Wokół sprawy reformy nauki (raz jeszcze)
Społeczeństwo polskie z pewnością nie żyje tym wszystkim, co dzieje się w nauce. Trudno się temu dziwić, bo też mamy wiele innych problemów w kraju, choćby te związane z epidemią. Te z nich, które pochłaniają uwagę sfer akademickich, opinia publiczna może niezbyt dobrze rozumie. Warto jednak o nich od czasu do czasu przypominać, gdyż sprawa jest wielkiej wagi. Uniwersytety i w ogóle nauka nie są sprawą jakiejś grupy interesu, ale całego narodu. Przypomnijmy, że wprowadzona jeszcze przez Platformę punktacja czasopism przybrała formę zupełnie absurdalną w wyniku reformy ministra Gowina. Otrzymałem ostatnio poruszający list, który napisał prof. Gościwit Malinowski – filolog klasyczny z Uniwersytetu Wrocławskiego – a przekazał mi go kolega i historyk prof. Janusz Smołucha z Akademii Ignatianum w Krakowie. Autor zwraca uwagę na nie mającą cech pracy naukowej publikację, która w moim odczuciu jest szokującym popisem wulgarnego ateizmu, z pewnością zasługującym na napiętnowanie. W bezceremonialny sposób obraża uczucia religijne wierzących katolików. Muszę powiedzieć, że jako sowietolog nawet nie przypominam sobie podobnych działań ze strony komunistów! (To wygląda znacznie gorzej). Jakże smutne pozostaje to, że w obecnie obowiązującej procedurze otrzymają autorzy tej publikacji za tak paskudne wystąpienie najwyższą wartość punktową jaką przyznaje się za artykuł (spośród możliwych). Napisanie książki – takiej jak moja ostatnia o ministrze Józefie Becku (wspólnie z prof. Mariuszem Wołosem) da tylko połowę z tego (100 punktów). A pracowaliśmy nad tą pracą ponad 20 lat. Jakże wymownie pokazuje to absurdalność całego systemu, nad którego dalszym działaniem warto się poważnie zastanowić. Oczywiście decyzję w tej sprawie podjąć może tylko ten, kto ma w rękach władzę. Pytanie pozostaje jedno: czy konkurencja o punkty między naukowcami, od których zależy strumień finansowania placówek naukowych, w których są oni zatrudnieni, może działać bez dalszych zmian?
Marek Kornat 20 V 2021.
List otwarty w sprawie aktualnych absurdów „punktowych” na polskich uczelniach
Jakiś czas temu polskie środowisko naukowe obiegła wiadomość, że trójka autorów z prywatnych uczelni opublikowała w czasopiśmie „Journal of Religion and Health” artykuł, w którym podjęli temat wpływu modlitwy kapłańskiej we mszy na przedłużenie życia biskupów – nonsensowny z punktu widzenia nauk medycznych i teologicznych. Posługują się przy tym bardzo wątpliwą metodologią, co czyni ich pracę podwójnie bezwartościową. W osobistych wypowiedziach już po powstaniu publicznej kontrowersji wokół publikacji autorzy oświadczają, że był to od początku żart, kpina, humbug. Przyjmijmy to za dobrą monetę.
Ta artystyczna prowokacja ubrana w „naukowy” kostium przeszła przez cały proces recenzyjny i została opublikowana w czasopiśmie założonym w 1961 r. przez Blanton-Peale Institute, poradnię zdrowia psychicznego z Nowego Jorku. Dziś czasopismo to należy do holdingu wydawniczego Springer Science+Business Media, powołującego się na tradycje Springer Verlag, wydawnictwa utworzonego w 1842 r. Holding ten wchodzi w skład korporacji Springer Nature Group utworzonej w 2015 r. z fuzji Springera z Holtzbrinck Publishing Group, Nature Publishing Group, Palgrave Macmillan, Macmillan Education.
„Journal of Religion and Health” ma na liście ministerialnej 200 punktów (od pierwszej wersji tej listy z 2019 r.), tyle samo co inne cenione czasopisma z tego holdingu np. „Nature”. Publikacja w JoRH pozwala uzyskać liczbę punktów wielokrotnie większą od przyznanych polskim czasopismom, nawet tym o tak świetnych tradycjach jak np. „EOS”, czasopismo Polskiego Towarzystwa Filologicznego, umiędzynarodowione już w chwili swego powstania we Lwowie w 1894 r.
