Kilka dni temu podczas sesji parlamentarnej poseł Grzegorz Braun znów się zapędził i krzyknął z mównicy do ministra zdrowia Adama Niedzielskiego „będziesz pan wisiał!”. Prokuratura Okręgowa w Warszawie, na wniosek marszałek Sejmu Elżbiety Witek, wszczęła śledztwo ws. tych skandalicznych słów i złożyła doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa. I bardzo dobrze.
A z kolei Prezydium Sejmu ukarało Brauna najwyższą możliwa karą pieniężną – przez sześć miesięcy będzie otrzymywał tylko 50 proc. swojego uposażenia i na te same pół roku zostało mu odebrane 100 proc. diet poselskich. Pani marszałek stwierdziła: „poseł Braun przekroczył dziś kolejną granicę, w Parlamencie nie ma miejsca na groźby karalne”, i miała rację. A te karę zasądzono jednomyślnie, za głosowała niemal cała opozycja – co jest optymistyczne, a posłowie lewicy, KO i KP zbierają podpisy pod skierowaniem Grzegorza Brauna do komisji etyki poselskiej.
Rozmowy na ten temat w mediach, np. między dziennikarzem Adrianem Klarenbachem a posłem Krystianem Kamińskim z Konfederacji uzmysłowiły nam, jak bardzo bezradne – także jeśli idzie o argumentacje „dlaczego nie?” - są i media i politycy wobec agresji i przemocy w parlamencie. Klarenbach lamentował „jest mi bardzo przykro, że taki incydent miał miejsce”, a poseł Konfederacji tłumaczył się mętnie: „ja bym tak nie powiedział, ale każdy odpowiada za siebie”. Otóż nie. Każdy z posłów Konfederacji/ innych ugrupowań politycznych odpowiada za swoich/ i nie tylko kolegów partyjnych, bo to posłowie wszystkich partii odpowiadają za czystość, uczciwość i zasady postępowania całego środowiska politycznego. Odpowiedzialni przed społeczeństwem i przed państwem, którego są urzędnikami.
W dodatku, nie jest to ani pierwszy ani zapewne ostatni karygodny wyskok posła Grzegorza Brauna, jego kolegów z Konfederacji, innych deputowanych z opozycji, zwłaszcza Koalicji Obywatelskiej i Nowej Lewicy. Bo oczywiście chodzi tu o świadome podkręcanie negatywnych emocji na sali, prowokacje w celu wywołania gniewnej reakcji, potem votum nieufności, a na koniec o wysadzenie konserwatystów z siodła. Ale nie tylko, o czym za chwilę. Tak więc posłowie opozycji, głownie liberalna lewica i post-komuniści nawykowo obrażają deputowanych Zjednoczonej Prawicy. Dobrze pamiętamy okrzyki „ty baranie!”, „jesteś jak Gomułka w końcu lat 60.”, „styl NKWD”, „Kaczyński, przyjaciel Putina”. Ale nie tylko, w naszym Sejmie dochodzi nie tylko do przemocy werbalnej, obelżywymi słowami z mównicy i ław poselskich, ale i fizycznej – że przypomnę „zabawę” z zalewaniem posła Piotrowicza lawiną kartek o formacie A4, z poszturchiwaniem na sali posiedzeń któregoś z posłów PiS, okupację mównicy a potem kabaret z numerem Joanny Muchy pt. „Pucz”, czy kipiszem w teczce nieobecnego posła konserwatywnego przez któregoś z platformersów. We wszystkich tych przypadkach, agresji werbalnej i fizycznej, w parlamencie i poza, napastnikami są posłowie lewicy, liberalnej i postkomunistycznej. I trzeba to podkreślić – lewica ma, począwszy od Rewolucji Francuskiej, poprzez sowiecką i kubańską, chińską i algerską, wpisaną w swoje DNA agresję, przemoc, działania niezgodne z prawem objawionym i pisanym, z całym dorobkiem humanizmu i humanitaryzmu. Czy to w Europie, obu Amerykach, czy w Afryce i Azji, zawsze jest to rewolucja, przemoc i rzeki krwi. Po prostu lewica tak ma, i trzeba wreszcie to zrozumieć i zacząć działać adekwatnie. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na kilka fundamentalnych spraw, które pokażą deformację polskiej sceny politycznej – najlepiej przez porównanie.
