„Tego typu działania ze strony tzw. opozycji – bo trudno nazwać, żeby to była opozycja – trzeba by określić jak najsurowiej. Mam nadzieję, że państwo polskie będzie miało możliwość i sposoby, aby tego typu rzeczy ukrócić i właściwie potraktować” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew, specjalista ds. bezpieczeństwa.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Smoliński: „Nie będzie korytarza dla nielegalnej imigracji”. Apel do mediów i opozycji: Nie wpisujmy się w scenariusz Łukaszenki i Putina
wPolityce.pl: Niedługo rozpoczną się rosyjsko-białoruskie ćwiczenia „Zapad 2021”. W oficjalnie ogłoszonej informacji podano, że wojska ćwiczyć będą zaostrzenie konfliktu w regionie i agresji przeciwko państwu związkowemu. Kryzys, o jakim mowa, miałby się wiązać „ze wzrostem aktywności nielegalnych formacji zbrojnych, organizacji separatystycznych i międzynarodowych struktur terrorystycznych, które mają wsparcie zagraniczne”. Jeżeli na granicy z Polską po stronie białoruskiej mamy imigrantów, a Mińsk oskarża Warszawę, że to z terytorium Polski oni są wypychani, to czy to nie stanowi przesłanki do przypuszczeń, że te ćwiczenia mogą się przerodzić w coś więcej niż tylko ćwiczenia?
Prof. Romuald Szeremietiew: Nie. To jest to, co zawsze, to znaczy podgrzewanie atmosfery, stwarzanie zagrożenia, tego wszystkiego, co zdaniem Rosji powinno w tej świadomości Polaków cały czas być obecne, ale to nie oznacza, że grozi nam agresja. Agresja groziła by nam wtedy – ciągle to podkreślam – gdyby nastąpił wewnętrzny rozkład państwa polskiego, gdyby stało się coś takiego, jak na Ukrainie, kiedy Rosja wyrywała Krym. Kiedy rozsypały się władze centralne Ukrainy, prezydent uciekł i Ukraina nie była w stanie wygenerować z siebie żadnego oporu. Najlepsza rzecz, że na Krymie oficerowie ukraińscy nie wiedzieli, co mają robić, nie było rozkazów. Tylko wtedy. Natomiast Rosjanie cały czas, jak wiadomo wspólnie z Białorusinami rozgrywają tego typu ćwiczenia nad polską granicą. Może być również i tak, że w którymś momencie pojawi się w ich głowach, że tym razem już można. Oni cały czas stwarzają taką groźbę, żebyśmy się obawiali.
Powiedział Pan Profesor, że agresja mogłaby nastąpić jedynie w sytuacji rozkładu państwa polskiego. Tymczasem w państwie polskim mamy silne czynniki odśrodkowe…
Nie. One nie są silne, one są komediowe. Tylko medialnie są silne, dlatego że spora część mediów w Polsce sprzyja tym komediantom i w związku z tym rozpowszechnia tego typu obrazki. Przecież ile razy można było obejrzeć w mediach społecznościowych chociażby tę grupkę trzymanych przez Białorusinów na granicy podobno uchodźców z Afganistanu, którzy zdaje się przybyli na Białoruś zanim jeszcze talibowie zajęli Afganistan. Jest to medialna rzecz, którą jak wiadomo teraz dzięki elektronicznym środkom można stwarzać, różnego rodzaju zagrożenia nadmuchiwać i przekonywać obywateli, że to jest jakieś wielkie niebezpieczeństwo.
Na ile w Pana ocenie w tym momencie te ataki na Wojsko Polskie, na Straż Graniczną stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa polskiego?
Stanowią zagrożenie w tym sensie, że godzą rzeczywiście w wojsko i w formacje, które chronią granicę. Mają wpłynąć deprymująco na morale żołnierzy i funkcjonariuszy, którzy wykonują swoje zadania, a więc de facto są atakiem na nasze bezpieczeństwo. Tego typu działania ze strony tzw. opozycji – bo trudno nazwać, żeby to była opozycja – trzeba by określić jak najsurowiej. Mam nadzieję, że państwo polskie będzie miało możliwość i sposoby, aby tego typu rzeczy ukrócić i właściwie potraktować.
A jaka w Pana ocenie powinna być reakcja Unii Europejskiej na to, co dzieje się na wschodniej granicy wspólnoty?
