Patrzę w oczy pani Filomeny Leszczyńskiej, 80–letniej, prostej kobiety z kresów wschodnich. Widzę w nich przenikliwość, mądrość, życzliwość i trochę smutku zmieszanego z pytaniami – Dlaczego? Jak to możliwe?
Obok niej znajduję portret z fotografii Jana Grabowskiego, krzepkiego intelektualisty, blisko 60-letniego historyka, badacza dziejów polsko-żydowskich oraz Holokaustu, jednej z największych zbrodni XX wieku. I cóż widzę w jego oczach, które również patrzą na mnie przenikliwie? Niestety dostrzegam w nich tylko pogardę, wyższość połączoną z niechęcią, zimny chłód wobec innych, którzy nie są jego admiratorami.
Jakże żal mi tej kobiety, która podjęła walka o okruch prawdy, której wydobycie na światło dzienne dla opinii publicznej, w kształcie choćby symbolicznym, wydawało się jej tak naturalne, jak to, że codziennie wschodzi słońce. To nieprawdopodobne, ale wygląda na to, że to jej się nie uda. Taka jest prawda o stanie polskiego sądownictwa. Co gorsza, taka jest prawda o upadku moralnym polskiej nauki. O degradacji etosu pracownika nauki.
Nie spodziewała się, że przeszkodą, stojącą na drodze do prawdy okazuje się człowiek, który z powinności jaka obowiązuje w jego zawodzie, ze swego powołania, winien być depozytariuszem prawdy. Jej głosicielem. Nawet wówczas, kiedy jest to mu z jakiś względów niewygodne, przeciwstawia się kierunkowi prądów czasu, wymaga złożenia na jej ołtarzu odjętych sobie okruchów sławy, prestiżu i pozycji w świecie nauki.
Pani Filomena Leszczyńska nie chciała, aby jej nieżyjący już bliski krewny został skrzywdzony przez dwójkę badaczy nad Holokaustem, którzy – w co wierzę – bez złych intencji, popełnili pomyłkę. W wyniku ich błędu, Edward Malinowski, stryj Filomeny Leszczyńskiej, sołtys jednej ze wsi na Podlasiu, został fałszywie pomówiony w publikacji naukowej o grabież dokonaną na Żydówce i kolaborację z Niemcami. Jego bratanica podjęła naturalna próbę zdjęcia zeń niesprawiedliwego odium. Obrazu, który na zawsze był hańbiącym stemplem na prawdziwym bohaterze. Historycy nadali jego postaci wizerunek odstręczający. Z człowieka, który ryzykując życie pomógł Żydówce, zamienili w kanalię. Potępianego powszechnie po wieczne czasy szmalcownika.
Sąd pierwsze instancji, nałożył na obydwoje historyków – drugim jest prof. Barbara Engelking – możliwie najniższą karę. Zobowiązał autorów publikacji do przeproszenia Filomeny Leszczyńskiej, jak rodzaj zadośćuczynienia krzywdy, jaką mimowolnie popełnili, do czego wówczas się przyznali.
Mówię o nadzwyczajnie łagodnej sankcji, gdyż w tego typu sprawach minimum, powinno obejmować przynajmniej nakaz, aby w następnych wydaniach książki nieprawdziwy fragment został usunięty, a na jego miejsce informacja o rzeczywistej postawie Edwarda Malinowskiego.
Wyrok sądu Apelacyjnego w Warszawie, który odrzucił nawet nakaz przeproszenia, kwalifikuje sędzię Joannę Wiśniewską-Sadomską na kursy dokształcające w ramach sędziowskich aplikacji. Ten rodzaj pojmowania sprawiedliwości odziedziczyliśmy po czasach PRL, którą ktoś kilka lat temu trafnie nazwał „niezawisłością od sprawiedliwości”.
Mnie bardziej martwi postawa autorów pomyłki. Powinni bez procesu przeprosić w mediach panią Filomenę Wiśniewską i pozostałą rodzinę „poszkodowanego” Byłby to jednocześnie rodzaj hołdu, jaki oddaliby bohaterskiemu sołtysowi z Podlasia, którego tak splugawili.
Żeby to zrobić, trzeba mieć choć odrobinę klasy. I być badaczem z prawdziwego zdarzenia, którego postawę wyznacza maksyma Arystotelesa: - Drogi mi Platon, drogi Sokrates, ale jeszcze droższa prawda.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/562713-martwi-mnie-postawa-autorow-ksiazki-dalej-jest-noc