Problemem Donalda Tuska jest to, że za co się wziął w ostatniej dekadzie, to wyszło mu tak, jak w piosence Wojciecha Młynarskiego.
Donald Tusk potrzebuje w Polsce wymiernego i poddającego się obiektywnej ocenie sukcesu. Na razie go nie ma, bo przecież objęcie funkcji przewodniczącego Platformy Obywatelskiej wiązało się wyłącznie z tym, że się zgodził. Wszystko inne zrobiono za niego. Gdyby w miejscu Tuska był ptak zwany gallus gallus domesticus, też by został przewodniczącym PO. A mógłby mieć nawet ciekawsze wystąpienia publiczne – bardziej tajemnicze i poddające się wielopoziomowym interpretacjom. No i byłby tańszy w utrzymaniu, a jeszcze byłby może pożytek ze znoszonych jaj, o ile na zajmowanym stanowisku i ze względu na spożywaną paszę byłyby smaczne. Brak sukcesu doskwiera, więc Tusk ma plan – zastąpienia marszałek Sejmu Elżbiety Witek Małgorzatą Kidawą-Błońską.
Zanim o kandydatce PO i Donalda Tuska (wszyscy pamiętamy błogosławieństwa i wsparcie) na prezydenta, trochę o technologii osiągania sukcesów przez byłego przewodniczącego Rady Europejskiej. Technologia ta jest równie wyrafinowana i skomplikowana jak przy przejmowaniu stanowiska szefa PO. Ktoś wskazuje, kim Tusk ma być, stawia warunki, jakie ma spełnić i osiąga sukces, czyli zostaje obsadzony w roli. Od kilkunastu lat ta sama osoba ma decydujący głos, co jej podopieczny ma robić. A ponieważ jest wobec niej grzeczny, bo przy kasie wszystko się zgadza, to robi, co trzeba. Wielkiego trzeba talentu i pracowitości, żeby w ten sposób osiągać sukcesy, łącznie z tym największym, bo przeliczalnym na jakieś 7 baniek i wysoką emeryturę.
Jeśli coś nie jest gotowe, pozbawione wszelkiego ryzyka i podane na tacy, Donald Tusk w to nie wchodzi. Tak jak nie wszedł w wybory prezydenckie w 2015 i 2020 r. Nie wszedł, bo by przegrał. Szczególnie te w 2020 r., gdy PO miała dużo lepszego ze względu na swoje interesy i możliwości kandydata, czyli powiedzmy, że miała półtora Tuska (w osobie Rafała Trzaskowskiego), a niektórzy mówią, że wtedy to było nawet dwóch i pół (teraz jest mniej, bo ten lepszy okazał się taki sobie, lecz wciąż jest lepszy). Ale w 2020 r. Trzaskowski obiektywnie był wart co najmniej półtora Tuska.
Od jesieni 2016 r. (pucze, puczyki, puczątka) Donald Tusk chciałby coś zrobić, ale cudzymi rękami. On sam ogranicza się do gadania, coraz częściej przechodzącego w gdakanie, bowiem te mowy stają się tylko artykulacją jakichś dźwięków. No, ale ile można czekać na coś więcej niż gadanie (gdakanie), bo przecież branie wyznaczonych ról specjalnie wymagające i eksploatujące nie jest. Tym bardziej, gdy ma się wokół siebie cały zespół teatralny, z suflerami, technikami i garderobianymi oraz całą maszynerię nowoczesnej sceny. Wychodzi się na deski i jakoś leci, a w razie czego są środki wzmacniające.
Małgorzata Kidawa-Błońska pada ofiarą żądzy sukcesu w PO i ze strony Donalda Tuska, gdyż jest przedstawiana i postrzegana jednocześnie jako osoba nobliwa (prawnuczka prezydenta Wojciechowskiego i premiera Grabskiego) oraz swojska (poczciwa?). Wiadomo wszak, że nie rzuci żadnym Kirkegaardem („Bojaźń i drżenie” się jak najbardziej nadaje) czy choćby nie odwoła się do Maxa Webera („Polityka jako zawód i powołanie” nadaje się bardzo). Dlatego rzuca się ją na różne fronty, choć najczęściej, jak w wypadku kandydowania na prezydenta, bez klasy i elementarnego szacunku dla jej zinstytucjonalizowanej kobiecości. A teraz chce się nią posłużyć sam Donald Tusk.
Z tego, co się zorientowałem, kandydatce na marszałek Sejmu wciska się kit, że tylko ona może zgromadzić niezbędną większość. I że jej zwycięstwo byłoby rekompensatą za przerwany brutalnie sen o prezydenturze. Przerwany z powodów obiektywnych, ale pani Małgorzata wciąż jest dla towarzystwa z PO damą (dumą) i nadzieją. Plajta planu z Małgorzatą Kidawą-Błońską nic Donalda Tuska nie będzie kosztowała, tak jak nic go nie kosztowało wywalenie jej z prezydenckiego wyścigu. Przegrana Rafała Trzaskowskiego też go nic nie kosztowała. W obu wypadkach może mówić, że rzucono największe atuty, ale widocznie obiektywnie nie można było wygrać.
Osobiście Donald Tusk od kilkunastu lat nie ryzykuje, więc i tym razem jest podobnie. A jeszcze ma tę miłą cechę, że na front rzuca przede wszystkim kobiety (Elżbieta Bieńkowska, Jolanta Fedak, Ewa Kopacz, Małgorzata Kidawa-Błońska). Żeby za niego forsowały okopy i prowadziły ostrzał przedpola. A potem on, jako wielki pan i generał, łaskawie przyjmie defiladę albo pogłaszcze po policzku. Kiedy rzucone na front kobiety odnoszą sukces, to zasługa Tuska, kiedy ponoszą porażki, to oczywiście ich wina. Nie inaczej będzie z Małgorzatą Kidawą-Błońską przy okazji operacji obalania marszałek Elżbiety Witek. Dżentelmeni z PO już tak mają.
Była kandydatka na prezydenta ma spróbować, a gdyby się udało, wielki strateg i jego dwór ogłosiliby erupcję jego geniuszu i potwierdzenie nieomylności. Problemem Donalda Tuska jest jednak to, że za co się wziął w ostatniej dekadzie, to wyszło mu tak, jak w piosence Wojciecha Młynarskiego. Złośliwie i oczywiście bezpodstawnie opisały to na przykład brytyjskie gazety. Gdy trzeba faktycznie błysnąć konceptem czy wykazać się konsekwencją i pracowitością, Donald Tusk bierze urlop. A potem gani, że zrobił wszystko, żeby ktoś dla niego wygrał, ale przecież nie może się w tego kogoś wcielić. I tak do następnej akcji. Brać udział w przedsięwzięciach Donalda Tuska, szczególnie będąc kobietą, to już lepiej od razu zacząć szydełkować albo malować na szkle. Mniej nerwów i zero ryzyka wystawienia do wiatru przez tego dżentelmena nad dżentelmenami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/562761-donald-tusk-znowu-chce-wystawic-kobiete