Teraz Miller jest niemal ideowym bratem Donalda Tuska. I na odwrót.
Rozmowa „Gazety Wyborczej” z Leszkiem Millerem (z 4 września 2021 r.) jest kuriozalna z wielu powodów, ale dwa są najważniejsze. Pierwszy powód jest taki, że były sekretarz KC PZPR oraz członek Biura Politycznego jawi się największym demokratą w Polsce, a zapewne także w Europie. Drugi powód to rywalizacja z Millerem przeprowadzającej rozmowę Donaty Subbotko, która wielokrotnie przebija byłego premiera w prymitywizmie opinii wyrąbywanych siekierą w rozmiarze 4XL. Subbotko chce np. wiedzieć, i to jedno z subtelniejszych pytań, czy „teraz być w PiS to jak kiedyś w PZPR?”.
Leszek Miller mija łukiem pytanie sugerujące, że PiS jest gorszy od PZPR w sensie ideologicznym, bo przecież wie, w jakim buractwie i przaśności ideowej uczestniczył. Dlatego sprowadza sprawę do kasy i przywilejów, sugerując, że alternatywny obieg towarów, usług i przywilejów zarezerwowany tylko dla towarzyszy (znakomicie przedstawił go Stanisław Bareja poprzez postać Jana Winnickiego) to pestka w porównaniu z tym, że „w PiS są znacznie większe profity niż wtedy, dlatego że w tamtym ustroju, przynajmniej jak ja już byłem na najwyższych stanowiskach, przeważała tendencja, żeby nie epatować bogactwem. I aż takiej skali nepotyzmu, handlu stanowiskami nie było. Więc można powiedzieć, że dzisiejsza polityka PiS jest daleko za normami Polski Ludowej”.
Problemem za komuny było to, że towarzysze dostawali astronomiczne w porównaniu ze średnią krajową przywileje, towary i usługi za nic. Zresztą zakładano, że oni nic nie potrafią, więc nawet lepiej, żeby nagradzano ich za nic, gdyż w ten sposób były mniejsze straty. Co do PiS, to Miller ma zapewne na myśli stanowiska w spółkach skarbu państwa. Tyle że obejmują je ludzie potrafiący wypracować największe w historii tych firm zyski, którzy na swoich stanowiskach wręcz zasuwają. Leszek Miller zapewne pamięta swoich nominatów (i swoich postkomunistycznych kumpli premierów) w III RP, którzy niewiele potrafili (o ile cokolwiek) i rękawów sobie nie wyrywali. I za tę fuszerę dostawali proporcjonalnie dużo większe pieniądze niż obecni menedżerowie.
Wysługiwanie się Sowietom, co przecież było elementem robienia kariery we władzach PZPR, musiało być czymś szlachetnym i patriotycznym, skoro Miller odważa się na taki rympał, jak opinia, że „dzisiaj nieprzekraczalną granicą jest kolaboracja z PiS”. Nieprzekraczalną granicą to była kolaboracja z Sowietami, w dodatku ludzi wybieranych w fałszowanych masowo wyborach. To była kolaboracja w ścisłym sensie. Z demokratycznie wybranymi politykami PiS się nie kolaboruje, bo ta partia nie ma na koncie zdrady własnego państwa i narodu, a wręcz dzielą ją od tego lata świetlne. W przeciwieństwie do PZPR, w której Miller należał do ścisłego grona kacyków.
Miller ułatwia sobie głoszenie bredni o kolaboracji, gdyż „nie traktuje PiS jak normalnej partii, która zdobywa demokratycznie władzę i potem demokratycznie ją oddaje, trzymając się rozwiązań konstytucyjnych”. Na tej samej zasadzie Miller może traktować NSDAP jako demokratyczną partię, tym bardziej że była socjalistyczna – może nawet bardziej niż jego PZPR. No i wygrała powszechne wybory.
Były aparatczyk PZPR mówi o PiS jako „partii ustrojowego przewrotu”, która sprawi, że „potem przyjdzie czas na dyktaturę”. Co PiS obaliło, żeby móc sprawować władzę? Oczywiście nic, w przeciwieństwie do PZPR (i jej poprzedniczki PPR), która obalała wszystko, co demokratyczne przez ponad cztery dekady (mając na koncie ordynarne zbrodnie), a także w przeciwieństwie do SLD, który pomógł obalić pierwszy demokratyczny rząd III RP, czyli gabinet Jana Olszewskiego.