Swoim paranaukowym performancem trójka autorów unaoczniła to, co wielu z nas wie i czuje od dawna, a o czym nie mówiliśmy dotąd głośno. Punkty parametryzacyjne przydzielane na podstawie zamkniętych wykazów czasopism i wydawnictw naukowych często nie mają bowiem żadnego przełożenia na realną wartość prac naukowych i w niczym nie oddają wiedzy i wysiłku wkładanego przez badaczy w ich pracę.
Pomysł, że można całą różnorodność życia naukowego pomieścić w zamkniętych spisach czasopism i wydawnictw z całego świata jest absurdem. Pomysł, że można ustalić właściwe proporcje między wartością poszczególnych czasopism i wydawnictw jest absurdem do kwadratu. A już fakt ustalania tych proporcji nie w skali 5:1, 10:1, czy 20:1, jak jest przyjęte choćby w sporcie, gdy trzeba w punktach wskazać różnicę między występem mistrzowskim a całkowicie amatorskim, ale w skali 200:1 jest absurdem do sześcianu.
Listy te od momentu swego powstania są niepełne i zafałszowują obraz życia naukowego na świecie, sugerując, że czego nie ma na tych listach, to nie istnieje. Tymczasem nie znajdziemy na nich np. setek, tysięcy czasopism i wydawnictw z uniwersytetów azjatyckich, nie znajdziemy wielu powszechnie znanych wydawnictw – nawet z USA. Parametryzacja, według tych list, rodzi patologiczne zjawisko, że wartość pracy ocenia się tylko i wyłącznie według miejsca wydania, a zatem najlepsza nawet praca uznana jest za bezwartościową, jeśli tylko nie ma właściwego pochodzenia. Choćby była umieszczona w open access on-line i miała setki cytowań.
Listami parametryzacyjnymi rządzi automatyzm. Automatyzm wykluczenia lub niskiego zaszeregowania czasopism z dziesiątek krajów oraz prac pisanych w językach innych niż angielski. Ale także automatyzm przyznawania horrendalnie wysokich punktów czasopismom tylko ze względu na przynależność do międzynarodowego holdingu wydawniczego. Ten automatyzm wynikał z błędnego aksjomatu, że wszystko, co ukazuje się za zagranicą jest dobre, a wszystko, co jest krajowe, polskie, ale także włoskie, francuskie, hiszpańskie, rosyjskie, chińskie, indyjskie, koreańskie (bo zagranica też dzieli się na lepszą i gorszą) jest małowartościowe lub bezwartościowe.
Sam fakt przejścia przez sito recenzyjne owych korporacyjnych czasopism i wydawnictw miał świadczyć o wybitności drukowanych tam prac. Zakładano bowiem, że w zespołach recenzyjnych zasiadają koryfeusze nauki, od których my mieliśmy się dopiero uczyć prawdziwej nauki. Tymczasem humbug warszawskiej trójki unaocznia, że w istocie nie ma żadnej różnicy jakościowej między procesem recenzyjnym w czasopiśmie Springer Nature Group, a w czasopiśmie za 0 punktów w kraju. Co więcej zaryzykujemy nawet stwierdzenie, że w kraju taki artykuł mógłby ukazać się co najwyżej w czasopiśmie satyrycznym.
Opublikowanie w czasopiśmie „Journal of Religion and Health” (za 200 punktów) pracy paranaukowej, przygotowanej przez autorów do druku z całą premedytacją jako zamierzonej prowokacji, ostatecznie unaocznia rozkład systemu „punktozy” i bezpodstawność wiary, że zagranica pomoże nam w weryfikacji wartości polskiej nauki. Takich bezwartościowych, błędnych merytorycznie i metodologicznie prac mogą być tysiące. I nie jest problemem to, że one powstają, wstyd za taką pracę spada wyłącznie na jej autora. Problemem jest, że w obecnym systemie takim bezwartościowym pracom będą przyznane punkty i to wielokrotnie większe niż innym wartościowym tekstom. Problemem jest to, że nauka polska będzie parametryzowana nie według realnego wkładu prac w rozwój poszczególnych dyscyplin, ale wyłącznie według skuteczności zabiegów ich autorów o umieszczenie własnych prac w miejscach, którym ułomne i niesprawiedliwe od samego początku zamknięte listy poprzyznawały punkty, kierując się utopijnym kryterium, że samo miejsce publikacji jest gwarantem jakości. Tymczasem, jak widać w opisanym przypadku, nie jest.
