Zwolennicy wpuszczenia do Polski nasłanych przez Łukaszenkę i Putina, ściągniętych samolotami z Azji i Rosji „imigrantów” całą swoją refleksję ograniczają do prostych odruchów: nie można tych ludzi tam trzymać, trzeba ich wpuścić. Nie odpowiadają na pytanie zasadnicze: no dobrze, ale co dalej? Już dziś Łukaszenka ma w rezerwie co najmniej kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Jeśli zechce, jeśli ten obrzydliwy biznes się opłaci, może przywieść z Iraku, Pakistanu czy Konga 100 tys. a nawet milion. „No limits”.
Co, jeśli białoruskie służby specjalne - a to one reżyserują całą sytuację - przerwą polską granicę? Jakie będą tego konsekwencje? Otóż będą one więcej niż groźne. Okaże się, że nasze państwo nie zdało pierwszego lepszego testu. Więc trzeba zacząć je testować na poważnie, strzelając już nie „imigrantami”, ale ostrą amunicją. Mówiąc wprost: jeśli przez granicę przejdą imigranci, to przejdą i czołgi. I przejdą zielone ludziki.
Te wszystkie straszne słowa, które padają pod adresem strażników naszych granic, to w istocie strzały w plecy. Można strzelać pociskami, można i słowami, a słowami bywają bronią znacznie groźniejszą. W istocie te kalumnie, te porównania do „strażników muru berlińskiego”, to powtórka z historii. Także z bram powitalnych, budowanych przez komunistów w czasie wrześniowego ciosu w plecy w 1939 roku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568229-jesli-przez-granice-przejda-imigranci-to-przejda-i-czolgi