Bezkarni ubecy?
Powiada towarzysz Miller, że „trzeba z nimi [PiS] walczyć, nie wolno współpracować na żadnej płaszczyźnie”. Mało tego, zasłużony towarzysz chciałby „doczekać, kiedy PiS pożegna się z władzą i przynajmniej czołowi działacze poniosą konsekwencje za to, co zrobili”. Czyli mordercy spod znaku PPR i PZPR oraz ich ubecy mogą być bezkarni, zaś demokratycznie wybrani i niemający na koncie żadnych przestępstw powinni „ponieść konsekwencje”. Witamy w klubie im. Nikołaja Jeżowa tudzież Ławrentija Berii.
Towarzysz Miller nie może być gorszy od Donalda Tuska czy Borysa Budki, więc obowiązkowo musi obrazić wyborców PiS: „to nie są normalni wyborcy, tylko wyznawcy. Żadna afera ich nie poruszy, żadna podłość, żadne złodziejstwo”. To akurat nie ruszało wyborców PZPR, SdRP i SLD Millera. A wyborcy PiS są (co potwierdzają np. badania na wskroś lewicowego dr. hab. Macieja Gduli) bez porównania bardziej normalni niż wyborcy PO, którzy towarzyszowi Millerowi umożliwili zdobycie dobrze opłacanego mandatu w europarlamencie.
Powiada towarzysz Miller, że „Kaczyński to człowiek bardzo niebezpieczny”. Zapewne dlatego, że od lat 80. XX wieku starał się odsuwać od władzy komunę i postkomunę. I mu się udawało. A teraz podobno „tylko UE jeszcze mu przeszkadza - bez niej będzie mógł robić, co chce”. Ale prezesowi PiS Unia akurat nie przeszkadza. Tak jak coraz większej liczbie ważnych europejskich polityków, może poza niemieckimi i częścią francuskich, przeszkadza Jarosławowi Kaczyńskiemu łamanie traktatów europejskich, i to na rympał. Jeśli to nie przeszkadza Millerowi i np. Tuskowi, to kompletnie nie szanują oni „konstytucji” UE oraz nie potępiają numerów w duchu Monachium z 1938 r., które wiadomo, do czego prowadzą.
Wzorcowa michnikoidka Subbotko życzliwie podsuwa Leszkowi Millerowi myśl, że Jarosław Kaczyński „wyprowadza nas z Unii”, a ona chciałaby tylko wiedzieć, dlaczego. No to się dowiaduje, że po to, „żeby rządzić długo”. Ale Kaczyński i PiS rządzą całkiem długo bez wyprowadzania. A Millerowi i Subbotko zapewne trudno się pogodzić z tym, że Polacy wybierają PiS z własnej i nieprzymuszonej woli, i mogą znowu wybrać, więc trzeba znaleźć jakieś proste, choć mało mądre uzasadnienie. Przy okazji Miller sięgnął do zasobów systemu, który przez pół wieku przerabiał mu mózg i uznał, że posiadanie władzy oznacza „zbudowanie nowego człowieka”. Skądinąd on sam stanowi wzorcowy przykład takiego „nowego człowieka”.
Zapewne w akcie retrospekcji Leszek Miller identyfikuje „nowego człowieka” jako kogoś „bez refleksji, który łyka wszystko, co podrzuca mu propaganda”. Faktycznie tak się kształtowali Leszek Miller i inni towarzysze. I nie działo się to „w szkole zgodnie z doktryną pana Czarnka”, tylko w szkole zgodnie z doktryną pana Lenina. Będąc wychowanym zgodnie z doktryną Lenina trudno rozumieć wiele rzeczy, w tym ideę Trójmorza, skoro jej pierwsza wersja autorstwa Józefa Piłsudskiego tyle krwi napsuła Leninowi i Stalinowi, a wręcz prowadziła do upokorzeń, które potem Stalin odreagowywał ludobójstwem w Katyniu i innych miejscach.
