Nie powiem, mocno się zdziwiłem na list do „koleżanek i kolegów”, jaki na łamach „Gazety Wyborczej” opublikował dawny szef Departamentu Wschodniego MSZ Jarosław Bratkiewicz. Moje zaskoczenie wywołał fakt, że Bratkiewicz wciąż pracował w MSZ. Mówimy o jednym z najważniejszych dyplomatów w czasie rządów Donalda Tuska. O urzędniku, który w historii zapisał się haniebną postawą przed i po katastrofie smoleńskiej.
Notatki jego autorstwa omawialiśmy szeroko w tygodniku „Sieci” i na portalu wPolityce.pl wspólnie z Marcinem Wikłą opisując, jak polski rząd, a zwłaszcza MSZ chodził na smyczy Putina w latach 2009-2010.
Dziś Bratkiewicz wyraża dumę z aktywności MSZ przed 2015 r.:
Rezonowały w niej: patriotyzm nie na pokaz, kompetencja, racjonalizm, wyobraźnia i ofiarna praca nowej dyplomacji z solidarnościowymi rekomendacjami.
O okresie po 2015 r. pisze zaś tak:
Natomiast „dobra zmiana” zdewastowała na amen polską politykę zagraniczną pod rządami „pcimia patriotyczno-niepodległościowego”.
Od 2015 roku polityka zagraniczna RP brnie w jałowe awanturnictwo i hucpę, „patriotyczne” pozerstwo i karykaturalne strojenie groźnych min, kundlowate obszczekiwanie otoczenia zewnętrznego – ponoć w imię „podmiotowości” i „godności” Polski w świecie.
Politykę zagraniczną obecnego rządu nazywa „błazenadą”, a to jedno z łagodniejszych określeń. O swoim pożegnaniu z resortem pisze:
W takim – wyjałowionym intelektualnie i politycznie impotentnym jako przedsionek do Nowogrodzkiej – Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP nie ma dla mnie miejsca.
Nie powinno być dla niego miejsca już dawno.
To Bratkiewicz jako szef Departamentu Wschodniego MSZ był jedną z głównych postaci kształtujących kierunki polityki zagranicznej na tym odcinku. To on we wrześniu 2009 r. w rozmowie z Dmitrijem Poljańskim (zastępcą ambasadora Rosji w Warszawie) pozwalał sobie na interpretowanie ostrego przemówienia śp. Lecha Kaczyńskiego na Westerplatte w obecności Władimira Putina jako skutek prowokacji rosyjskiego wywiadu, który kilka dni przed rocznicą wybuchu II wojny światowej suponował, że Józef Beck był niemieckim agentem. Rosyjska dyplomacja musiała być przeszczęśliwa, że ich prowokacja przyniosła efekt.
Wiemy to z notatki Bratkiewicza, którą opisywaliśmy w „Sieci”. W tym samym dokumencie znajdujemy też zachwyty nad ociepleniem relacji dwustronnych, jakie miałoby rzekomo wynikać ze wspólnej obecności premierów przy grobach pomordowanych przez NKWD polskich żołnierzy:
Ze swojej strony wyraziłem pogląd, iż ewentualne spotkanie premierów RP i FR w Katyniu w kwietniu/maju 2010 r. (…) wskazałoby również, że dwa główne nurty dialogu i współpracy polsko - rosyjskiej (przyszłość i trudna przeszłość – przyp. red.) (…) są w sposób sukcesywny i skuteczny rozwiązywane pod przewodnictwem obu premierów”
W notatce Bratkiewicz proponuje też, by Lech Kaczyński wziął udział w moskiewskiej paradzie z okazji rocznicy zakończenia wojny:
„Należałoby w nieodległej przyszłości podjąć rozmowy z ośrodkiem prezydenckim nt. udziału prezydenta L. Kaczyńskiego w rosyjskich obchodach 65. rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem i przesłania, jakie prezydent zamierza sformułować podczas ewentualnej wizyty w Moskwie, w dniu 9 maja 2010 r.”.
Czyżby już wtedy - na pół roku przed telefonem Putina do Donalda Tuska - rodził się plan rozdzielenia wizyt w Katyniu? Szkoda, że Bratkiewicz nie uznał za stosowne poinformowania o tym samego Lecha Kaczyńskiego. Do kancelarii prezydenta swej notatki nie wysłał.
