Od przełomowego roku 2015 sytuacja obozu Zjednoczonej Prawicy rozpięta jest pomiędzy poparciem wielu zwykłych polskich rodzin a niechęcią, przechodzącą w totalną nienawiść, wielu środowisk establishmentowych. Z jednej strony mamy ludzi raczej żyjących z własnej pracy, z drugiej klasy posiadające, cieszące się wysoką pozycją materialną. Jest to oczywiście uogólnienie, trudno tu też o precyzyjny język, ale w mojej ocenie to zestawienie dobrze opisuje ów podstawowy podział.
Przypomina to nieco model brytyjski z Partią Pracy z jednej strony, a Torysami z drugiej. W warunkach polskich nakłada się na to podział historyczny i (w pewnym stopniu) religijny.
Przewaga strukturalna opozycji
Najbardziej dotkliwym skutkiem tej sytuacji jest dramatyczna przewaga obozu opozycyjnego jeśli chodzi o posiadane zasoby społeczne, instytucje, media, pieniądze, wpływy zagraniczne. Zdarzyło się wprawdzie kilka drobnych zmian z udziałem pluralizującego w warunkach polskich rynek kapitału publicznego, ale różnicy jakościowej nie ma. W tym kontekście słane w świat ze szklanych pałaców koncernów medialnych alarmy o rzekomym zagrożeniu wolności słowa są czystą groteską i kłamstwem.
Ta przewaga strony opozycyjnej, wzmacniana jeszcze ideologiczną cenzurą mediów społecznościowych, daje jej panowanie nad dystrybucją prestiżu społecznego, władzę nad interpretacją poszczególnych wydarzeń i budowaniem autorytetu postaci. Wymyka się jej ta władza niezwykle rzadko i zwykle na chwilę. A jak się już to zdarzy, to na końcu zawsze są, traktowane jako bezpiecznik systemu, sądy.
Organizowane skoki napięcia
Model ten pozwala też opozycji na organizację w dowolnym momencie skoków napięcia, rzekomych afer, niszczenie ludzi na pstryknięcie. O tyle to łatwiejsze, że polska prawica ceni (i słusznie) intelektualne gwiazdy, ale siły lub słabości wynikającej z instytucji nie pojmuje.
Kolejnym skutkiem jest możliwość bezkarnego (w znaczeniu oceny opinii publicznej) wypowiedzenia elementarnej lojalności wspólnocie narodowej. Można powielać paszkwile na temat polskiego losu w czasie II Wojny Światowej i bajdurzyć o rzekomym reżimie w Polsce, braku wolności słowa, represjach. Można być wulgarnym, przemocowym, szczującym. Można naprawdę wszystko, bez żadnej łączności z faktami - byle przeciw premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Jak ktoś nie wierzy, niech przypomni sobie słowa wypowiedziane tuż po zmianie władzy przez ówczesnego lidera opozycji: „będziemy totalną opozycją”. I pucze, i puczyki. Sami to mówią.
Ludzie opowiadający o sobie jako o arcydemokratach od pierwszego dnia po przegranych wyborach negowali wszelkie zasady wspólnoty demokratycznej, konstytucji, elementarnego szacunku. W logicznym w sumie założeniu, że kilkakrotnie taka presja była skuteczna. i że teraz także uda im się powtórzyć lata 2005-2007, a następnie przemysł pogardy wobec śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. A może i Smoleńsk, bo przecież niektórzy otwarcie życzą sobie powtórki.
Bez powtórki lat 2005-2007
Ale mimo wszystko jak dotychczas nie powtórzyli. Dlaczego? Bo tam była ekstremalnie trudna koalicja, a tutaj w miarę stabilna większość. Bo tym razem udało się zbudować ośrodki medialne, które bez względu na presję bronią prawdy, a telewizja publiczna dzień po dniu pozwala Polakom dostrzec podstawowe fakty (bo media opozycyjne to niemal wyłącznie emocje). I za to wielu ludzi płaci dużą, bardzo dużą cenę. Nic dziwnego zatem, że tak wielu polityków, publicystów, osób publicznych wybiera jednak podlizywanie się drugiej stronie. Albo - to też forma ucieczki przed starciem z systemem - jakiś inny radykalizm. Bo dziś w Polsce w oczach mediów III RP można być kimkolwiek, byle nie „pisowcem”. To najgorsze, takich się niszczy.
Skazani na konflikt
Wszystkie te okoliczności powodują, że obóz Zjednoczonej Prawicy, choć zmienił pozytywnie życie milionów Polaków i notuje obiektywne, wyrażone liczbami, sukcesy gospodarcze i przeprowadza kraj przez trudny czas pandemii (co nie znaczy, że nie ma porażek), jest skazany na funkcjonowanie w sytuacji konfliktu, rozumianego jako ciągłe starcie o ważne dla Polaków sprawy. I może to robić z powodzeniem, ale pod warunkiem jasnego pokazywania Polakom o co idzie ta walka oraz przy trosce o lojalność we własnych szeregach. Z tego też powodu dłuższe tolerowanie skrajne nieodpowiedzialnej postawy byłego już wicepremiera okazało się niemożliwe.
Innymi słowy: cokolwiek by Prawo i Sprawiedliwość nie zrobiło, i tak będzie atakowane, bo w oczach większości establishmentu problemem nie jest taka czy inna wada/słabość jego rządów, ale sam fakt, że to nie opozycja jest przy władzy.
Mówią o pokoju, chcą kapitulacji
I sam fakt, że staje po stronie polskiej racji stanu. Wystarczy wycisnąć każdą sprawę, a szybko dochodzimy do tego momentu. Weźmy choćby kwestię nowelizacji Kodeksu Postępowania Administracyjnego i wynikłego stąd sporu z Izraelem. Wystarczyła chwila, by szef potężnego medium z kapitałem niemieckim, szczerze zaproponował:
Czy tego nie można było na przykład załatwić w ten sposób, żeby zapłacić jakieś odszkodowanie choćby symboliczne organizacjom, które reprezentują ofiary Holokaustu, również nieżyjące? Mielibyśmy sprawę załatwioną, tak wiele krajów Europy Środkowej zrobiło, a myśmy zostali w sytuacji, w której jako jedyny kraj regionu nie mamy tej sprawy uregulowanej
— pytał Bartosz Węglarczyk.
To oczywiście bzdura, te „choćby symboliczne” odszkodowania płacone przez jeden naród ofiar niemieckich innemu narodowi ofiar niemieckich otworzyłyby tylko piekło kolejnych, równie bezprawnych, żądań.
Dlatego z dużym dystansem czytam płacze dowodzące iż obóz rządzący otworzył za dużo pól konfliktu. Fakty są bowiem takie, że rzucili się jak stado wygłodniałych wilków na Zjednoczoną Prawicę, a teraz krzyczą, że za dużo frontów Kaczyński pootwierał.
Ta teza to oszustwo mające zagłuszyć odgłos armat, które w obóz propolski strzelają każdego dnia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/562711-rzucili-sie-jak-stado-wyglodnialych-wilkow-a-teraz