Tusk wyraził to dzisiaj w ten sposób: „my musimy Polskę ratować, nikt inny tego dla nas nie zrobi”.
Bezczelność i arogancja usłużnych polityków, niemieckich komentatorów wprawia w osłupienie. Czy nie wiedzą, komu po prawdzie zawdzięczają zjednoczenie Niemiec, kto otworzył swój rynek i dostarczył taniej siły roboczej, co uchroniło Bundesrepublikę przed recesją w pierwszych latach po przyłączeniu wschodnich landów, może nie wiedzą, że otwarcie 40 mln. rynku konsumentów w Polsce przyczyniło RFN - w ocenie niemieckich ekspertów - około 1,5 proc. PKB, czyżby nie wiedzieli, że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych niemieckie firmy mogły odpisywać sobie od podatków łapówki płacone poza granicami przy zawieraniu lukratywnych kontraktów handlowych i inwestycyjnych, czy nie wiedzą, że nie ma w Polsce sklepów, gdzie nie byłoby niemieckich towarów na półkach, nawet bez specjalnej troski o polskie nazewnictwo na opakowaniach, a de facto gorszej jakości, co było już przedmiotem interwencji Brukseli, czy nie mają pojęcia, że z każdego euro przelanego Polsce z unijnych funduszy, do których nasz kraj też się dokłada, wraca per saldo za Odrę ok. 80 eurocentów, może nie wiedzą…
Niemcy, ów - jak podkreślił dyżurny komentator Preiss - „najsilniejszy kraj”, który wielokrotnie częściej korzystał i groził prawem weta w UE niż Polska, są solidarni po swojemu. Dobitnym tego wyrazem była realizacja niemiecko-rosyjskiej pępowiny gazowej Nord Stream 1/2, najpierw przez rząd socjaldemokratów z SPD i Zielonych, potem przez chadeków z CDU/CSU i SPD. Nie będę przytaczał wszystkich tych aktów „przyjaźni i partnerstwa” Niemiec z Polską, że nie wspomnę o unieważnieniu Traktatu Nicejskiego przez Niemcy z pomocą Francji na ich korzyść, czy innych faktów, o których książki można pisać. Wedle „najsilniejszego kraju”, którego Trybunał Konstytucyjny jako pierwszy w UE orzekł jeszcze przed ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego wyższość niemieckiej Ustawy Zasadniczej (konstytucji), nad unijnym prawem, struktura zależności w UE powinna być taka: wszystkie kraje mają podporządkować się unijnemu prawu i dezyderatom, nad którym stoi tylko prawo niemieckie. Czy mam w tym kontekście przypomnieć samowolę kanclerz Angeli Merkel z jej opłakaną w skutkach „Willkommenspolitik”…, czy o tym usłużni, niemieccy komentatorzy też nie wiedzą?
Niemcy pokładają dziś nadzieję w Tusku, który wzywa do „ratowania Polski”… Przed kim? - pytam. W bezczelnym tonie komentarza w głównym wydaniu dziennika telewizji publicznej ARD zabrakło mi tylko na koniec zdania, jak z przemówienia mistrza niemieckiej propagandy Josepha Goebbelsa: „Wollt ihr den totalen Krieg? Wollt ihr ihn, wenn nötig, totaler und radikaler, als wir ihn uns heute überhaupt erst vorstellen können?” / „Chcecie wojny totalnej? Czy chcecie jej, jeśli to konieczne, bardziej totalnej i radykalnej niż możemy sobie dziś w ogóle wyobrazić?”
Zbyt gorzkie skojarzenie? Nawet jeśli, niemieccy propagandyści przygotowują opinię publiczną do – jeśli nie poparcia, to niemej akceptacji paskudnie nieobiektywnych i krzywdzących działań wobec naszego kraju. Polska ma przemawiać „jednym głosem” z… Niemcami, pardon, z UE, jak to wyraził na Twitterze minister spraw zagranicznych Heiko Mass, po orzeczeniu TK w sprawie nadrzędnego znaczenia Konstytucji Rzeczypospolitej: „Jeśli jakiś kraj politycznie zdecyduje się być częścią UE, musi również w pełni wdrożyć uzgodnione zasady. Bycie członkiem UE, korzystanie z silnego rynku wewnętrznego, oznacza przestrzeganie wspólnych wartości, i mówienie jednym głosem”. Verstanden…?! Do bycia suwerennym krajem mają prawo tylko Niemcy, „…und jetzt Ruhe!”, i cisza! Gdyby ktoś nie wiedział, o co toczy się dziś wojna w Unii Europejskiej…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/569358-niemcy-strzelaja-z-bata-i-wierza-w-tuska
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.