Ministra zdrowia powinno się postawić pod trybunałem i tak się stanie, kiedy „Rzeczpospolita wróci z całą swoją mocą i majestatem”. I w takiej Rzeczpospolitej osądzone będą zbrodnie wojenne Adma Niedzielskiego – obwieścił w Sejmie poseł Konfederacji Grzegorz Braun.
I niejako uprzedzając wyrok przyszłego trybunału, zapowiedział ministrowi: „Będziesz pan wisiał”.
Zbrodniarze wojenni w kategoriach norymberskich to niekoniecznie ludzie, którzy strzelają z rewolweru w potylice i spychają do dołu z wapnem w Palmirach, czy Katyniu
— mówił Braun.
Poseł Konfederacji zapowiedział, że akt oskarżenia wobec Adama Niedzielskiego będzie się opierał na danych o „stu kilkudziesięciu tysięcy zgonach nadmiarowych, oraz [o tym], że o jedną trzecią wzrosła liczba zamachów samobójczych wśród dzieci i młodzieży”. I na tym właśnie polegają zbrodnie wojenne. Są to bowiem „straty wojenne”. A „ludzie, którzy odpowiadają za te straty wojenne są zbrodniarzami wojennymi”. Sprawa jest prosta jak kij od szczotki, bowiem zbrodniarzami wojennymi są „w myśl kodeksu karnego ludzie, którzy stwarzają okoliczności, w których ludzie giną. A giną masowo”.
Adam Niedzielski jest dla Grzegorza Brauna zbrodniarzem wojennym, a taki na przykład Władimir Putin nie jest. Bo gdyby Putin był zbrodniarzem wojennym, np. z tytułu odpowiedzialności za wojny w Czeczenii, Gruzji, na Ukrainie czy w Syrii, to Grzegorz Braun nie występowałby w jego propagandowym „Sputniku” ani nie kolegowałby się z agentem Putina udającym dziennikarza – Leonidem Swiridowem.
„Sputnik” oraz dawna agencja Ria Nowosti, telewizja RT (wcześniej Russia Today) to część medialnej spółki Kremla, a więc i Putina - Rossija Siegodnia. I te media mają zasłużoną opinię tuby propagandowej Kremla oraz narzędzia wykorzystywanego przez tajne służby Rosji. Swiridow, pracujący dla „Sputnika”, przeprowadzający rozmowy z Grzegorzem Braunem, goszczący go w Moskwie i życzliwie relacjonujący jego poczynania oraz polityczną karierę został w grudniu 2015 r. wydalony z Polski pod zarzutem szpiegostwa (na wniosek Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego). Zapewne całkiem przypadkowo w tym czasie rozbito w Polsce siatkę GRU.
Leonid Swiridow był w Polsce formalnie dziennikarzem państwowej agencji Ria Nowosti. Mieszkał w naszym kraju 18 lat i miał szerokie kontakty. W 2006 r. został wyrzucony z Czech. Jak pisał dziennik „Mladá Fronta Dnes”, nakazano mu opuszczenie Republiki Czeskiej za „współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi”. Z tymże Leonidem Swiridowem Grzegorz Braun zrobił sobie 20 grudnia 2018 r. słitfocię w Moskwie, zapewne po to, żeby udokumentować więzy przyjaźni.
Więzy przyjaźni ze Swiridowem umacniał Grzegorz Braun w rozmowie z nim (dla „Sputnika”; 8 kwietnia 2020 r.). Braun mówił wtedy: „Panie redaktorze, ja ubolewam bardzo, że obydwaj, i pan, i ja, musimy poddawać się jednak, z mojego punktu widzenia, zgoła zbytecznej procedurze wizowej. W moim przypadku to pół biedy - jako reżyser wybierający się do was na zdjęcia do najnowszego filmu dokumentalnego ostatecznie tę wizę dostałem całkiem szybko (…). Natomiast przed panem redaktorem opadł szlaban na dłużej - do grudnia 2020 roku”. W ten sposób wyraził ubolewanie, że Swiridowa wydalono z Polski z zakazem powrotu przez 5 lat.
Leonid Swiridow skarżył się Agnieszce Piwar (w tygodniku „Myśl Polska”; rozmowę przeprowadzono 14 maja 2018 r. w Petersburgu): „Zawsze uważałem, że nic złego w Polsce mnie nie spotka, bo to jest przecież państwo prawa. Tymczasem wyrzucili mnie i skasowali status rezydenta Unii Europejskiej”. Podczas spotkania w grudniu 2018 r. w Moskwie Swiridow zapewne wyjaśnił Braunowi, jak bardzo został w Polsce skrzywdzony.
