Nadzieja na zbudowanie partnerskich relacji z rządzącą Niemcami kanclerz Angelą Merkel budziła się w ostatnim piętnastoleciu kilkakrotnie. Mowa oczywiście o rządach propolskich i czujących wagę realnej suwerenności, a nie o okresach gdy Berlin miał poczucie pełnego panowania nad sprawami polskimi.
Zawsze jednak ta nadzieja rozbiła się jednak o dwoistość polityki niemieckiej - z jednej strony deklarowana głośno życzliwość, z drugiej używanie z całą mocą posiadanych wpływów i zasobów do zwalczania niewłaściwego wyboru Polaków - czy to śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czy rządów Prawa i Sprawiedliwości. Podobną taktykę stosowano w zdominowanej przez wpływy niemieckie Brukseli. Używano też brutalnie do walki o wpływy w Polsce mediów niemieckich wydawanych dla Polaków. W ostatniej kampanii prezydenckiej zobaczyliśmy to w całej ostrości. To nie są standardy stosowane w Niemczech - one są tylko dla Polaków.
Owszem, można mówić, że mogło być gorzej. Odkładając nawet na bok straszliwe historyczne doświadczenia z Niemcami, był przecież kanclerz, który wyraził „zrozumienie” dla wprowadzenia przez reżim Jaruzelskiego stanu wojennego w Polsce. Inny w momencie jednoczenia Niemiec grzecznie ale zdecydowanie przekierował Polaków na polityczną bocznicę, a kuluarowo pojawił się nawet znak zapytania przy sprawie granicy. Kanclerz Merkel takich wpadek unikała, ale konsekwentnie widziała stosunki z Polską jak relacje feudała z wasalem.
W kluczowych dla naszego bezpieczeństwa sprawach całkowicie odrzucała polskie obawy i podstawowe interesy: od Nord Stream 2 przez brak konsekwentnie twardej reakcji na agresję rosyjską na Ukrainę po niszczenie realnie wspólnotowego charakteru Unii Europejskiej. Za jej czasów coraz bardziej przekształcała się ona w nowe imperium niemieckie, z malejącym wpływem narodów Europy, z rosnącą rentą płynącą z waluty euro dla gospodarki niemieckiej.
Także za jej kadencji Europejczycy zobaczyli odrodzenie niemieckiej pychy i buty, pod innymi sztandarami niż kiedyś, ale z tą samą pewnością, że muszą Niemcy innych nauczać, pouczać, porządkować. Wszystko z rosnącym z roku na rok zniecierpliwieniem, że inni nie chcą być tak doskonałymi „demokratami” w lewicowym wydaniu.
Choć ta doskonałość ma swoje granice, bo tematu należnych Polsce reparacji i odszkodowań nie podjęła. Bez tego żadnego trwałego pojednania i zamknięcia bolesnej rany potwornej, barbarzyńskiej, państwowej okupacji Polski przez Niemcy nie będzie. Niemcy muszą zrozumieć, że nie znajdą siły, która na zawsze zakłamie prawdę o przyczynach i przebiegu II Wojny Światowej, że Polacy nie pozwolą, by „podzielili” się z nami odpowiedzialnością za swoje zbrodnie. A takie próby były trwałą linią jej polityki.
Pani kanclerz konsekwentnie stawiała na Donalda Tuska, a za uległość we wszystkich sprawach płaciła jemu tylko osobiście, z własnej także sakiewki - medalami, oklaskami niemieckiej prasy, wreszcie lukratywnym stanowiskiem w Brukseli. Nazywając rzecz po imieniu: nie była kanclerzem propolskim, ale protuskowym. To pewnie miłe wspomnienie dla samego Tuska i jego zwolenników, ale reszta Polaków nie ma powodów do pokłonów i hołdów pełnych wdzięczności.
Czy teraz będzie tylko - jak twierdzą niektórzy komentatorzy - trudniej? Niekoniecznie, bo z punktu widzenia polskiego wszystko, co przerywa ciągłość bezlitosnej niemieckiej maszyny politycznej jest jednak plusem, otwiera jakieś pole manewru. Nie można tez wykluczyć, że jednak CDU/CSU zachowa władzę, a korekta będzie niewielka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/567941-merkel-nie-byla-kanclerzem-propolskim-ale-protuskowym