Co ma zrobić opozycja? Zaoferować siedmiu czy dziesięciu posłom PiS, którzy zagłosują za antypisowskim rządem, synekury dla żony, szwagrów.
Kiedy się zejdą raz i drugi Agnieszka Kublik z Ludwikiem Dornem, wcale się nie męczą przez czas długi, lecz od razu wiedzą, co zrobić z tą miłością. Ideową wyłącznie. No i robią. Kublik cytuje Dorna, że „ośrodek kierowniczy PiS, czyli prezes Jarosław Kaczyński, ‘zdradza coraz więcej objawów daleko idącego oderwania od rzeczywistości’”, a on uwielbia robić na niej wrażenie, że jest taki mądry, iż rozumie Jarosława Kaczyńskiego bardziej prezes PiS samego siebie. I tym on, Ludwik, może jej, Agnieszce, zaimponować. Piją więc sobie z dzióbków.
Oderwany od rzeczywistości Kaczyński rządzi sześć lat bez przerwy, a wiele wskazuje na to, że może to robić jeszcze sześć kolejnych. Natomiast Dorn spleciony z rzeczywistością niczym Grupa Laokoona od 14 lat tuła się na marginesie polityki. I nawet miejsce na liście PO nie dało mu w 2015 r. mandatu w Sejmie. Ale to może w z powodu nadświadomości politycznej, która sprawia, że dla tak wybitnej jednostki żadne polityczne ramy nie są na tyle pojemne, żeby go zmieścić bez skutku w postaci rozsadzenia tych ram.
Najlepiej wychodzi Ludwikowi Dornowi tłumaczenie tego, czego Jarosław Kaczyński nie zrobił. Nie zrobił „wyborów kopertowych”, bo „bylibyśmy w jakimś potwornym kryzysie polityczno-konstytucyjnym, zapewne z odwoływaniem się przez różne strony konfliktu do przemocy”. Problemem jest to, że nie byliśmy, a wybory prezydenckie zostały wygrane, czyli osiągnięty został zakładany efekt. Ale efekt najwyraźniej Dorna nie interesuje, tylko gdybanie.
Podziwiać trzeba wejście Ludwika Dorna do głowy Jarosława Kaczyńskiego, skąd wyczytuje „oderwanie” w sprawie „lex TVN”, ponieważ (tu Agnieszka Kublik wskakuje do głowy Dorna) „posłem promującym jest Marek Suski”, „czyli totumfacki pana prezesa”. A zatem „jest to oczywiście koncepcja pana prezesa Kaczyńskiego, a wiadomo, jak ona się ma do rzeczywistości”. Ma się tak, że Ludwik Dorn musi się tym zajmować, razem z „Gazetą Wyborczą” i mediami w służbie opozycji oraz niemal całą opozycją. I może o to chodzi, żeby Dorn i spółka w to brnęli i robili to, co sobie życzy nie tylko Kaczyński, ale i Suski, co takiemu mędrcowi jak Dorn musi sprawiać wyjątkową przykrość.
Dorn wie, że „Kaczyński brnie ślepo” i „gdzie się nie obrócić, zawsze wiadomo, ta część ciała z tyłu”. Ale rządzi drugą kadencję z szansami na trzecią i po stronie aktywów ma drugą kadencję tego samego prezydenta. Całkiem fajne to „brnięcie ślepo”, a niebrnięcie z sokolim wzrokiem Dorna zaprowadziło go do kuchni (zlewozmywaka?) Agnieszki Kublik. A tam przynajmniej jej uświadomił, że „elektoratowi PiS Izba Dyscyplinarna wisi”, a nie wisi kara 1 mln euro dziennie za istnienie izby, gdyż „godnościowe wzmożenia są niesłychanie miłe tylko wtedy, kiedy są bezkosztowe”. Jakie godnościowe? Chodzi o zwykłą bandyterkę, a nie godność.
Świadomość, że chodzi o bandyterkę jest w UE coraz powszechniejsza. Nie w „Gazecie Wyborczej”, ale Dorn chyba oszukuje Kublik, że on też w to wierzy. Ale bandyterka mu pasuje, gdyż „jedynym sposobem załatwienia tej sprawy raz a dobrze jest moment, kiedy następuje rozdział funduszy. Bo jak ten moment się przepuści, to przez następne siedem lat będziemy się wozić. A jeżeli doszłoby do reelekcji z PiS w Polsce i Fideszem Viktora Orbána na Węgrzech, to jeszcze może parę kolejnych lat, a jak będzie precedens, to i inni się znajdą”. Czyli mamy jasność, że Dornowi pasuje łamanie traktatów przez Komisją Europejską, żeby doprowadzić do miłego jego sercu odsunięcia PiS od władzy. Zrozumiałe: Dorn tak się stara i nic, wiec może komisja weźmie to na siebie, a wtedy on ocali wizerunek najmądrzejszego w całej wsi.
Z poziomu kuchni Agnieszki Kublik nie widać, „by była po stronie rządowo-pisowskiej jakakolwiek koncepcja wyjścia z tego klinczu, w którym nie tylko rząd PiS, ale też Polska, którą oni reprezentują, bo mają tytuł do tego, jest na straconej pozycji”. Koncepcja jest, tylko nie będzie konsultowana z Ludwikiem Dornem i musi on sobie jakoś z tym poradzić. Podobnie jak musi sobie poradzić z wymyślonym przez siebie dylematem: „Kaczyński postawił Dudę w takiej sytuacji, że aby się spotkać z prezydentem Stanów Zjednoczonych, musi mu obiecać, że ustawę Kaczyńskiego [‘lex TVN’] odrzuci”. Spotkać po co? Żeby się zajmować TVN? Faktycznie, nie ma ważniejszych spraw.