Realizacja tej utopii da karykaturalny obraz nauki polskiej. A jeśli ten karykaturalny obraz będzie podstawą dalszych działań, np. decyzji o finansowaniu nauki, przesunie to nieodwracalnie polskie życie naukowe z tradycyjnych torów jakości akademickiej, wytyczonych przed dziesięcioleciami przez takie postaci jak Stefan Banach, Roman Ingarden, Jerzy Kuryłowicz czy Ludwik Hirszfeld, w stronę efekciarskiej efemerycznej hucpy.
Dlatego zwracamy się z postulatem natychmiastowego zaniechania parametryzowania nauki polskiej na podstawie zamkniętych spisów czasopism i wydawnictw. Doceniamy fakt, że ministerstwo podejmuje się wysiłków naprawiania najbardziej rażących niesprawiedliwości zawartych w tych listach, uważamy jednak, że jest to praca beznadziejna, gdyż próbuje się uleczyć system, który jest chory z samego założenia.
Parametryzację trzeba niezwłocznie wymyśleć od nowa, od podstaw jako otwarty algorytm, uwzględniający całą różnorodność publikacji naukowych, z preferowaniem jakości samych prac, każdej z osobna. System, w którym miejsce publikacji będzie jedynie gwarantem tego, że praca wejdzie do obiegu, a nie założonym gwarantem jakości pracy.
Nauka w krajach, do których odwoływali się twórcy reformy szkolnictwa wyższego i których poziom chcemy osiągnąć, w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy USA była budowana bez takich groteskowych zamkniętych list czasopism i wydawnictw, punktowanych w taki sposób, żeby wyróżniać korporacje wydawnicze z zagranicy. Kraje azjatyckie, Japonia, Korea, Chiny, które potrafiły wysoko podnieść w ostatnich dziesięcioleciach poziom własnego szkolnictwa wyższego i badań naukowych, przede wszystkim umiały doceniać rodzimych badaczy i rodzime instytucje oraz potrafiły uczyć się na dobrych zagranicznych wzorcach. Ale nigdy nie pozwalały, by oceną wartości pracy naukowej rządził automatyzm, pozostając w błędnym przekonaniu, że cokolwiek pochodzi z zagranicy już z gruntu jest wspaniałe, nawet hucpiarski artykuł opublikowany w podrzędnym żurnaliku, którego wydawanie jest kaprysem korporacji, a może nawet i zyskiem po stargetowaniu jakiejś niszowej grupy konsumentów.
W przysiędze, którą składają wszyscy nowo promowani doktorzy, znajdują się słowa: studia vestra impigro labore culturos ac provecturos non sordidi lucri causa, nec ad vanam captandam gloriam, sed quo magis veritas propagetur et lux eius, qua salus humani generis continetur, clarius effulgeat. „Wasze badania naukowe będziecie prowadzić z niestrudzonym wysiłkiem, nie kierując się żądzą brudnego zysku, ani dla zyskania próżnej chwały, ale aby bardziej szerzyć prawdę i żeby jej światło, w którym znajduje się dobro rodzaju ludzkiego, świeciło jaśniej”. Obecny system parametryzacyjny i związana z tym „punktoza” zatruły środowisko naukowe. Od kilku lat zaprzestano już jakiejkolwiek wzmianki o prawdzie w posiedzeniach wszelkich gremiów uczelnianych. Mówi się tylko o brudnych punktach, które trzeba zdobyć per fas et nefas, wszelkimi środkami, bo od tego zależy byt uczelni. Rektorzy, dziekani zmuszają wręcz doktorów do łamania przysięgi i pogoni za próżną chwałą opublikowania byle czego, byle w wysoko punktowanym miejscu.
Jesteśmy w ostatnim momencie, żeby odwołać przeprowadzenie parametryzacji nauki według tego patologicznego systemu. Zanim nieodwracalnie przemieni ona polską naukę. W obecnej formie nie doda ona żadnej nowej jakości, nie pomoże badaczom w dążeniu do prawdy, ale odda naukę polską bezpowrotnie w ręce sprytnych wyrobników wiedzących jak tanio wyprodukować paranaukowy towar i jak drogo go sprzedać.
Dr hab. prof. uczelni Gościwit Malinowski (Uniwersytet Wrocławski)
* Tytuły zostały dodane przez redakcję
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568200-wstrzasajacy-list-prof-malinowskiego-pseudonauka-atakuje