„Widziałem młodego chłopaczka, który ma prawie zgniłe nogi w zgniłych butach, ledwo udało nam się założyć na te chore nogi suche skarpety. Zjadł łapczywie trzy czekolady, wypił dwie butelki wody, leżał, dysząc na trawie i patrzył na mnie. Potem przez trzy godziny ryczałem” - snuje na użytek portalu OKO.press Mirosław Miniszewski.
Tytuł tasiemcowej rozmowy z owym mieszkańcem pogranicza, który ma „żal do państwa polskiego, że wystawia na próbę jego człowieczeństwo” i „nie może przechodzić obojętnie wobec osoby, która jest umierająca”, brzmi: „Słyszę wycie dziecka na granicy przez całą noc. Miejcie odwagę przyjechać i spojrzeć mu w twarz”…
Rzecz jasna można wykpić redakcję „Oka” za ów tekst, autorkę „redaktorkę, publicystkę, współzałożycielkę i wieloletnią wicenaczelną Krytyki Politycznej” Agatę Szczęśniak, która - jak sama podkreśla - pracowała też w „Gazecie Wyborczej”, oraz jej rozmówcę, który zadbał o zdrowe odżywianie afgańskiego uchodźcy, znaczy, irackiego dziecka podając mu trzy czekolady i dwie butelki wody na popitkę, i opatrzył skarpetami jego prawie zgniłe nóżyny… - można wykpić. Podobnie jak wczorajsze doniesienia „GW” o jakoby skatowaniu „uchodźców” przez polskich pograniczników, oparte na „relacjach” służb kołchozowego duce, samozwańczego prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. Można drwić, aliści sprawa jest zbyt poważna, żeby ograniczać do szyderstwa z szaleństwa antyrządowej opozycji, które osiągnęło już poziom niebezpieczny dla bytu państwa.
Plan Putina i Łukaszenki
Komu i czemu mają służyć zdjęcia jakoby wygłodniałych dzieci, wabionych pod płot przerzucanymi słodyczami dla lepszych ujęć? Dla kogo przeznaczone są opowieści „GW”, TVN, portalu naTemat Tomasza Lisa (szefa „Newsweeka”), oraz innych, medialnych papug o rzekomym potraktowaniu przez polskich mundurowych jak bandytów i zakuciu w kajdanki reporterki i kamerzysty francusko-niemieckiej telewizji ARTE oraz „polskiej dziennikarki Agence France Presse”, którzy „omyłkowo wjechali do strefy objętej stanem wyjątkowym, ponieważ droga była źle oznakowana”…? Dlaczego w serwowanym repertuarze o jakoby bezduszności rządu PiS brak choćby jednego pytanie, dlaczego tzw. uchodźcy „grzęzną w bagnach”, zamiast po prostu udać się na przejście graniczne?
Prezydent Władimir Putin i Łukaszenka realizują swój plan i pewnie otwierają kolejne butelki „igristoje” po takich debatach w Sejmie jak ta z histerycznie rozwrzeszczaną i waląca ręką w mównicę posłanką Koalicji tzw. Obywatelskiej Katarzyną Piekarską, po spektaklach w parlamencie i na granicy Franka Sterczewskiego (KO), czy cytowanej przez białoruski kanał Witebsk PRO i inne media Klaudii Jachiry, która „potępiła reżim Andrzeja Dudy” - zaiste, Putin i Łukaszenka mają powody do radości. Co jeszcze musi się wydarzyć, by cierpiący na pisofobię i ich medialne kauzyperdy uprzytomnili sobie, że ich działania i toczona wojna propagandowa uderzają w państwo polskie, powodują – a po prawdzie już spowodowały - straty wizerunkowe naszego kraju i znacznie osłabiają pozycję Polski na arenie międzynarodowej.
Sytuacja na naszej wschodniej granicy nie jest jakimś testem Putina i Łukaszenki na wytrzymałość rządu RP, to jest w rzeczy samej wojna, nawet jeśli tzw. hybrydowa, w której zadecyduje się miejsce, kondycja i siła polityczna Polski na przyszłość. Na naszych oczach odbywa się ukierunkowany na zrobienie chaosu i destabilizację, sponsorowany i organizowany przez Białoruś z Rosją w tle szmugiel ludzi do Polski i Europy - co należy dodać, obcych nam kulturowo wyznawców islamu. Czy ktoś zliczył trupy i ujął w zbiorczym raporcie ogrom nieszczęść po samowolnie zainicjowanej, a zarzuconej dziś polityce otwartych drzwi do Europy przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel? Nikt, i per saldo słabe to pocieszenie, że na zachód od Odry istnieje dziś świadomość, iż konieczność obrony naszej granicy jest skutkiem wcześniej popełnionych błędów, a zarazem wkładem w bezpieczeństwo nie tylko obywateli RP.