Dorn też nie ma ważniejszych spraw niż egzegeza słów Marka Suskiego o „walce z okupantem brukselskim”, skoro „Bruksela przysyła nam namiestników, którzy mają Polskę doprowadzić do porządku. Rzucić nas na kolana”. I daje wyjaśnienie w stylu francuskich strukturalistów, że „to nie Marek Suski mówi językiem, ale język mówi Markiem Suskim”. To taka urojeniowo-wyższościowa forma obrażenia posła PiS, z nadzieją, że nie zrozumie, iż jest obrażany. W tym miejscu powiedziałbym, że heglizm w wersji Alexandre’a Kojève’a mówi Ludwikiem Dornem i on już powinien wiedzieć, do czego to jest aluzja.
W ramach urojeniowo-wyższościowej narracji w stylu Michela Foucaulta, Ludwik Dorn oświeca maluczkich w PiS, że „w centrum PiS nikt nie dąży do polexitu świadomie i na twardo. Ci ludzie nie mówią językiem polityki antyeuropejskiej, ale język polityki antyeuropejskiej mówi nimi”. Nie to, co władca języka Ludwik Dorn. W końcu nawet Stalin oświecał w tej dziedzinie, np. w pracy „W sprawie marksizmu w językoznawstwie”, więc dlaczego nie Dorn. Tym bardziej, że Dorn zahacza jeszcze o Jacquesa Lacana, rozpracowując, do czego Ryszard Terlecki służy Jarosławowi Kaczyńskiemu. Na Lacana się bezpośrednio nie powołuje, ale wiadomo, że tak wielki intelektualista nie musi. Tylko wyjaśnienie wydaje się ubogie w kontekście Lacana: „wicemarszałek Sejmu jest używany do tego, by powiedzieć to, czego pan Kaczyński nie chce sam powiedzieć”.
Do Jacquesa Lacana dorzućmy jeszcze Gillesa Deleuze’a (też w ramach sugestii dla wtajemniczonych mózgowców, ale z innymi Dorn się nie zadaje) i mamy błyskotliwą myśl, iż „jest tak, że nic się panu Kaczyńskiemu nie opłaca. Gdziekolwiek się obrócić, sempiterna z tyłu. Mamy ‘lex TVN’, mamy złe relacje z Unią, mamy zawieszony Krajowy Plan Odbudowy, kary za Izbę Dyscyplinarną, inflację połączoną z deklaracją zamrożenia płac w budżetówce, i ruszy fala strajków. A do tego czwarta fala pandemii”. Czyli nic tylko czekać, aż PiS padnie. I nie ma się co spieszyć, skoro „można się spodziewać, że za rok czy za dwa lata [opozycja] przejmie [władzę] jeszcze bardziej”.
Może nawet ktoś wezwie samego Ludwika Dorna, żeby PiS dobił i ułatwił opozycji przejęcie władzy. Żeby na to zasłużyć, były pisowski wicepremier i marszałek Sejmu radzi, by „opozycja przy całym swoim zróżnicowaniu i skonfliktowaniu [wpadła] na pomysł gabinetu pozaparlamentarnego, na który zgodzą się i konfederaci, i lewica. I którego zadaniem będzie jedno: zainstalowanie się i rzeź kadrowa pisowczyków w administracji i spółkach skarbu państwa”.
Rzeź to jest to, co by Ludwika Dorna chyba rajcowało najbardziej. I to rzeź rękami grupki posłów PiS, takich, „którzy wiedzą, że nie znajdą się na listach wyborczych”. I tym „da się ofertę: pogonimy pisiorów, ale dla siedmiu czy dziesięciu z was, którzy zagłosują za naszym antypisowskim rządem, znajdą się synekury dla żony, szwagrów, i to za parędziesiąt tysięcy miesięcznie. No to jak ma się perspektywę, że rodzina będzie dostawała po 20 tys. zł miesięcznie jeszcze przez dwa lata, a od Kaczyńskiego to dostaną ucho od śledzia, to rezultat polityczny takiej kalkulacji jest oczywisty. PiS i pan Kaczyński, moim zdaniem, tego nie przeżyją”. Cóż za szlachetne myślenie o polityce i zasadach!
Jest jeszcze Donald Tusk, który „wrócił i na razie odrobił zadanie domowe, czyli pokazał, że PO ma przywództwo”. W efekcie „to, co zabrał Hołownia Platformie, wróciło do Platformy”. Teraz Tusk „wsadza [Hołowni] nóż pod żebro, otaczając kandydata do zabicia czułym uściskiem”. „Rzeź”, „nóż pod żebro” – cóż za wyrafinowanie. Ale przecież liczy się efekt. Co z tego, że „Trzaskowski będzie pod nim [Tuskiem] rył”, skoro „jeśli chodzi o zasadnicze przesłanie, to on nie zdoła ich [ludzi PO] wziąć za mordę i zracjonalizować”. Tylko Tusk może „wziąć za mordę” i nie dopuścić do takich wpadek, jak słowa Tomasza Grodzkiego o szpitalach. Gdy się dokona rzezi, wsadzi nóż pod żebro i weźmie za mordę, to będzie się rządzić. Proste i ostre jak nóż rzeźnicki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/566179-proste-rady-ludwika-dorna-jak-odsunac-pis-od-wladzy