Debata tocząca się wokół sytuacji na granicy Polski z Białorusią dobitnie pokazuje, że posłowie dzielą się na rozsądnych oraz rozsądnych inaczej. To cud, że państwo polskie przetrwało do dziś wbrew części jego parlamentarnych reprezentantów. Prawdziwy festiwal bezczelności, głupoty i bełkotliwych frazesów, w którym migranci są tylko instrumentem służącym do osiągnięcia politycznych celów.
Zdrowy rozsądek?
Ideologiczne zacietrzewienie prześciga się z umysłową pustką. Poseł Lewicy Andrzej Szejna zasugerował wręcz, że jeśli rząd PiS wprowadzi w granicznym pasie z Białorusią stan wyjątkowy może on posłużyć do zamachu stanu i internowania niewygodnych polityków. Jak rozumiem, z posłem Szejną na czele. Proponuje lepsze rozwiązanie: wymianę najgłośniej gardłujących o „torturach” aktywistów, komentatorów i posłów na tych 30 migrantów. Niech te swoje happeningi urządzają pod oknami Łukaszenki, w którego więzieniach gniją opozycjoniści. Politycy powinni postępować zgodnie nie tylko z interesem własnym, ale przede wszystkim zgodnie z interesem publicznym oraz zdrowym rozsądkiem. Ten się jednak najwyraźniej gdzieś zagubił. Zamiast tego mamy kolejną odsłonę znanej i mocno zużytej już strategii: ulica i zagranica, tyle, że ulica znajduje się teraz przy granicy z Białorusią.
Można by zresztą skwitować te popisy skrajnej demagogii milczeniem, gdyby nie to, że uniemożliwiają one debatę nad istotniejszymi sprawami, wykraczającymi poza prymitywne połajanki. A mianowicie, co zrobić jeśli w kierunku Europy ruszą prawdziwi uchodźcy z Afganistanu (a nie ściągani przez Łukaszenkę samolotami migranci ekonomiczni z Iraku czy Egiptu), i nie będzie ich 30, lecz kilkadziesiąt tysięcy? Wielu z tych uchodźców przybędzie na granicę polsko-białoruską szlakiem wiodącym przez sąsiadujące z Afganistanem republiki post-sowieckie, oraz Rosję. Już teraz, podczas gdy te 30 osób koczuje w pasie granicznym między Polską a Białorusią pod troskliwym okiem żyjących z grantów aktywistów, migranci przedostają się przez granice do Polski i docierają do Niemiec. Na miejscu robią sobie selfie z dopiskiem „I am in Germany” i wstawiają je do mediów społecznościowych, tak aby zachęcić kolejnych śmiałków (według agencji Frontex między 3 a 11 tys. Irakijczyków przebywa obecnie na Białorusi) do podróży w głąb UE.
Polityczne fantazje
W Niemczech znajduje się już spora społeczność iracka (ponad 200 tys. osób) i do niej chcą dołączyć. Tyle, że to nie jest 2015 r. Niemcy tych migrantów nie będą witać z otwartymi ramionami. Przyszłych uchodźców z Afganistanu zresztą też nie. Szef MSW Niemiec Horst Seehofer podkreślił na spotkaniu szefów MSW UE, że docierający do Europy migranci są „nielegalni” bez względu na to skąd pochodzą. A Unia Europejska nie „pozwoli na instrumentalizację nielegalnej migracji do celów politycznych”. Tak dokładnie jest zresztą sformułowana końcowa deklaracja unijnych ministrów spraw wewnętrznych. Za bardzo twardą postawą w tej kwestii opowiedziały się m.in. Dania, Francja i Austria. Według nich nie należy „zachęcać uchodźców do przybywania do Europy”.
Dla Niemców i Francuzów to temat bardzo drażliwy. Za miesiąc odbędą się wybory do Bundestagu, i rządzący chadecy nie mogą sobie pozwolić na zbyt miękką postawę w tej sprawie. W maju 2022 r. prezydent Emmanuel Macron będzie walczył o reelekcję, a już teraz polityczni konkurenci zarzucają mu, że nie dba o bezpieczeństwo wewnętrzne. Ostatnia rzecz, która mu jest teraz potrzebna to kolejny kryzys migracyjny. Jest więc dość oczywiste, że zdecydowana większość unijna będzie chciała scedować ten problem na sąsiadujące z Afganistanem kraje, płacąc im za opiekę nad uchodźcami. Unia ma to już przećwiczone w przypadku uchodźców syryjskich i Turcji. Bez pomocy finansowej z Zachodu kraje te zresztą nie poradzą sobie z napływem uchodźców. A to dopiero początek (zapewne nieudolnych gospodarczo) rządów talibów.
Należy więc zadać pytanie do kogo radośnie wiecujący przy granicy z Białorusią politycy opozycji kierują swój przekaz o zaletach otwartych granic? Bo chyba nikt w Europie nie ma wątpliwości, że koczujący tam migranci są narzędziem wojny hybrydowej, którą Aleksander Łukaszenko prowadzi przeciwko Polsce i krajom Bałtyckim, i że nie wolno ulegać temu szantażowi bo będzie to miało konsekwencje dla całej Europy. Zjednoczony unijny front antypisowski w obronie praw migrantów, przebywających legalnie w bezpiecznej Białorusi, istnieje więc tylko w wyobraźni wywijającego wolty na trawniku posła Sterczewskiego.
W polityce największym z możliwych przewinień jest głupota. Polityczna i zwykła.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/564670-imigranci-na-granicy-czyli-festiwal-bezczelnosci-i-glupoty