Po zwizytowaniu polsko-białoruskiego pogranicza przez dyrektora Frontexu i pozytywnej opinii Fabrice’a Leggeriego, antyrządowa kampania opozycji przynajmniej w tej kwestii runęła jak domek z kart. Żaden to jednak powód do zadowolenia czy uspokojenia. Gra zacietrzewionej opozycji na społecznych emocjach, która rozpętała polsko-polską „wojnę totalną z pomocą ulicy i zagranicy” (licentia poetica b.szefa PO Grzegorza Schetyny), i spowodowała rozwarstwienie w społeczeństwie, doprowadziła nasze państwo do punktu, w którym musi być dokonany radykalny zwrot. Wizerunkowa destrukcja wiedzie do upadku każdego rządu. Jest wszakże coś znacznie ważniejszego od międzypartyjnej rywalizacji: interes kraju. Pominę szkodliwą retorykę polityków i mediów, sprawiających wrażenie, jakby były (a po części rzeczywiście są), reprezentantami interesów tandemu Łukaszenki i Putina, czy kanclerz Merkel, apelowanie do umiaru i rozsądku jest bezskuteczne. Potrzebne są rozwiązania systemowe i wola polityczna do wprowadzenia pilnych, niezbędnych zmian.
Media o sytuacji na granicy
Funkcjonowanie mediów, ergo, kształtowanie opinii publicznej mają nadzorować i wspierać dwa organy: Rada Mediów Narodowych (RMN), w której gestii leży powoływanie zarządów TVP, PR i PAP, oraz Krajowa Rada - jak sama nazwa wskazuje - Radiofonii i Telewizji (KRRiT), mająca stać na straży wolności słowa (z różnym skutkiem, czego dowiódł koncesyjny „lex TVN”). Obie te instytucje poddane są presji politycznej, stąd różna ocena ich działalności, w zależności od tego, kto jej dokonuje. Czego nie ma, to płaszczyzny porozumienia - powiedzmy - Polskiej Rady Mediów w szerszym znaczeniu, skupiającej reprezentantów najważniejszych nadawców państwowych i prywatnych, telewizji, radia, mediów drukowanych i internetowych, ale też przedstawicieli związków i stowarzyszeń branżowych, jak dziennikarzy, kultury, czy sportu. Istnieje bowiem potrzeba wytyczenia granicy, gdzie kończy się wolność słowa, a zaczyna brak odpowiedzialności i zwyczajna głupota, potrzeba zawierania porozumień w polityce medialnej, które zapobiegałyby urabianiu opinii publicznej, godzącemu w funkcjonowanie, byt i pozycję państwa.
To, co wyczyniają niektórzy politycy z przypadku nie może być traktowane jak wykładnia, ani wzór dla społeczeństwa do naśladowania, że wspomnę wprowadzone na salony wulgaryzmy „J…ć PiS!”, „Wyp…dalać!” itp., obojętnie jakiego ugrupowania by nie dotyczyło. Nie powinno było się to zdarzyć w świecie polityki, ani z udziałem tych, którzy się nią zajmują, ani mediów, podobnie jak urządzanie małpiego gaju z polskiego parlamentu przez niektórych parlamentarzystów, którzy zamiast medialnego i publicznego ostracyzmu trafiają na czołówki dzienników. W swej istocie jest to postępujący proces butwienia i niszczenia państwa, aż do samounicestwienia.
Mobilizacja społeczna odbywa się w dwie strony: konstruktywnej, w trosce o dobro kraju i narodu, oraz destruktywnej, której celem jest osiągnięcie partykularnych korzyści wszelkimi sposobami, nawet kosztem utraty suwerenności. W odniesieniu do sytuacji na naszym pograniczu realizuje się nie polski, lecz antypolski scenopis przygotowany w Moskwie i Mińsku, z polskimi podwykonawcami i aktorami w rolach tytułowych, oraz bezimiennymi statystami, dowożonymi z krajów trzecich.
Ciągle latają nad głową samoloty, śmigłowce, ciągle są kontrole i cały czas atmosfera wojny. Nie robi to dobrze na głowę. (…) Jestem filozofem, pisałem pracę doktorską o Holocauście. Nie sądziłem, że będę widział te procesy na własne oczy
— ciągnął swą opowieść rozmówca OKO.press, który „ma nadzieję, że będzie kiedyś świadkiem przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym”, bo „to jest po prostu eksterminacja”.
Cechą głupoty jest także to, gdy dostrzegana bywa tylko u innych, z pominięciem tych, którzy dają jej pogłos, wykorzystują, jak również tych, którzy nie potrafią jej zwalczyć…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/569008-niebezpieczne-szalenstwo-antypolskiej-opozycji