Jerzy Targalski był nie tylko poliglotą, wybitnym znawcą Europy Środkowowschodniej i Wschodniej, nie tylko autorem obszernych i opartych na tysiącach dokumentów książek, był nie tylko znawcą tajnych służb, historykiem, publicystą, politologiem, nie tylko nauczycielem i mistrzem dla wielu ekspertów, nie tylko miłośnikiem kotów, dowcipnym przyjacielem, pracoholikiem, ekscentrykiem - ten człowiek zostawił po sobie niezwykłe narzędzia badawcze do rozpoznawania rzeczywistości politycznej. Jego grube okulary przenikały kulisy niejawnych interesów z łatwością z jaką noktowizor patrzy w ciemność.
CZYTAJ TAKŻE:
Już w latach 80-tych, jako autor ukryty pod pseudonimem Józef Darski, rozpoznał, że system sowiecki jest rozmontowywany przez same służby, które postanowiły zrzucić balast ideologiczny i ustrojowy, by zachować władzę na bardziej efektywnych polach. Nigdy nie przyjął hurraoptymizmu, jak to Polska najszybciej pozbyła się komunistycznego garba - wprost przeciwnie, prostymi argumentami wykazywał, że „Ubekistan” nad Wisłą osadził się najmocniej.
Polska była wzorcowym modelem Pierestrojki, gdzie wszystko się udało i tak naprawdę wiele z jej procesów nadal trwa. W 2015 roku nastąpiło pewne zakłócenie pracy mechanizmu, ale zasady sprawowania władzy przez prawdziwy ośrodek decyzyjny nadal nie uległ zmianie. Skoro władza ustawodawcza i wykonawcza nie jest w stanie zreformować sądownictwa, to znaczy że nie ma realnej władzy.
-mówił w wywiadzie dla krakowskich „Arcanów”. Swoim metodologicznym noktowizorem Targalski odsłaniał autentyczne, a nie te pozorne, starcia interesów:
Weźmy za przykład Łotewski Front Ludowy – jeden z jego liderów, Ivars Godmanis, regularnie konsultował się z szefem lokalnego KGB – Edmundem Johansonem. Jak brnąłem przez łotewskie źródła na ten temat to widziałem dokładną analogię z relacjami TW Bolka i generała Czesława Kiszczaka. We wszystkich państwach objętych Pierestrojką wyglądało to tak samo. Przykład Polski jest jeszcze bardziej jednoznaczny – oto mamy wybory teoretycznie wolne i z agentem Bolkiem rywalizuje agent Alek. Tak jak zakładała Pierestrojka, pluralizm jest powierzchowny, zgodny ze scenariuszem. Mechanizm przestał się sprawdzać, jak w naszym regionie Europy pojawił się Zachód, np. firmy amerykańskie czy europejskie, które zrewolucjonizowały te stosunki. Zmienił się rynek, rozszerzono NATO – tego organizatorzy Pierestrojki się nie spodziewali.
W 2006 roku Piotr Bonisławski opublikował artykuł biograficzny na temat Targalskiego, w którym przytaczał opowieść Jana Malickiego, dziś dyrektora Studium Europy Wschodniej.
Byliśmy nim zachwyceni i poruszeni olbrzymią wiedzą, znajomością języków klinowych czy węzełkowych – wspomina Malicki. Zresztą w tym sensie stosunek studentów do niego się nie zmienił. – Ja na jakichś zajęciach gwałtownie skrytykowałem niejakiego Maszkina, autora kluczowej książki do historii Rzymu – mówi Malicki. Maszkin był tak zwanym „wybitnym uczonym radzieckim”. Jego książka była okropna, strasznie gruba, ale nie na tym polegała jej główna wada. Metodologicznie była dnem kompletnym. Gwałtownie skrytykowałem jej bezwartościowość i wytknąłem żenujące błędy, wyśmiewając w ten sposób naukę radziecką. A tego oficjalnie się wtedy oczywiście nie robiło. Po zajęciach Targalski poprosił Malickiego na rozmowę. Okazało się, że nie chciał jednak rozmawiać na korytarzu, a zaproponował spacer. – To mnie trochę zdziwiło – wspomina Malicki. Nie wiedziałem, co on takiego może ode mnie chcieć. Poszliśmy przez bramę na Oboźnej, w stronę Akademii Muzycznej i kiedy znalazłem się już w okolicach ulicy Bartoszewicza, wyjaśniłem, że moja krytyka nie wiąże się tylko z samą postacią Maszkina, ponieważ Maszkin jako Maszkin jest mi obojętny. Dałem mu do zrozumienia, że chodzi mi o tak zwany „całokształt”. Wtedy Targalski zaproponował mi wejście do pracy w podziemiu. Zajęło to nam jakieś 400 metrów. W okolicach pałacu Zamoyskich, czyli ulicy Foksal poinformował mnie, że z całą pewnością zostanę aresztowany. I to był dla mnie pierwszy szok. Próbowałem oponować, że mój ojciec pracował w podziemiu, że tylu ludzi i jednak nie wszyscy wpadali. Jurek twierdził, że wpadka będzie nieunikniona, bo wszystko jest przefiltrowane albo będzie przefiltrowane. On się w zasadzie nie pomylił, bo później rzeczywiście zostałem aresztowany, ale akurat nie za to, co z nim zacząłem i to jednak trochę potrwało.
