Skoro podstawienie przez dyktatorka pod polską granicę trzydziestu podróżnych z Bliskiego Wschodu jest w stanie wygenerować taką histerię mediów i opozycji, to znaczy, że powinna nam zabrzmieć syrena alarmowa. Skoro większość młodego pokolenia walczy na hipsterskim zlocie politycznym z wymyślonymi zagrożeniami, nie wierząc w problemy prawdziwe, to znaczy, ze ich ten sygnał alarmowy nie obudzi.
Czy aby nie nadszedł moment krytyczny, czy poziom zidiocenia nie wzrósł do tego stopnia, że już nie da się go zatrzymać i czeka nas dramatyczna zapaść Polski, społeczeństwa, polskości?
Granica z Białorusią i granica głupoty
Bo zauważmy, że ten poziom degeneracji umysłowej, rozniecany przy okazji nadgranicznych wydarzeń, jest inny niż dotychczasowe. Wcześniej wymyślano już bzdury o dyktaturze, wcześniej już proszono Brukselę o interwencję w Polsce, ale tym razem skala samobójczych tendencji części polskiego społeczeństwa jest rażąco większa. Oto przedstawiciele całej drabiny społecznej od profesorów, polityków wysokich szczebli (wicemarszałek senatu, posłowie), przez dziennikarzy po zwykłych odbiorców liberalnych mediów apelują o łamanie prawa, rozszczelnienie granicy, zachęcają wrogi Polsce „świat rosyjski” do skierowania na nas tej żywej amunicji jaką są nielegalni imigranci - a to wszystko robią w melodramatycznych aktach płaczu, happeningów, histerii i cyrkowych popisów.
CZYTAJ TAKŻE:
Stracone roczniki? Pokolenie „snowflakes” w Polsce
To już więcej niż głupie, to już gorzej niż śmieszne, to już nie jest zwyczajnie groźnie - następuje kolejny etap degeneracji opinii publicznej, która chce dla samej siebie społeczno-politycznej katastrofy.
Samobójcze tendencje części społeczeństwa
Jest w tym jakiś dramat cywilizacyjny. Bo owszem, starożytni Rzymianie ulegli barbarzyńskim migracjom, godzili się na nie, lekceważyli je, ale nie zapraszali ich z takim przekonaniem i presją, owszem hipisi podcinali skrzydła twardej polityce wojennej w Wietnamie, ale groziło to katastrofą na peryferiach świata, a nie otwieraniem okazji do prowokacji na własnym terenie, bo państwa i narody rozpadały się i waliły wielokrotnie, ale nie przy takim entuzjazmie połowy społeczeństwa. Jasne, we Francji czy w Niemczech to już się dzieje od dekad, ale te kraje nie leżą na trasie przelotowej patologicznego imperium rosyjskiego. Polska po prostu na taką skrajną nieostrożność, lekkomyślność, głupotę - nie może sobie pozwolić.
CZYTAJ TAKŻE:
Majewski: Śmieszy Was pogoń Sterczewskiego? Oto polityka doby tiktoka
Rozkład myślenia i zastępowanie go płytkimi porywami egzaltacji wyczuwają już polityczni gracze. Ludzie Hołowni, Owsiaka, Marty Lempart, Platformy czy Lewicy czują, że partyjny program i tożsamość mogą zastąpić sentymentalnymi westchnieniami - płaczem nad Konstytucją, bieganiem z workiem chleba do podstawionych imigrantów, wrzaskami na pochodach Marty Lempart czy całowaniem się pod tęczową flagą - nawet germańscy barbarzyńcy nie mieli przed sobą takiego zidiocenia i degrengolady, jakie widzą dziś barbarzyńcy z Mińska czy Moskwy. Zatem nie jest tak, że suwerenność Polski atakują jakieś anonimowe rzesze czy spontaniczne ruchy oderwanych od rzeczywistości odszczepieńców, ale konkretne elity włączają tłumy ignorantów w system zarządzania politycznego.
Przesyt, oburzające zachowanie i… katastrofa
Paradoksalnie sprzyja temu wzrost gospodarczy i poprawa sytuacji życiowej Polaków ostatniego sześciolecia. Zresztą bogacenie się często idzie w parze z wyjałowieniem ideowym i tożsamościowym.
Zachodni człowiek ściągnął na siebie niebezpieczeństwo utraty własnej duszy, koncentrując się na niezwykle owocnych staraniach o podniesienie swego materialnego dobrobytu
Arnold Toynbee (1889-1975) opisał proces upadku społeczeństw za pomocą trzech kroków, zaczerpniętych z pism starożytnych Greków. „Koros”, „hybris” i „ate” oznaczają kolejno: przesyt, oburzające zachowanie i katastrofę. Ekonomiczne prosperity ciągnie za sobą jakieś społeczne upojenie i beztroskę, za czym idzie samozatracenie w szalonych pomysłach.
Subiektywnie koros oznacza psychiczny stan zepsucia na skutek sukcesu; hybris oznacza konsekwentną utratę równowagi umysłowej i moralnej; ate zaś oznacza ślepy, nieopanowany uparty impuls, który popycha niezrównoważoną duszę ku temu, co niemożliwe.
„Historiozof wszechczasów” twierdził, że na pewnym etapie tego rozpędu ku upadkowi nie ma już odwrotu, że degenerację da się odwrócić tylko do pewnego momentu, bo cywilizacje zapadają się tylko pod własnym ciężarem, a cios z zewnątrz je tylko dobija w ostatniej fazie. Na „fatalne konsekwencje zamachu na samą siebie” wspólnota nie musi długo czekać.
Obecne ekscesy, te kompletne wariactwa przy granicy polsko-białoruskiej, wyglądają na końcową fazę „hybris”, na ostatni krok przed „ate” - katastrofą. Tych beztroskich szczebiotań nowej fali głupców nie można bagatelizować. Każde społeczeństwo ma limit wytrzymałości na polityczną degrengoladę. Polska, zdaje się, stanęła właśnie u granicy tej wytrzymałości.
CZYTAJ TAKŻE:
Gdy upada cywilizacja - recepta profesora Quigleya, także na Unię Europejską
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/564276-czy-to-juz-punkt-krytyczny-politycznej-degrengolady
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.