Nie znamy treści rozmowy w Moskwie, ale znamy to, co Swiridow powiedział Agnieszce Piwar, a argumentacja musiała być podobna: „Bo jestem cudzoziemcem, jestem Rosjaninem, a zgodnie z doktryną państwową jestem ‘Ruskiem… zasranym’. No to trzeba mu w mordę… I już!”. Swiridow podpowiedział jednocześnie, jak to powinno wyglądać: „Jeśli jest zagrożenie terrorystyczne, czy jakieś inne, trzeba coś z tym szybko zrobić, bo to jest zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Tymczasem w ciągu piętnastu kolejnych miesięcy nadal mieszkałem w Polsce i pracowałem jako dziennikarz. (…) Uznano mnie za zagrożenie we wrześniu 2014 roku, a wyjechałem z Polski w grudniu 2015 roku. W międzyczasie mieszkałem i pracowałem w Warszawie; jeździłem do różnych krajów Unii Europejskiej; uczestniczyłem w wielu konferencjach; przeprowadzałem wywiady z polskimi politykami, m.in. Lechem Wałęsą”.
Leonid Swiridow tłumaczył Agnieszce Piwar, że „chodziło o to, żeby zastraszyć polskich dziennikarzy i w ogóle polskich obywateli, żeby oni się ze mną nie kontaktowali”. A Grzegorz Braun się zastraszyć nie dał, choć kontaktował się już po wydaleniu kolegi z Polski. Swiridow to przecież fajny gość: „Spędzałem sporo czasu w Sejmie. Chodziłem na wiele konferencji. Z niektórymi piłem wódkę; inni zapraszali mnie na urodziny; bywałem na ślubach różnych znanych osób. No i co z tego? Zaprzyjaźnić się nie wolno?”. Ależ wolno, dlatego Leonid Swiridow tak intensywnie się z różnymi politykami w Polsce zaprzyjaźniał.
Gdy poseł Konfederacji już się ze Swiridowem zrozumiał i polubił (Leonid mówił: „Panie pośle, nie ukrywam, że znamy się osobiście”), to właśnie jemu oświadczył, że będzie startował w wyborach na prezydenta Gdańska. I dla niego oraz „Sputnika” skrytykował rozmieszczenie wojsk amerykańskich w Polsce: „Przedstawianie Polakom doktryny bezpieczeństwa państwa opartej rzekomo bezalternatywnie na instalowaniu w Polsce nowych obcych garnizonów [amerykańskich] traktuję jako koszmar, z którego nie sposób się obudzić”.
Grzegorz Braun słyszał oczywiście przytyki, że nie powinien się zadawać z człowiekiem oskarżonym o szpiegostwo. Ale znakomicie sobie z tym poradził. 28 października 2019 r. opowiedział Swiridowowi i „Sputnikowi” o swoim fortelu: „Złożyłem do prokuratury doniesienie na samego siebie. Wezwałem prokuraturę do sprawdzenia tego, czy przypadkiem nie jestem agentem obcego mocarstwa. (…) Zbyt wielu ludzi pozwala sobie na tego typu insynuacje, a z kolei ewentualna zdrada stanu to zbyt poważne przestępstwo, żeby prokuratura miała polegać na moich subiektywnych przekonaniach i indywidualnych zapewnieniach. Złożyłem zatem taką autodenuncjację i proszę sobie wyobrazić, po paru miesiącach otrzymałem zawiadomienie o odmowie wszczęcia dochodzenia w tej sprawie. Co oznacza, że prokuratura, organ, niewątpliwie, do tego powołany, nijak nie mogła się dopatrzeć w moim profilu znamion przestępstwa. Jestem zatem prawdopodobnie jedynym w Polsce, a kto wie, może w całym regionie, człowiekiem, który ma na to urzędowy papier, że nie jestem ‘ruskim agentem’”. Proste? Bardzo proste! Tak proste, jak oskarżenie Adama Niedzielskiego o zbrodnie wojenne i zapowiedź, że za to minister „będzie wisiał”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/566573-jak-braun-wykryl-w-rzadzie-zbrodniarza-wojennego