O kolejnym dokumencie podpisanym przez ówczesnego szefa Departamentu Wschodniego MSZ pisaliśmy tak:
14 grudnia 2009 roku dyrektor Jarosław Bratkiewicz rozmawia o tym (o podziale wśród polskich władz na dwa obozy: rządowy, entuzjastycznie prorosyjski, i prezydencki, bardziej pragmatyczny - przyp. MP) z dwoma rosyjskimi „ekspertami” od mediów Jewgienijem Kożokinem z rządowej Rosyjskiej Federalnej Agencji ds. Rodaków (Rossotrudniczestwo) i Modestem Kolerowem, byłym doradcą Putina. Ten drugi znany jest z wyjątkowego grubiaństwa, co pozwala zapytać, dlaczego kogoś takiego polski urzędnik wybiera sobie na rozmówcę o geopolityce. Być może to element wspomnianej przez Sikorskiego „europeizacji”. Kolerow stwierdza: „Polacy powinni zrozumieć dylematy i problemy współczesnej Rosji”, chwilę później Zachód nazywa „idiotami w badawczych okularach”, a Ukraińców i Białorusinów „Papuasami z peryferii”. Podkreśla, że rok 2010 ma być „testowy” dla relacji polsko - rosyjskich. „Dla Rosji szczególnie ważne będzie, czy obchody katyńskie odbywać się będą w duchu >>ekumenicznego<< złożenia hołdu ofiarom polskim i sowieckim spoczywającym w lesie katyńskim (…)”. Lech Kaczyński nigdy nie godził się na relatywizowanie zbrodni katyńskiej.
Z rozdzielnika wiemy, że pismo trafia do m. in. do Radosława Sikorskiego, marszałka senatu Bogdana Borusewicza, szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, a nawet do szefa Agencji Wywiadu Macieja Huni. Znów całkowicie pomijana jest kancelaria prezydenta.
1 kwietnia 2010 r. Bratkiewicz sporządził notatkę na temat koncepcji wizyty premiera w Rosji. Czytamy w niej m.in.:
Wyrażoną przez W. Putina wolę wspólnego udziału w uroczystościach poświęconych 70. rocznicy zbrodni katyńskiej należy ocenić jako gest o szczególnie doniosłym znaczeniu w stosunkach polsko-rosyjskich ostatniego dwudziestolecia.
(…) Spotkanie Premierów Polski i Rosji w Katyniu ma charakter wydarzenia w pierwszej kolejności międzynarodowego, choć o istotnej recepcji zarówno wewnątrzpolskiej, jak i wewnątrzrosyjskiej. Z kolei wyjazd Prezydenta L. Kaczyńskiego do Katynia należy uznać przede wszystkim za „zagraniczny komponent” wewnątrzkrajowych uroczystości upamiętniających 70. rocznicę zbrodni katyńskiej.
Pismo umniejszające rolę prezydenta, wykluczające go z głównego nurtu polityki międzynarodowej RP trafiło do 10 osób z rządu – w tym do doradców PR-owych Donalda Tuska. Pałac Prezydencki ominęło.
To kluczowy dokument z tamtego czasu, pokazujący olbrzymią naiwność polskiego rządu, który za wszelką cenę (nawet jawnego spiskowania z wrogim państwem przeciw własnemu prezydentowi) chciał mieć zasługę „ucywilizowania” Putina w oczach świata:
Dobry klimat spotkania Tusk - Putin w Katyniu może skutkować nadaniem nowej jakości relacjom UE-Rosja w kontekście polskiej Prezydencji w Radzie. Jeśli w Katyniu osiągnięty zostanie pożądany efekt, działania Polski staną się wzorem dla rozwiązywania spornych kwestii historycznych w relacjach innych państw UE z Rosją.
I jeszcze jeden cytat, brzmiący wyjątkowo zatrważająco nie tylko w 2010 r., ale i z dzisiejszej perspektywy:
Rosja definitywnie się zmienia i poszukuje trwałych rozwiązań problemów, z jakimi nie uporała się przez dwadzieścia lat po upadku ZSRR.
Czy i dziś Bratkiewicz podpisałby się pod takimi słowami? Nie jest to wykluczone.