Towarzysz Miller uważa, że PiS chce „budować oligarchię”, czego podobno „u nas po 1989 r. nie było”. Aha. To kto jak nie postkomuniści i ich prezydent Aleksander Kwaśniewski „budowali” krajowych oligarchów, a nawet - jak chłopcy na posyłki - w ich imieniu chcieli się dogadywać z rosyjskimi oligarchami? Miller to oczywiście wie, więc kiedy mówi, że „rządów PiS-u nie można traktować jak kolejnej zmiany w sztafecie”, to odnosi się do SLD oraz PO, która nieprzypadkowo Millera, Cimoszewicza, Belkę czy Rosatiego wzięła na swoje listy. I teraz Miller jest niemal ideowym bratem Donalda Tuska. I na odwrót.
Chyba tylko po to, żeby się podlizać Donaldowi Tuskowi (i może Radkowi Sikorskiemu) Miller zniża się do poziomu tego drugiego twierdząc, że w 2010 r., podczas wspólnego lotu na zaprzysiężenie prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza, „odniósł wrażenie, że [Lech Kaczyński] był szczerze zainteresowany nawiązaniem współpracy z Rosją”. To już brednia pierwszej kategorii, bowiem po atakach na prezydenta Polski za to, że uniemożliwił Rosji podbój Gruzji oraz po obnażeniu agresywnych planów Putina, „nawiązanie współpracy z Rosją” było dla Lecha Kaczyńskiego ostatnią rzeczą, o jakiej mógł myśleć. To beznadziejnie niemądra próba przyprawienia gęby nieżyjącemu prezydentowi.
Sam Leszek Miller do Rosji się wręcz kleił, niezależnie od tego czy tej sowieckiej czy w wersji Putina. Pewnie dlatego „razi [go] nachalna rusofobia, która jest podwaliną polskiej polityki zagranicznej”. To nie żadna rusofobia, tylko krytyka państwowego bandytyzmu uprawianego pod rządami Putina. Miller nie jest w stanie poważnie się Rosji przeciwstawić, bo do końca nie wie, jakie haki mają na niego na Łubiance. A że mają, to wydaje się więcej niż prawdopodobne. Pewnie dlatego w 2017 r. w tubie propagandowej Kremla, czyli „Sputniku” sprzeciwiał się sankcjom nakładanym na Rosję po aneksji Krymu. Teraz tłumaczy, że to z powodu „intelektualistów rosyjskich”, którzy podczas spotkania Klubu Wałdajskiego w 2010 r., na którym Miller był razem z Adamem Michnikiem, przedstawili „trafne argumenty” w sprawie zaboru Krymu. Dzisiaj już podobno się ogarnął, ale takie deklaracje nie mają żadnej wartości.
Słowa o Mazowieckim
Prawdziwe mogą być słowa Millera o tym, że Tadeusz Mazowiecki uważał, iż „każdy, kto chce działać na rzecz zmiany, budować nową Polskę, może to robić - z wyjątkiem tych, którzy mają zarzuty natury prawnej. Jednym słowem: oferta demokracji dla wszystkich. Ja i moi koledzy uczestniczyliśmy w pokojowej prodemokratycznej rewolucji”. Kiszczak i Jaruzelski mieli bardzo poważne zarzuty natury prawnej, ale uczestniczyli jak cholera. I to byli prawdziwi demokraci. Nie to, co „elity PiS” uczestniczące „w antydemokratycznej kontrrewolucji”. W efekcie „to, co wszyscy razem budowaliśmy od 1989 r., PiS zniszczył”. A michnikoidka Subbotko dodała, że Miller kiedyś „stał tam, gdzie stało ZOMO”, a „dzisiaj tam stoi Kaczyński”. W dodatku ponoć „PiS realizuje politykę zbieżną z celami Putina. Eksperci widzą tu wpływy rosyjskie”. Trudno o większą bezczelność.
Dwie trzecie długaśnej rozmowy z Leszkiem Millerem zajmują rzewne opowieści o trudnej młodości biednego, aczkolwiek ambitnego Leszka z Żyrardowa. Wiatr wiał mu w oczy, miał pod górkę, ale chęć szczera zdziałała cuda. Tandeta i kicz tych historyjek są tak dojmujące, że szkoda czasu na ich przywoływanie. Służą one zapewne temu, żeby przykryć bycie sługą Sowietów i odróżnić się od np. Włodzimierza Czarzastego. Tego złego, który mógłby współpracować z PiS, więc ma przerąbane. W przeciwieństwie do Millera, zakochanego w Tusku i gotowego do skonsumowania tego uczucia. Ohyda!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/565132-groteska-millera-leszka-pis-jest-gorszy-od-pzpr