Zagrożenie ze strony TSUE miałoby mniejsze znaczenie, gdyby nie naciski Łukaszenki i Putina z jednej strony oraz bezrozumna obstrukcja polityki ze strony rodzimej opozycji. To ten tercet politycznych czynników stanowi całościowy problem.
Unia Europejska może sobie pozwolić na absurdalne decyzje wobec naszego kraju, bo Polska ma otwarty front wojny hybrydowej z Putinem i Łukaszenką a także otwarty front wojny domowej, podsycanej przez część fatalnych elit III RP. Rozpatrywanie tych trzech napięć politycznych oddzielnie nie ma sensu - tylko szerszy kontekst pokazuje skalę zagrożenia i właściwy stan gry.
Pojedyncze fronty nie byłyby groźne - z poparciem Zachodu dla Polski, Łukaszenka nie śmiałby organizować nacisków na swoją zachodnią granicę, a gdyby nie media i politycy, którzy powtarzają propagandę białoruskiego KGB, to stan wyjątkowy nawet by nie był potrzebny. Unia Europejska ma słabe narzędzia egzekwowania tak ostentacyjnie pogardliwych decyzji (TSUE orzekło, że nie dysponuje przekonującymi argumentami, by zamknięcie kopalni spowodowało problemy energetyczne), ale może śmiało liczyć na polską opozycję, która staje po stronie instytucji międzynarodowych kosztem własnego kraju, oraz na fakt, że rząd w Warszawie w kontekście presji od Wschodu naprawdę nie chce dodatkowych kłopotów.
Lawirowanie pomiędzy tymi siłami - rosyjską dezinformacją, unijnymi szykanami i polityczną irredentą opozycji - jest coraz trudniejsze, ale władzom cały czas się to jakoś udaje. Nie eskalować napięć, trzymać strony sporu na dystans (czasem dosłownie na dystans kilku kilometrów - od granicy), ale nade wszystko - utrzymać względny społeczny spokój.
Destabilizacja stała się wspólnym narzędziem Brukseli, opozycji i Łukaszenki do obalenia rządu, ale… z arsenału zagrożeń dla państwa jest to relatywnie najmniej poważna broń. Rosja potrafiła napadać na sąsiadów (Gruzja 2008, Ukraina 2014), opozycja wiodła już tłumy na sejm (pucz 2016) czy na dom Jarosława Kaczyńskiego (Strajk Kobiet), ale ze wszystkich panicznych proroctw i fanatycznych ataków na Polskę pozostaje na razie tylko jeden faktyczny problem - wojna psychologiczna, wojna nerwów.
Granica wschodnia jest zabezpieczona (także przed wewnętrzną dywersją), większość rządowa tymczasowo stabilna (zwłaszcza po wyrzuceniu Gowina), a biurokratyczny moloch UE jest jeszcze do ogrania na sto różnych sposobów. Już sam fakt, że do najbliższych wyborów pozostają dwa lata, dodaje polskiej polityce stabilności.
Jeśli społeczeństwo nie podda się nowym prowokacjom - a takie na pewno już się wykluwają - covidowym, humanitarnym, antysemickim czy jakimkolwiek innym - Polska może z tego kryzysu wyjść wzmocniona.
Wytrzymawszy presję z trzech stron w trudnym czasie, Polacy wyślą wyraźny sygnał, że z pojedynczymi zagrożeniami dadzą sobie radę tym bardziej.
Bo tego stanu wiecznego podniecenia nie utrzyma ani białoruski kołchoźnik, ani unijny moloch, ani ich marionetki w Polsce. Tylko czy my wytrzymamy tę wojnę nerwów?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/567036-tsue-lukaszenka-i-opozycjapolacy-musza-wygrac-wojne-nerwow