Rosyjskie służby potrafią organizować przebieranki, podstawiać ludzi, odgrywających swoje role, potrafią aranżować wielowątkowe sytuacje, aby nabrać zachodniego odbiorcę. Dlaczego sto lat po wymyśleniu dezinformacji nadal tak wiele osób daje się nabierać na jej najbardziej banalne odsłony?
Aleksandr Sołżenicyn opisał w książce „Krąg Pierwszy” osobliwy epizod sowieckich więźniów moskiewskiej Butyrki, którzy przypadkowo mieli otrzeć się o wielki świat Zachodu - i to nie wychodząc z zamknięcia. Jednego dnia lokatorom celi numer 72 kazano się dokładnie umyć, wyszorować i podarowano im nowe ubranie. Gdy wrócili do swojego pomieszczenia, wydawało im się, że zwariowali - wszystko było odnowione i udekorowane lepiej niż w niejednym mieszkaniu ludzi na wolności. Sołżenicyn z uszczypliwą ironią opisuje:
Ale największej przemianie uległ kąt, gdzie dawniej stał kibel. Cała ściana była wyskrobana i pomalowana na nowo, w górze paliła się duża lampka wotywna przed ikoną Matki Boskiej z Dzieciątkiem, błyszczały okładziny na wizerunku świętego cudotwórcy Mikołaja Mirlikijskiego, stała na etażerce biała statuetka katolickiej Madonny, a w płytkiej niszy zostawionej jeszcze przez murarzy leżały Biblia, Koran, Talmud i stał mały, ciemny tors Buddy.
Jak się wkrótce okazało, wkrótce potem więzienie nawiedzili ważni goście - wdowa po prezydencie USA Eleanor Roosevelt wraz ze świtą, która w ramach humanitarnej troski chciała zwizytować więzienie. Sołżenicyn pozwala czytelnikowi wsłuchać się w rozmowę Amerykanki i gospodarzy więzienia, aż do udawanej spontaniczności oficera sowieckiego:
A teraz pani Roosevelt na pewno będzie miała chęć na zwiedzenie jakiejś celi. No, jakiej? A pierwszej lepszej. Powiedzmy nawet - tej. Sierżancie, otwórzcie siedemdziesiątkę dwójkę.
Pisarz z gorzkim rozbawieniem opisywał przejęcie pani Roosevelt czy aby można swobodnie odbywać kult religijny w więzieniu, czy jedzenie jest właściwe, czy dostęp do literatury - wystarczający. Gdy więźniowie zaczęli się kłócić o papierosy, podstawiona przez służby tłumaczka podała prezydentowej inną wersję rozmowy:
Oni jednomyślnie protestują… przeciw prześladowaniu Murzynów w Ameryce i proszą żeby ONZ rozpatrzyła ten problem.
Autor zbudował piramidę absurdu naiwności Amerykanki i cynizmu Rosjan, kończąc ten epizod powieści pointą, że po wyjeździe prezydentowej znów przywrócono ogołocone i brudne powierzchnie, że jedynie przez przypadek została tam tylko figurka Buddy.
Dysydent opisał tutaj - podobnie jak w poincie książki - skalę zakłamania Sowietów i skalę głupoty zachodnich intelektualistów. Powieść była oparta na faktach: Rooseveltowa nie odwiedziła Stanów w czasie, w którym umiejscowiono „Krąg pierwszy”, ale gdy Sołżenicyn pisał książkę, znał już opowieści z wizyty amerykańskiej Pierwszej Damy.
Kto uwierzy w tanie sztuczki?
Jednak pisarz nie musiał opisywać pierwszej obywatelki USA, by zrobić z niej kretynkę doskonałą, nierozumiejącą systemu działania rosyjskiej władzy. Wielu zachodnich intelektualistów brało udział w podobnych teatrzykach i dawało im wiarę. Francuskiemu politykowi Édouardowi Herriotowi pokazywano w Charkowie Komunę Dziecięcą im. Feliksa Dzierżyńskiego, po zobaczeniu której uwierzył, że wszystkie dzieci były dobrze odżywione i zadbane. Było to w 1933 roku, gdy - także w Charkowie - wielki głód zorganizowany przez Moskwę, spustoszył Ukrainę. Francuz przekonywał potem, że ukraińskie kołchozy przypominają mu „kwitnące ogrody”. Nie mniejszym skretynieniem wykazał się amerykański polityk Partii Demokratycznej Henry A. Wallace, który po odwiedzeniu w 1944 r. kolonii karnej w sowieckim Magadanie, pisał:
Można powiedzieć, iż Rosjanie stworzyli dzisiaj na Syberii warunki życia podobne do tych, jakie panują w naszych północno-zachodnich stanach lub na Alasce.