Reakcja jest znana. Jeżeli za reakcję przyjąć wypowiedzi dwóch najważniejszych polityków jeśli chodzi o UE, także zachodnią Europę, więc kanclerz Angelę Merkel i prezydenta Emmanuela Macrona, to przecież z tej strony bardzo wyraźny jest sygnał, że nie będzie zgody na przenoszenie dużych mas tzw. Afgańczyków. Niech pani zauważy, że nie tak dawno wszyscy, którzy się zjawiali u granic Europy to byli Syryjczycy – oni uciekali z kraju objętego wojną, nawet jeśli wojny nie widzieli na oczy i Syrii nie widzieli na oczy, to mówią, że Syryjczycy. Teraz wszyscy pewnie będą Afgańczycy, niezależnie od tego, skąd przyjechali i z jakiego kraju się wywodzą. To będzie tego typu sytuacja.
Tak, tylko wypowiedziami polityków granic nie obronimy.
No właśnie, ale już proszę zauważyć, że nie kto inny, jak dobry znajomy kanclerz Angeli Merkel Donald Tusk powiedział, że trzeba granice uszczelniać. I o dziwo nie słuchają go w jego własnej partii.
Rzeczywiście ten dwugłos na opozycji w tym temacie jest ciekawy.
To jest ciekawe o tyle, że rodzi się pytanie – ja nawet snułem tego typu rozważania – czy to oznacza, że totalna opozycja straciła łączność jeżeli idzie o ośrodki decyzyjne na Zachodzie, w Berlinie, w Brukseli i jak ta łączność zostanie przywrócona, to wtedy będą zachowywali się tak, jak trzeba, czy też to oznacza, że już uważają, że pan, szef jest gdzie indziej niż w Brukseli czy w Berlinie, że jest w Moskwie i w związku z tym apele i to, co mówi Europa Zachodnia już dla nich nie odgrywa żadnej roli. Zobaczymy. Jeżeli okaże się, że między tym, co mówi Tusk, a co robią jego zwolennicy istnieje aż taki dysonans, to będzie to trzeba rozpoznać i wyciągać dalej idące wnioski.
Może być też tak, że działania Donalda Tuska w tym zakresie są obecnie działaniami pozorowanymi i uzależnionymi od wyborów w Niemczech, a ta narracja po tych wyborach może się diametralnie zmienić.
Może. Oczywiście. Jednak ja bym uważał, że ponieważ Niemcy poparzyły się bardzo poprzednio przyjmując różnych nachodźców i myślę, że pani kanclerz Merkel zdaje sobie sprawę, że jeżeli udałoby się rozszczelnić polskie granice, to rzeczywiście ruszyłby potok – ja go nazywam Nord Stream 3 – uchodźców do Polski, to przecież oni nie będą chcieli zostawać w Polsce, tylko będą galopowali do Berlina. Niemcy miały z tym ogromny kłopot.
Może pani mieć rację, że to jest kwestia wyborów czy opinii publicznej w Niemczech czy wyborców, ale może to być pewna refleksja, obawy przed tym, co taka fala, jeżeli by ona ruszyła, może powodować dla samych Niemiec, więc oni się martwią tutaj o własną skórę.
Powiedział Pan o tym, że teraz wszyscy uchodźcy będą z Afganistanu. Tymczasem we Francji pięciu ewakuowanych z Kabulu Afgańczyków znajduje się pod obserwacją służb francuskich w związku z możliwymi powiązaniami z ruchem islamistycznym. Na ile służby – już nie mówię o polskich, ale generalnie służby państw UE ewakuujących współpracowników NATO z Afganistanu – są w stanie skutecznie zweryfikować ich tożsamość i powiązania?
Teoretycznie to powinno być możliwe, dlatego że liczba tych ewakuowanych, którzy współpracowali z siłami natowskimi w Afganistanie jest jednak ograniczona. Ci ludzie powinni być jakoś ewidencjonowani. Należałoby sprawdzać wobec tego, czy ten, kto przyjedzie, należy do grona tych osób, które współpracowały, a więc należy je ewakuować. To teoretycznie, natomiast praktycznie zawsze może być tak, że ktoś może się podszyć – ci tzw. talibowie byliby niemądrzy, gdyby przy okazji takiej ewakuacji nie wysłali w szeregach ewakuowanych swoich agentów, chociażby tylko po to, żeby wiedzieć, co tam się dzieje, coś później jeszcze też zrobić – to się zawsze może przydać. Tak, to jest oczywiście możliwe.
Jest jeszcze taka kwestia, że wśród współpracowników NATO mogli być agenci talibów.
Ale oczywiście. To jest zawsze problem, to znaczy jeżeli dochodzi do jakiegoś konfliktu, to zawsze jedna strona stara się mieć agentów u drugiej i odwrotnie. Także to jest pewien standard.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/563657-szeremietiewbyc-moze-opozycja-uwaza-ze-szef-jest-w-moskwie