W Unii Europejskiej niczym bumerang powraca sprawa stworzenia wspólnej, europejskiej armii. Oficjalnie – aby odpowiadać na wyzwania związane z targanym konfliktami światem, ale w całej sprawie może być i zapewne jest drugie dno.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Pomysły Sikorskiego na armię UE? Prof. Szeremietiew: Mogłyby być zabawne gdyby nie to, że są groźne
O tym, że idea Altiero Spinellego jest w Unii Europejskiej realizowana nie trzeba nikogo przekonywać – gospodarka planowa, wspólna waluta i inne komunistyczne w swojej istocie rozwiązania z dążeniem do federalizacji włącznie wskazują na głębokie odejście od wizji Europy prezentowanej przez Roberta Schumana. Mało kto jednak kojarzy, jakie miejsce w tej wizji ma postulat stworzenia europejskiej armii, a jest to kluczowe dla zrozumienia, co kryje się za pomysłami stworzenia wspólnotowych oddziałów. Europejscy przywódcy skutecznie mydlą oczy obywatelom w tej sprawie, jakby wiedzieli, że żaden naród na takie rozwiązania się nie zgodzi.
Prezydent Francji Emmanuel Macron w 2018 roku tłumaczył potrzebę stworzenia „prawdziwej europejskiej armii” zagrożeniem ze strony Rosji i jej agresywnej polityki. Z kolei obecnie tłumaczą to chaotycznym opuszczeniem przez Amerykanów Afganistanu, przez co Europejczycy, zależni od USA również byli zmuszeni opuścić kraj gwałtownie przejmowany przez talibów. Tym samym sugeruje się, że NATO się nie sprawdziło i musi powstać europejska struktura spełniająca analogiczne zadania. Jest to argumentacja delikatnie mówiąc kuriozalna, biorąc pod uwagę, że słabe punkty Sojuszu Północnoatlantyckiego to nie Stany Zjednoczone – mimo wpadek wynikających z amatorskiego kierownictwa nieodpowiedzialnych polityków - najpotężniejsza armia świata, ale Francja czy Niemcy odmawiające wypełniania zobowiązań sojuszniczych chociażby w postaci przeznaczenia na zbrojenia ustalonych na szczytach środków. Problemem jest słabość tych armii. Połączone w jedną europejską armię, na dodatek w liczbie zaledwie 1500 do 50 tys. (taka liczba padła w 2003 roku) żołnierzy na całą Unię Europejską miały by pełnić zadania NATO? Absurd. Widać więc wyraźnie, że wcale nie chodzi o zastąpienie NATO na odcinku obrony Europy, ale o coś zupełnie innego. O co?
Odpowiedź kryje się zapewne w Manifeście z Ventotene autorstwa Altiero Spinellego i Ernesto Rossiego z 1941 roku, czyli jeszcze z czasów II wojny światowej, w którym obaj politycy snuli wizje świata powojennego.
Czytamy w nim:
Już teraz, słowem i czynem, dążąc do powiązania w jedno różnych tendencji, które kształtują się z pewnością w wielu krajach, należy kłaść fundamenty pod powstanie ruchu, który byłby w stanie zmobilizować wszelkie siły w tym celu, aby zrodził się nowy organizm – największe i najbardziej innowacyjne dzieło, jakie od stuleci powstało w Europie. Będzie to stabilne państwo federalne, dysponujące europejską armią w miejsce wojsk narodowych.
Europejska armia ma w wizji Spinelliego realizowanej obecnie w Unii Europejskiej zastąpić armie narodowe. Z czym to się wiąże? Przede wszystkim ze zmianą koncepcji obrony i redefinicją interesów. Oznacza to, że żadne z państw członkowskich nie będzie miało pewności czy centralne dowództwo w Brukseli pofatyguje oddziały w obronie jego granic. Wojsko unijne natomiast może zostać wykorzystane przeciwko konkretnemu państwu członkowskiemu, jeżeli centrala w Brukseli uzna, że zagraża ono bezpieczeństwu wspólnoty, na przykład poprzez domaganie się własnych praw. Przesadzam? Oddajmy głos Spinelliemu:
Nieodwołalnie pokonane zostanie dążenie do gospodarczej samowystarczalności poszczególnych krajów – kręgosłup reżimów totalitarnych. Państwo to wyposażone będzie w organy i narzędzia pozwalające na wyegzekwowanie w sfederowanych państwach uchwał służących utrzymaniu wspólnego porządku.
Unijne wojsko ma zatem zostać użyte dla egzekwowania unijnej polityki wewnętrznej i zagranicznej, ale bez uwzględniania narodowych interesów państw członkowskich. Nie potrzeba zbyt bujnej wyobraźni, aby domyślić się, co to oznaczałoby dla Polski. W szczególności jeżeli weźmiemy pod uwagę inklinacje Niemiec do dzielenia się tą częścią Europy z Rosją, czego Nord Stream 2 jest koronnym dowodem.
Sprawa powstania europejskiej armii wróci na agendę 16 listopada, gdzie – jak twierdzi Josep Borrell – najprawdopodobniej zostanie przyjęta. Pozostaje mieć nadzieję, że Polska postawi weto w tej sprawie. W naszym interesie nie jest bowiem likwidacja narodowych struktur wojskowych, ale ich rozwój. Tym bardziej, że mimo tego, iż NATO w przeszłości sprawdziło się jako sojusz obronny, w sytuacji agresji z przyczyn geopolitycznych możemy pozostać osamotnieni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/565756-stworzenie-armii-ue-wstepem-do-likwidacji-armii-narodowych