W rzeczywistości NKWD ustroiło obóz pracy i podstawiło dobrze odżywionych agentów, udających robotników z kopalni.
Metoda pokazywania zachodnim elitom specjalnie przygotowanych miejsc jako rzekomo przeciętnych placówek z danej dziedziny (szkoły, domy dziecka, kołchozy, więzienia), była tak skuteczna, że w 1925 utworzono Wszechzwiązkowe Towarzystwo ds. Zagranicznych Stosunków Kulturalnych (VOKS), które zorganizowało 300 miejsc do takiego - rzekomo spontanicznego - pokazywania.
„Kluby niewiniątek” Münzenberga
Preparowanie rzeczywistości nie sprawiało Sowietom kłopotu - w latach 20-tych niemiecki komunista Willi Münzenberg, przygotował sieć prasy i wydawnictw, które - cytując siebie nawzajem - uwiarygodniały podobne przekazy w państwach zachodu, zwłaszcza w Republice Weimarskiej.
Propagandysta wspierał także środowiska intelektualne, które miały oburzać się i apelować zgodnie z duchem stalinowskiej władzy - a to przeciw faszystom, przeciw Kościołowi, przeciw rasizmowi - zawsze za to zgodnie z duchem sowieckiego komunizmu. Te środowiska Münzenberg nazwał „klubami niewiniątek”, bo autorytety do nich należące udawały najwyższe cnoty w popieraniu największych zbrodni. Tak „Kluby niewiniątek” zdefiniował Oleg Gordijewski w latach 80-tych:
były to stowarzyszenia powołane dla „zorganizowania intelektualistów”, pod tajną kontrolą Kominternu, w celu udzielania poparcia różnym modnym sprawom. Münzenberg miał lekceważący stosunek do „niewinnych” intelektualistów burżuazyjnych, których cynicznie wykorzystywał, wabiąc duchową solidarnością z proletariatem.
Polska odsłona 80 lat później
Po polskich intelektualistach i decydentach należałoby spodziewać się szczególnej odporności na ekstremalne bzdury wymyślane przez Kreml, tymczasem do „Klubu niewiniątek” zapisują się posłowie, dziennikarze i aktywiści. Janina Ochojska chce wpuszczania aktorów rosyjskiej prowokacji, Franek Sterczewski chce im rzucać chleb przez granicę, Fundacja Ocalenie wierzy im tak jak Rooseveltowa służbie więziennej w Moskwie. Robert Winnicki mówi, że rosyjskie media Sputnik są nawet lepsze niż zachodnie, Krzysztof Bosak proponuje politykę „wielowektorowości” uwzględniającą partnerstwo z Rosją, Janusz Korwin-Mikke potrafi wystąpić w programie rosyjskiego publicysty.
Jeśli ktoś uważa, że politycy z Francji, Niemiec czy USA byli skrajnie naiwni czy wręcz głupi gdy 80 lat temu dawali wiarę sowieckim teatrzykom, niech nie patrzy tak daleko. Mamy w Polsce ludzi, którzy wierzą w przypadkowych dziennikarzy z Kremla albo w niewinnych przybyszy ze Wschodu w dobrej wierze przedostających się przez białoruską granicę.
Na tym tle pozytywna ocena podstawionej stalinowskiej kolonii karnej, którą sformułował amerykański wiceprezydent, nie brzmi już tak ekstremalnie. Tak trudno tym elitom zrozumieć, że w rosyjską prowokację się po prostu nie gra? Nigdy. W żadną.
Pracę domową z działań rosyjskiej dezinformacji mamy do odrobienia wszyscy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/568066-kluby-niewiniatek-wspieraja-uchodzcow-stara-sowiecka-metoda