Dla Targalskiego tajne służby nie były demoniczną siłą nie do okiełznania, ale jednak najtwardszym graczem społecznej rzeczywistości w postkomunistycznych i postsowieckich państwach. Prywatnie nie widział wielkich szans, by Polska zerwała postKGBowską pajęczynę, ale jednak nigdy nie wysnuwał z tego defetystycznych wniosków. Obserwował gwałtowne ruchy wokół naszego kraju i wyszukiwał gdzie można się wbić z niepodległościowymi zasobami, by rozszczelnić przygniatającą nas czapę antypolskich układów. Mówił o tym z taką samą swobodą z jaką opowiadał o braku apetytu Barbisia czy nowej demolce Spaślaka - jego kocich przyjaciół. W jego uporczywym zapobieganiu o polską suwerenność tkwi największy dowód jego patriotyzmu - z taką wiedzą i kontaktami, mógłby na salonach III RP czy krajowych uniwersytetach robić błyskotliwe kariery, a jego książki byłyby tłumaczone na tyle języków, ile on sam znał. Targalski wybrał drogę prawdy, pod prąd, pod górkę, a ze swoim słabym od zawsze stanem zdrowia, skala jego badań czyni z niego pracoholicznego herosa.
Dzięki Bogu zdążył napisać swoje pięciotomowe opus vitae: „Służby specjalne i pieriestrojka. Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie Sowieckiej”. W państwie silnym, z elitami niezbałamuconymi przez agenturę, o wydanie tej pozycji biłyby się największe wydawnictwa, w naszej - nomen omen- potarganej Polsce Targalski musiał polecić druk niszowemu wydawnictwu. W tej książce czytamy nie tylko o odgórnych moskiewskich rozkazach rozmontowania komunizmu, ale też poznajemy sposób komunikacji i decyzyjności służb, który funkcjonuje na naszych terenach do dzisiaj.
W ostatnich dniach trudno było spotykać się z przyjaciółmi Jerzego Targalskiego. Wszyscy zasępieni, rozmodleni, liczący że mogą wytargować od Pana Boga jeszcze kilka lat dla schorowanego naukowca.
Każdy kto znał Jerzego Targalskiego, lub z nim współpracował, ma na pewno jakąś anegdotę językową do przypomnienia. Historyk Europy Wschodniej czytał bowiem we wszystkich językach Trójmorza a mówił swobodnie w kilkunastu językach - także po angielsku czy francusku. Tę łatwość z jaką przychodziła mu nauka przerzucał na innych, bagatelizował wszelkie trudności i oburzał się na jakikolwiek sprzeciw. Autorzy, którzy chcieli z nim współpracować, np. pisać do wydawanego w podziemiu solidarnościowym dwumiesięcznika „Obóz” słyszeli proste warunki:
Ty do przyszłej niedzieli musisz nauczyć się litewskiego, a ty przetłumaczyć te artykuły z Bułgarii.
Zlecał takie prace domowe, jakby chodziło o streszczenie broszurki a nie opanowanie gramatyki i słownictwa na poziomie egzaminu akademickiego dla filologów. Kilka lat temu Targalski z niesmakiem przyjmował moją relację z Mołdawii, gdy zauważył, że po drugiej wizycie jeszcze nie mówię po rumuńsku. Nie zdążyłem się pochwalić, że nadrabiam zaległości, ale przez Jego odejście ogromne zaległości mamy teraz my wszyscy.
CZYTAJ TAKŻE:
Jak uczestnicy okrągłego stołu odbierali polecenia od Sowietów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/566856-targalski-tajne-sluzby-czytal-rownie-latwo-jak-pismo-klinowe