Jan Józef Grzyb jest jak ten sowiecki literat, który pytał Antoniego Słonimskiego, gdzie może się wysikać i usłyszał: „Pan to może wszędzie”.
Gdyby powierzchownie spojrzeć na wyczyny posłanki Klaudii Jachiry, na wynurzenia Jana Józefa Grzyba, na co dzień znanego pod nazwiskiem Władysław Frasyniuk, można by wybrzydzać, że coś poszło nie tak. Szczególnie po ich brawurowych akcjach w związku z kryzysem na białorusko-polskiej granicy. Że zawiódł system edukacyjny, wychowanie albo kanon cnót czy wartości. Gdy jednak spojrzeć głębiej, nic nie zawiodło. Oboje są tam, gdzie powinni być, a nawet za nisko w społecznej hierarchii.
Klaudia Jachira jest bardzo reprezentatywną przedstawicielką grupy ludzi mających formalnie artystyczne wykształcenie, którzy nie odróżniają świata kreacji od życia. W dodatku nie mają wyrobionego gustu estetycznego, co przecież przychodzi po latach ćwiczeń, a przede wszystkim brakuje im mozolnego poznawania tradycji i dorobku własnej dyscypliny oraz jej szerszego kontekstu, powiedzmy historycznego i kulturowego. Ci ludzie coś tam liznęli, co wywołało u nich ogromny skok asertywności i zuchwałej odwagi, by publicznie prezentować swoją twórczość, a przede wszystkim swoje opinie.
Tacy ludzie właściwie nie są winni, że nie widzą własnych braków i ograniczeń, bo nie są w stanie tego dostrzec. A muszą zaistnieć, bowiem, uważają, że przez fakt studiowania i posiadania dyplomu nabierają jakiejś szerokiej kompetencji kulturowej, którą należy się dzielić. Powiedzmy więc, że mamy do czynienia z ofiarami upowszechnienia się edukacji, a właściwie mitu człowieka wykształconego, gdyż posiadającego stosowny kwit. To nie ich wina, że zachowują się tak, jak osoby faktycznie mające szerokie kompetencje kulturowe, choć ich nie mają. One bardzo chcą, są ambitne, tylko nie opanowały tego ważnego elementu wykształcenia, który pozwala krytycznie analizować także samego siebie i własne wytwory. Oraz własne ograniczenia.
Z punktu widzenia stratyfikacji społecznej Klaudia Jachira jest w Sejmie bardzo na swoim miejscu, bowiem takich ludzi jest w Polsce sporo. I nie ma formalnych przeciwskazań, żeby miały swoich reprezentantów, skoro w wyborach parlamentarnych nie ma ani kryterium wiedzy, ani etyki, ani „władzy sądzenia”, czyli kompetencji w odróżnianiu kiczu od sztuki. Tym bardziej Klaudia Jachira jest na swoim miejscu, że wielu artystom nie chce się bądź nie opłaca kandydować do Sejmu i Senatu czy w nich zasiadać. A na co dzień dzielą się ze społeczeństwem swoimi głębokimi przemyśleniami.
Pani Jachira jest niejako per procura całego środowiska, bo ona akurat ma czas i jej się opłaca, a taka Maja Ostaszewska, Dorota Stalińska czy Robert Więckiewicz czasu nie mają albo im się nie opłaca. Ale głos środowiska powinien był słyszany i widziany, co pani Jachira zapewnia akustycznie, mimicznie i ruchowo. Może nas dziwić jej intelektualna i estetyczna ekscentryczność czy pewien minimalizm, ale to przecież wtórne. Najważniejsza jest chęć szczera. Bardzo szczera.
Jan Józef Grzyb (Władysław Frasyniuk) był jak najbardziej na swoim miejscu, gdy przez 10 lat był posłem, gdyż wtedy (1991-2001) w Sejmie jak najbardziej potrzebna była kontynuacja i to demokratyczna. Kontynuacja uczestnictwa przedstawicieli klasy robotniczej we władzy, czego znamiennym przykładem była Zofia Grzyb. Ta robotnica, a potem brygadzistka w zakładach przemysłu skórzanego słusznie znalazła się w Komitecie Centralnym PZPR, a potem nawet w Biurze Politycznym.
Jan Józef Grzyb (Władysław Frasyniuk), podobnie jak Zofia Grzyb, nie wysferzył się niczym jego kolega Zbigniew Bujak, który ukończył studia, a przez to zaczął mieć i prezentować nie tylko inteligenckie miazmaty, ale i wątpliwości. I nawet bez studiów Jan Józef Grzyb uzyskał status profesora „Gazety Wyborczej” i TVN 24, a jednocześnie nie stracił swej robociarskiej dosłowności i prostolinijności. Objawiającej się tym, że - cytując „Dzień świra” – „w ryj dać, mogę dać”, jeśli nie własnoręcznie, to własnoustnie. I prof. Jan Józef Grzyb (Władysław Frasyniuk) bardzo skutecznie to robi. Słusznie więc jest autorytetem, a powinien znowu być posłem albo po raz pierwszy senatorem, zaś naród niesłusznie go „olał” w wyborach w 2004 (uzupełniających do Senatu) i w 2005 r. (do Sejmu).
Jan Józef Grzyb (Władysław Frasyniuk) jest bardzo reprezentatywny nie tylko dla różnych wcieleń obecnych „demokratów” (to nie przypadek, że był szefem Partii Demokratycznej), ale i dla tej części elit solidarnościowych (postsolidarnościowych), które słusznie nie chciały się mścić na komuchach, tylko wspólnie z nimi rządzić. Dla dobra Polski. No i był „legendą” „Solidarności w stanie wojennym, więc ma prawo robić wszystko. Jak ten sowiecki literat, który w Warszawie pytał Antoniego Słonimskiego, gdzie może się wysikać i uzyskał odpowiedź: „Pan to może wszędzie”. A Jan Józef Grzyb nawet „wszędziej”.
Zawsze znajdą się jacyś malkontenci wybrzydzający, dlaczego Jachira i Grzyb (Frasyniuk), ale przecież to oni są bardzo reprezentatywni, a nawet najbardziej. I tak się składa, że oboje z Wrocławia. W roli posłanki i profesora „GW” oraz TVN 24. To krew z krwi, więc nie ma najmniejszego powodu, żeby ich zastępować lub rugować z publicznej debaty czy wręcz życia społecznego. To przecież nasze skarby i nie ma żadnego powodu, żeby się ich wstydzić. Jachira i Grzyb to nasz typ.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/563658-nie-ma-lepszych-reprezentantow-niz-jachira-i-frasyniuk