Wreszcie dochodzimy do najbardziej bulwersującej notatki. Pisaliśmy o niej tak:
Dyrektor Bratkiewicz jest autorem kolejnego pisma, w którego treść aż trudno uwierzyć. Jest poniedziałek, 12 kwietnia 2010 r. Polacy na ulicach Warszawy oddają hołd Marii Kaczyńskiej. Karawan z ciałem prezydentowej, obsypywany jej ulubionymi tulipanami, zmierza do Pałacu Prezydenckiego. Tam ciągną się kolejki tysięcy ludzi, którzy godzinami czekają, by przez chwilę pokłonić się Parze Prezydenckiej. Na miejscu katastrofy rosyjskie służby niszczą dowody – wybijają szyby we wraku, wycinają drzewa, przenoszą elementy samolotu. Kremlowska propaganda bez jakichkolwiek badań kolportuje kłamstwo o winie pilotów. Polski rząd ani myśli prosić o pomoc NATO czy instytucje unijne. W Moskwie trwa bezczeszczenie zwłok ofiar katastrofy. Roztrzęsione rodziny przechodzą gehennę przy identyfikacjach. Polskie służby nie panują nad niczym. Nikt nie pilnuje sekcji zwłok, ani nawet należytego składania ciał do trumien.
Dokładnie w tym momencie w MSZ powstaje dokument zaczynający się od słów: „Spotkanie Premierów Polski i Rosji 7 kwietnia w Katyniu oraz tragiczna śmierć polskiej delegacji w katastrofie lotniczej w Smoleńsku 10 kwietnia br. stworzyły szczególny klimat w relacjach dwustronnych, wydatnie poszerzający przestrzeń dialogu, współpracy i pojednania.”
Jeden egzemplarz pisma pozostaje w Departamencie Wschodnim MSZ, drugi przeznaczony jest dla Adama Daniela Rotfelda, szefa Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych, trzeci – dla Radosława Sikorskiego. Ten ostatni stawia na nim swoją parafkę, nie kwestionującej oburzającej treści.
Nie dziwi, że Sikorski utajnił ten dokument (miał klauzulę „Zastrzeżone”). Aż roi się w nim od sformułowań, których nie powstydziłaby się moskiewska dyplomacja (nic dziwnego – autor, Jarosław Bratkiewicz kończył studia na niesławnym MGIMO, Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych).
O „przełomie” w relacjach między obu państwami pisze: „Można uznać, że głębia współczucia oraz zakres pomocy ze strony rosyjskiej przekroczył standardowe zachowania”. Polski MSZ cieszy się, że po tragedii „uaktywnił się” prezydent Miedwiediew – wystąpił z orędziem, złożył kondolencje w ambasadzie, zapowiedział się na pogrzebie pary prezydenckiej, a może nawet przyjedzie do Warszawy z oficjalną wizytą.
„Znamienną wymowę ma też spotkanie D. Tuska i W. Putina na lotnisku w Smoleńsku, gdzie obaj premierzy złożyli hołd ofiarom katastrofy lotniczej oraz spontanicznie objęli się, przywołując tym samym symbolikę gestu pojednania, poczynionego w 1990 r. w Krzyżowej przez T. Mazowieckiego oraz H. Kohla. Szczególnym gestem jest także fakt zaproszenia przez W. Putina na rozmowę przebywającej w Moskwie, w związku z potrzebą identyfikacji szczątków ofiar katastrofy, polskiej delegacji rządowej na czele z min. E. Kopacz”.
We wnioskach dyrektor Bratkiewicz stwierdza: „Wyraźnie poszerzona przestrzeń życzliwości i pojednania polsko-rosyjskiego wymaga odpowiedniego jej >>zagospodarowania<< w postaci działań jednostkowych i instytucjonalnych”. Powtórzmy: jest 12 kwietnia. 2 dni po katastrofie. Już zaczyna się „zagospodarowywanie” „klimatu” stworzonego przez śmierć prezydenta.
„Wyborcza” zilustrowała tekst Bratkiewicza zdjęciem z odznaczenia go przez prezydenta Bronisława Komorowskiego z okazji Dnia Służby Zagranicznej w listopadzie 2011 r. Trzeba przyznać, że był to doskonały wybór redakcji. Obaj panowie są bowiem siebie warci.
Jeden uznawał tragiczną śmierć Prezydenta RP oraz towarzyszącej mu delegacji za element „szczególnego klimatu w relacjach dwustronnych, wydatnie poszerzającego przestrzeń dialogu, współpracy i pojednania”, drugi zaś kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej zapraszał swojego rosyjskiego odpowiednika Dmitrija Miedwiediewa na wódkę i śledzia jako rzekomo Polską bożonarodzeniową tradycję.
Do tego - picia wódki z rosyjskimi dygnitarzami - obaj być może nadają się świetnie. Gorzej u nich z dbałością o polską rację stanu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568770-zepsuta-dyplomacja-poucza-na-odchodne?fbclid=IwAR37FYaQPA4EJdttr68h1cw_wDjDIoNru2LTzPMQUxHtmVKB6LmglhvQaAQ