Przy okazji częstego przypominania przez Wiadomości TVP różnych cytatów z Donalda Tuska, pojawiły się głosy oburzenia, że w jego słynnej wypowiedzi „nie o to chodziło”.
Redaktor Jacek Prusinowski mówił ostatnio w TVP INO, że ta wypowiedź w dłuższym fragmencie „zupełnie inaczej wygląda”, w recenzowaniu telewizji publicznej aż roi się od twierdzeń, że „Polskość to nienormalność” jest wyrwana z kontekstu.
Nic bardziej mylnego.
Trzy słynne słowa Tuska są esencją jego tekstu z miesięcznika „Znak” z 1987 roku i esencją trzech dekad jego polityki. Zatem zamiast rzekomo wyrywać z kontekstu, nad czym płaczą wielbiciele byłego premiera, przedstawmy cały kontekst tamtych słów. Cały kontekst czyli nie tylko tekst, ale i PRLowską propagandę, która zbudowała nowy rodzaj Polaka.
Tekst Tuska
Tusk odpowiedział na ankietę miesięcznika „Znak” w 1987 roku. Samo pismo należało do nurtu koncesjonowanego przez PRL katolicyzmu - miękkiego, wątpiącego, rozmywającego ostrość dyskusji w komunistycznym reżimie. Można było napisać w nim bardziej stanowczo wobec władz czy obowiązujących narracji, ale całość musiała mieć wydźwięk spolegliwy, pacyfikujący opór wobec tamtej rzeczywistości. Tak było w przypadku tekstu ledwie 30-letniego gdańszczanina:
Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń? Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu.
Ostateczny wniosek Tuska jest taki, że polskość jest świadomym wyborem, że on sam także tę polskość wybrał, ale droga do tej konkluzji pełna jest zapewniania, że teza o „polskości jako nienormalności” jest słuszna. Polskie marzenia są „ponuro-śmieszne”, a „rojenia” „nieuzasadnione”, sam zaś temat - „niechciany”. Tusk przeciwstawia „polskość” rozwojowi, dostatkowi, indywidualnym marzeniom.
Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy.
Już sama dychotomia - polskość jako szalona walka, a niepolskość („inni”) to cywilizacja i kultura - razi pogardliwym stosunkiem do własnej wspólnoty, ale też niewiedzą - wszak poczet powstańców, żołnierzy i bohaterów, którzy jednocześnie byli sprawnymi przedsiębiorcami, gospodarzami, naukowcami i uczonymi, to w polskiej historii rozległy temat. Ale czytelnicy Tuska widzą w nim polskość, do której on sam się przyznaje na końcu tekstu:
I szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem. Wtedy sądzę – tak po polsku, patetycznie, że polskość, niezależnie od uciążliwego dziedzictwa i tragicznych skojarzeń, pozostaje naszym wspólnym świadomym wyborem.
To że Tusk, jak twierdzi, „świadomie wybiera” polskość, nie odbiera jego przesłaniu z konkretnych założeń - że polskość to nienormalność właśnie: „uciążliwe dziedzictwo”, „tragiczne skojarzenia” - noż przecież cały tekst upstrzony jest pogardą do naszej tożsamości, gdzie usprawiedliwiacze Tuska mają oczy, gdzie uczyli się alfabetu?!
Publicystyka polska
Gdańszczanin wspomniał w swojej odpowiedzi na ankietę o Brzozowskim i Gombrowiczu. Obaj panowie jako krytycy polskości należeli do nurtu polskiego pisarstwa i publicystyki, którego przedstawiciele, od czasów klęski Powstania Styczniowego nie mieli dość siły, by dźwigać polskość, wyszukiwali w niej szereg wad, które usprawiedliwiały ich eskapizm, skoncentrowanie na sobie, a czasem nawet zdradę lub tchórzostwo. Gombrowicz mógł dzięki temu pozostać w Argentynie, gdy Niemcy zaatakowały Polskę (gdy jego współpasażer Czesław Straszewicz wrócił, by walczyć), Brzozowski mógł sobie beztrosko hulać na obrzeżach marksistowskich organizacji, a późniejsze pokolenia autorów mogły uciekać od zobowiązań wobec wspólnoty, wskazując że właściwie to na nich nie zasłużyła.
PRL przodował w lepieniu nowego Polaka, który odrzuci odwagę, honor i dumę. Aleksander Bocheński cały nurt insurekcyjny zamknął w słowie „głupota” („Dzieje głupoty w Polsce”), Tomasz Łubieński pokazywał, że lepiej o polskość się nie bić, niż bić, Roman Bratny opisał Solidarność jako bandę nieudaczników i szaleńców - esej Donalda Tuska wręcz nadaje się jako podsumowanie nie tylko jego poglądów, ale jako efekt końcowy PRLowskiego projektu obrzydzania polskości.
Konsekwentny Tusk
Zaraz po wojnie sowieccy namiestnicy nad Wisłą wierzyli, że Polska jest skazana na wieczną zależność, że jest za mała i za głupia na samodzielność. Cztery dekady później ta idea spłynęła już do elit liberalnych, tylko „wielki brat” zmienił się ze wschodniego w zachodni.
I Donald Tusk przez trzy dekadę działał zgodnie ze swoim przesłaniem. Tutaj nie można mu odmówić konsekwencji.
ZOBACZ JAK DOROTA KANIA UDOWADNIA, ŻE DLA TUSKA POLSKOŚĆ TO NIENORMALNOŚĆ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/561906-tuska-polskosc-to-nienormalnosc-wyrwana-z-kontekstu-kpina?fbclid=IwAR0vuNoI3JA9UGBOr8ZnQzV80Nd51AsAVciakYj1f-kIbH0PTlTaAnyDr8I