Niektóre stare demokracje, jak ta w Wielkiej Brytanii, trapią może inne choroby, ale z porządkiem na sali obrad, zwłaszcza w Izbie Gmin, sobie poradziły. Po pierwsze, tam czynni politycy, sędziowie i dziennikarze nie manifestują na ulicach – jest to miejsce tradycyjnie przeznaczone dla związków zawodowych, organizacji pozarządowych i studentów. Politycy wyrażają swoje poglądy w parlamencie, a nie na ulicy. W Izbie Gmin ostatni akt fizycznej agresji miał miejsce w 1938 roku, kiedy labourzystowski poseł Emmanuel Shinwell w ferworze dyskusji podskoczył do kolegi – konserwatysty i wymierzył mu policzek. Znowu agresywna lewica. Został usunięty z Izby i skazany z paragrafy KK o „pogwałcenie nietykalności cielesnej”. W każdym razie w Westminsterze istnieje cała masa zapisów regulaminowych, które czynią proces legislacyjny szybszym i spokojniejszym, a karę nieuchronną. Np. istnieje zasada, że poseł zwraca się do swego partyjnego kolegi „szanowny przyjacielu”, a do przeciwnika „szanowny panie”. Albo tez opisowo – „poseł okręgu X czy Y”, co też wytrąca emocjonalny impet. Czasem jednak dochodzi do wykroczenia – np. labourzysta Martin 0’Neill nazwał kiedyś konserwatystkę Angelę Browning „Miss Marple z drugiej ręki” czy John Major określił posła Tony Blaira „a dimwitt”, „nierozgarnięty”. I jeśli epitet zostanie wycofany, a ofiara przeproszona, na tym sprawa się kończy. Ale jeśli nie, winny zostaje natychmiast usunięty z Izby Gmin, na dzień, na tydzień, dopóki nie przeprosi. I tak jest do dziś! Każde ugrupowanie, konserwatyści, labourzyści czy Zieloni mają swojego whipa czyli jednoosobową komisję etyki. Ponadto Mr Speaker, marszałek Izby Gmin, ma prawo zareagować natychmiast i to on kieruje do winowajcy to słynne „please, do it”, czyli „proszę, przeproś”. Czyli egzekwowanie winy jest i natychmiastowe, i nieuchronne, co także tonuje temperament awanturników. Czy podobnych przepisów wewnętrznych, regulujących prace w polskim parlamencie nie ma? Na pewno są, i należy jak najszybciej z nich skorzystać.
Jak najszybciej. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze – sporo nauczyliśmy się już jak budować demokrację, ale jeszcze nie wiemy jak jej bronić. Po drugie - parlament jest od tego, aby prawo tworzył, a nie łamał. A po trzecie - w demokracjach parlamentarzysta, to rodzaj role model, autorytet, który ma wyznaczać zasady indywidualnych i społecznych zachowań. Rzecz w tym, że takie wybryki jak Grzegorza Brauna nie tylko niszczą wizerunek polityków i polskiego parlamentu, nie tylko utrudniają proces legislacyjny, no i wysyłają społeczeństwu, zwłaszcza młodym, sygnał – działać na ostro! Nie moderować zachowania, ale obrazić, poszturchnąć, zniszczyć i zdeptać. Czyli promują polityczne, parlamentarne chuligaństwo. A że nie mamy jeszcze dobrze ukształtowanego społeczeństwa obywatelskiego, podmiotowego, świadomego swych praw, ale i obowiązków, takie wzorce niszczą je zanim jeszcze powstało. Czyli społeczeństwo obywateli walczących o swoje interesy jak edukacja, lecznictwo, zawodowe szanse, wyższy standard życia, ale przy świadomości uczestnictwa we wspólnocie i przeprowadzania reform w sposób demokratyczny. Nie poprzez agresywne marsze uliczne, wrzeszcząc „j…ć PiS!”, demolując pomniki, niszcząc fasady kościołów, plując na posłów nielubianych partii, lecz zgodnie z postawami obywatelskimi i zasadami współżycia obywatelskiego. I wielka rolę w tej edukacji – stworzenie nowoczesnego społeczeństwa obywatelskiego – mają posłowie. O ile oczywiście wiedzą, co to jest i chcą w tym dziele uczestniczyć. Liberalna oraz post-komunistyczna lewica – nie potrafi lub nie chce. Dlatego należy jak najszybciej uruchomić wewnętrzne przepisy, regulujące zachowania polityków w i poza parlamentem. Rodzaj a politicians’s code czy code of conduct. Mają je nie tylko Wielka Brytania, ale Australia, a nawet Filipiny. A jak nie ma, jak najszybciej ustanowić. Bo, warto powtórzyć jeszcze raz, już mniej więcej wiemy jak działa demokracja, ale jeszcze nie potrafimy jej bronić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/566970-ostatnie-ostrzezenie-przed-katastrofa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.