Zdaniem Radosława Sikorskiego Angela Merkel była „najbardziej propolską kanclerz Niemiec od tysiąca lat”:
W jednej czwartej Polka, pochodząca z NRD, czyli czująca te klimaty komunistyczne i postkomunistyczne. I oczywiście nie wszystkie jej decyzje były po naszej myśli. Przypomnę Nord Stream 2, wygaszenie energii atomowej, kryzys migracyjny. Ale między sąsiadami to nigdy nie jest tak, że mają identyczne interesy, Europa nie składa się z samych Polsk
— stwierdził Sikorski.
W podobnym tonie wypowiedział się Jarosław Gowin:
Odejście A.Merkel to także koniec ważnego etapu w relacjach PL-GER. Mimo dwóch brzemiennych w skutkach błędów (NS2 oraz decyzja o wpuszczeniu imigrantów) A.Merkel była najbardziej propolskim kanclerzem i najbardziej propolskim z liderów Starej Europy. Teraz będzie tylko trudniej.
Pomijając historyczne naciągnięcie - bywały wszak okresy, gdy Niemcy w ogóle się nami nie zajmowały, skupiając się na swoich sprawach, co było dla nas rozwiązaniem najlepszym - to trzeba zapytać: czy rzeczywiście mamy panią Merkel po rękach całować za te ostatnie 16 lat?
Teza, że lepszego kanclerza Niemiec Polska mieć nie będzie, była rzeczywiście popularna mniej więcej dekadę temu. Z biegiem lat traciła jednak na atrakcyjności, bo zwyczajnie falsyfikował ją czas. Rządy Merkel to przecież okres, w którym Niemcy ponownie wyłoniły się jako mocarstwo, a nawet jako imperium, coraz mniej skrępowane swoją przeszłością, i coraz mniej lojalne wobec Europy jako projektu wspólnotowego. Dziś już nikt nie mówi, że szanują słabych, że respektują interes wspólny; wszyscy wszak wiemy, że to po prostu nieprawda. Coraz częściej kolonizują instytucje europejskie, narzucając korzystne dla siebie reguły gry, np. w sprawie energetyki, same owymi regulacjami niewiele się przejmując. Choćby w sprawie węgla, który zwalczają wszędzie tylko nie w Niemczech. Do tego dochodzi polityka zagraniczna, która przeszła czytelną drogę od obietnicy lądowania w Warszawie w drodze do Moskwy do prezentu pożegnalnego dla Putina, czyli NordStream2, okraszonego perwersyjną wręcz zdradą interesów ukraińskich.
Merkel miała, owszem, czytelną propozycję dla Polski. Ta propozycja miała i ma twarz Donalda Tuska. Polska miała być taka, jaką budował Tusk. A więc grzeczna, mało ambitna, oddająca bez walki kluczowe pola, uwzględniająca interesy nie tylko Niemiec, ale i Rosji, z polityką ekonomiczną i zagraniczną, która nigdy nie wchodzi w kolizję z linią Berlina. To miał być odrobinę tylko zmodyfikowany model Mitteleuropy. Partnerstwa było w tym tyle, co kot napłakał. Nie było go w ogóle. A gdy w Warszawie władzę objęli politycy realizujący podmiotowy projekt, Merkel wypowiedziała mu faktyczną wojnę, z biegiem miesięcy coraz bardziej otwartą, aż do momentu obecnego. To, że walczyła narzędziami europejskimi - niczego nie zmienia.
Oczywiście, zawsze może być gorzej. Z perspektywy Polski - i także Europy - zmiana w Berlinie może dać chwilę oddechu tym wszystkim, którzy w niemieckim uścisku miłosnym o mało nie wyzionęli ducha.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/567942-w-czasie-rzadow-merkel-niemcy-znow-staly-sie-mocarstwem